Jestes
niezalogowany
ZALOGUJ

 

  WIZYTÓWKA  GALERIA [7]  PRZYJAC. [7]   BLOG   STARTY   KIBIC 
 
ksiezyczka
Pamiętnik internetowy
BIEGAM! TAKA KARMA

Anna Księzyk
Urodzony: 1984-10-08
Miejsce zamieszkania: Katowice
15 / 52


2014-10-14

Dostęp do
wpisu:

Publiczny
Kościelisko, hej! (czytano: 477 razy)

 

Nie ma to jak weekendowy wypad w góry z przyjaciółmi. W końcu można odsapnąć, odpocząć, uciec od zgiełku miasta i pooddychać świeżym powietrzem... no tak... tylko dlaczego wszystko mnie boli?! Jakieś pomysły? Podpowiadam - tylko jedna odpowiedź jest właściwa:

a) mąż mnie zrzucił z łóżka i strasznie się potłukłam
b) w drodze na Ornak napadł na nas niedźwiedź i poturbowaliśmy się podczas ucieczki
c) wpadłam na szalony pomysł by przebiec 21 km w biegu górskim.

Wiem - trudny wybór, ze mną wszystko jest możliwe. Tym razem jednak to ani mąż ani niedźwiedź - sama to sobie zrobiłam... i wcale nie żałuję. Było pięknie!

Coś w sobie mają spontaniczne wyjazdy, że im mniej czasu na organizację tym lepszy efekt końcowy. Tak było i tym razem - w czwartek wieczorem zapadła szybka decyzja o piątkowym wyjeździe, dwa telefony i auto pełne. W piątek z samego rana zaklepałam noclegi nie bardzo wiedząc gdzie i co ( Telefon do Gąsieniców: "Nie, u nos już miejsc nie ma, ale Pani zadzwoni, może u sonsiadów coś bedzie") za to w rewelacyjnej cenie - za jedyne 25 zł/noc od osoby. Robocze 8 godzin ciągnęło się tego dnia wyjątkowo aż w końcu upłynęło i jak na znak startera wyruszyłam do domu w jednym celu - spakować się i zacząć weekend. Pakowanie poszło szybko i nad wyraz sprawnie, wrzuciłam biegowe wszystko (krókie, długie, z rękawem i bez) byle tylko już wyjechać. Zastanawiać będziemy się później :) Hop siup! Jedziemy!

Na miejsce dotarliśmy po zmroku, niektórzy wymęczeni, niektórzy z zapasem sił, który wystarczył jeszcze do samego rana. Mniej więcej do świtu, który miał miejsce w okolicach piątej słyszałam jeszcze dobiegające zza ściany Tomka i Marcina nocne Polaków rozmowy. Od czasu do czasu dał się też słyszeć dźwięczny chichot Basi. Ranek nastał chwilę później.

Nie marnując ani chwili z tego przepięknego poranka wyruszyliśmy na spacer. Wraz z całą masą turystów, rodzin i zorganizowanych grup weszliśmy do Tatrzańskiego Parku Narodowego i szlakiem prowadzącym przez Dolinę Kościeliska wyruszyliśmy w kierunku Schroniska na Hali Ornak. Co jakiś czas mijały nas dorożki, większość jednak dreptała na własnych nogach bo trasa łatwa i przyjemna. Przed odpoczynkiem w schronisku odbiliśmy jeszcze w lewo i czarnym szlakiem wspięliśmy się nad Smreczyński Staw. Chwila odpoczynku, kontemplacji i z powrotem. Niecałe pół godziny później pałaszowaliśmy już grillowane oscypki z żurawiną popijając gorącą herbatę.

Popołudnie i wieczór spędziliśmy w Zakopanem, na Krupówkach. Przez chwilę miałam wrażenie, że cała Polska jest tam z nami. W końcu zaszyliśmy się w karczmie i tyle nas widzieli :)

Niedziela zastała nas w dobrych humorach i formie - gotowych na podjęcie wyzwania. A wyzwanie było nie lada bo z niepohamowanym entuzjazmem zapisałam tak siebie jak i szanownego małżonka (został w łóżku więc nie miał szans zaprotestować) na dystans 21 km. Jak to było na tej naklejce... "Albo grubo albo wcale!" ;) Basia i Marcin biegną 10 km.

W biurze zawodów od 8:30 pracuje młodzież świadoma swej ważnej dla imprezy roli - o 8:28 miła Pani zatrzaskuje przed czekającymi okienko podkreślając, że od otwarcia dzieli na jeszcze całe mnóstwo czasu. Punktualnie 2 minuty później niczym przed urzędnikiem najświętszego urzędu skarbowego staje pierwszy amator biegania gotowy wydać 95 zł po to żeby móc wbiec na górę a następnie tonąc po kostki w błocie zbiec z niej. I tak dwa razy. Ubaw po pachy! :) Wypisuję grzecznie druczek zgłoszenia, postępuję krok w lewo gdzie inna Pani przyjmuje wpłaty i znowu wracam do pierwszej Pani celem odebrania pakietu startowego - w pakiecie numer, agrafki, chip i oshee. Zapisani, zaklepani!

Poranek spędzamy słuchając muzyki i opalając się wprost przez otwarte okna naszego pokoju. Jest wspaniale. Klimat wakacyjno - letni. Dom i praca zostały gdzieś daleko. "Nad głowami anioł leci od tej pory komuś w życiu będzie znacznie lepiej..."

Startujemy punktualnie o godzinie 12 nie zapominając jednak o wcześniejszej rozgrzewce. W głowie (i nogach) mam jeszcze podbiegi z krakowskiego Biegu Trzech Kopców w pełni świadoma, że dzisiejsze mają być dwa razy wyższe. Trudno mi to sobie wyobrazić - i dobrze - czasami nieświadomość tego co nas czeka jest najlepszym motorem.

W końcu nadchodzi wiekopomna chwila - cyfry na stoperze ruszają, ruszają biegacze. Wybiegamy ze stadionu, krótki zbieg i już jesteśmy u podnóża góry, na którą przez 4 km będziemy się teraz wdrapywać. Wytrzymałam niecałe 2km, inni jeszcze krócej. W zasięgu mojego wzroku nie biegnie prawie nikt. Zadyszka to pikuś w zetknięciu z bólem piszczeli jaki teraz odczuwam. No to się dowiedziałam właśnie co znaczy biegać po górach! Gdy stromizna łagodnieje próbuję truchtać, podbiegam kawałek po czym znowu przechodzę w marsz. Znowu truchtam i znowu maszeruję. Mirek raz przede mną, raz za mną. Wymieniamy się mijając wzajemnie. Przy 3 km zastanawiam się jak w ogóle mogłam pomyśleć, że dam radę przebiec 21 km w tych górach! O czym ja myślałam?! Przy 3,5 km z ulgą zauważam, że trasa się zmienia - wnioskuję, że źle wyczytałam z mapy profilowej, że podbieg kończy się między 4 a 5 i ta myśl dodaje mi nowych sił. 200 m dalej okazuje się, że jednak odczyt był prawidłowy a ów zbawienny zbieg to tylko rozbieg przed kolejnym podejściem. Walka trwa. W końcu na horyzoncie pojawia się punkt z wodą. Jesteśmy uratowani. Jeden kubek wypijam, drugi wylewam na głowę i kark. Mogę biec dalej. Podbiegi skończone, teraz trochę wypłaszczenia i po około 1 km zaczynami zbiegać. Jest trochę błota, które jednak daje się omijać i pozwalam sobie pomyśleć, że organizatorzy trochę za bardzo te grzęzawisko zdemonizowali wrzucając fotki na facebookową stronę. I znowu rzeczywistość weryfikuje mój osąd. Kilometr dalej trasa wiedzie przez pełen szlamu wąwóz, gdzie lawiruję skacząc z prawa na lewo a ostatecznie przy drugim okrążeniu i tak kończę z butem utopionym po kostkę. Zbiegi są strome i śliskie, nie stanowią ułatwienia kamienie i korzenie. Mirek został gdzieś za plecami. Pierwszy metę przekracza Marcin. Temu to dobrze - zostaje na niej. Po chwili dołącza do niego Basia.

Ja po 10 km wiem już, że pobiegnę dalej, zastanawiam się co zrobi Mirek. Na rozdrożu stoi człowiek i wskazuje dalszy kierunek - 10 km na prawo, 21 km prosto. Z uśmiechem biegnę prosto na niego. Mimo wysiłku i błota odpoczęłam na tyle by drugi raz zmierzyć się z drogą pod górę. Tyle, że teraz już nie daję rady dobiec nawet do 1,5 km. Jak każdy przede mną i za mną maszeruję z rękami na kolanach i zgięta w pół co jakiś czas zerkam ile jeszcze pozostało do szczytu. Przy drugim okrążeniu podbiegi wydają się jeszcze dłuższe i trudniejsze niż na początku. Idziemy, nikt już nie biegnie. Byle tylko dotrzeć do punktu. Tam ruszam na nowo...

Tabliczka przy 15 km działa jak sprężyna, z której się wybijam, wolontariusze mówią, że jestem w pierwszej piętnastce kobiet. Tego się łapię, teraz już powinno pójść łatwo. Na metę wpadam z czasem niewiele ponad 2:19 minut.

Podsumowując - BARDZO mi się podobało! Organizacyjnie trochę kulawo, pakiety startowe (biorąc pod uwagę opłaty startowe) ubogie, na mecie tylko żurek, za coś więcej trzeba sobie zapłacić jak też za koszulkę. Niemniej wrażenia z trasy, widoki i satysfakcja niezastąpione!

PS. Mirkowi się nie podobało i powiedział, że już nie zamierza tego powtarzać. Nie wiem jednak co nie podobało mu się bardziej - błoto i podbiegi czy fakt, że go wyprzedziłam.

Blog moga komentować wszyscy zalogowani czytelnicy

Dodaj komentarz do wpisu


Mahor (2014-10-14,20:03): Obstawiałem punkt b)ale to mogła być mało pasjonująca opowieść...:)







 Ostatnio zalogowani
kostekmar
16:32
flatlander
16:29
BTK
16:19
CZARNA STRZAŁA
16:18
papudrakus
15:48
platat
15:40
Grzegorz Kita
15:15
BOP55
15:11
Wojciech
15:05
Jerzy Janow
14:50
franus
14:43
lemo-51
14:40
Citos
14:36
fit_ania
14:29
pckmyslowice
14:28
Lechsal
14:04
|    Redakcja     |     Reklama     |     Regulamin     |