2014-10-05
Dostęp do wpisu:
Publiczny
| Silesia z pobocza (czytano: 1301 razy)
Nie wystartowałem w dzisiejszym Silesia Maraton. Zamiast biegać, postanowiłem więc... stanąć na poboczu i tym razem wcielić się w rolę kibica.
Maraton od „drugiej strony”, czyli oczami kibica to dla mnie było dotychczas nieznane zjawisko. Zawsze przecież biegałem, ale może właśnie dlatego wiem jak ważną rolę mogą spełniać ludzie, którzy dopingują nas z chodnika do zwiększenia wysiłku, a czasem wykrzesania ostatków sił. Uwielbiam mocne brzmienia kapel rockowych, które czasami towarzysza nam na starcie i podczas biegu, ale wiem tez jak ważne są proste brawa od ludzi stojących obok drogi, wykrzykiwane imiona przeczytane z numerów startowych, czy wreszcie „piątki”, przybijane dzieciakom.
Silesia Maraton ma od tego roku nowa trasę i tak szczęśliwie się złożyło, że biegnie ona bardzo blisko mojego domu. To był 22-23 kilometr, a więc dystans, który często wymaga już „wspomagania”. Znalazłem więc miejsce na chodniku w centrum Giszowca. Obok byli inni kibice, niektórzy wyposażeni w trąbki, jakieś kołatki i tym podobny sprzęt. Zdecydowana większość, to znajomi startujących, więc czekali na konkretnych biegaczy. Byli tez jednak zwykli ludzie, którzy przyszli popatrzyć na rywalizację, a bieg był dla nich wydarzeniem dnia, a potem zapewne tematem rozmów przy niedzielnym obiedzie.
Od pojawienia się pierwszej grupy biegaczy nieustannie słychać było brawa. Żadnych narzekań, że „przejść nie można”, „ruch utrudniają” itp. co niestety już kilka razy słyszałem. Myślałem, ze po 22 kilometrach biegu zobaczę zmęczone twarze, ale.... okazało się, że nic bardziej mylnego!!!! Czołówka prezentowała się naprawdę rewelacyjnie: spokojny płynny krok,. równy oddech i wyprostowana sylwetka. Zdziwiło mnie jednak coś jeszcze....J Będąc w środku wydawało mi się, że bieg na czas poniżej 3 godzin jest.... szybszy...J Patrząc z boku miałem wrażenie, że to lekka przebieżka, którą można kontynuować w nieskończoność. Każemy biłem więc brawo i wykrzykiwałem imiona. Niemal wszyscy biegacze uśmiechali się słysząc swoje imię, niektórzy podnosili kciuk do góry, bardzo często padało też słowo „dziękuję”. Wierzcie mi, że coś takiego odbierane jest przez kibiców naprawdę sympatycznie!!!. Dzieciaki wręcz pamiętały numery zawodników, którzy przybili im „piątkę” i głośno się tym chwaliły. Przy okazji, warto tez nadmienić, że maratończycy mają power nie tylko w nogach, ale też w rękach. Niektóre „piątki”, były naprawdę.... energetyczne...J
Okazało się też, że kilka lat startów w różnych biegach sprawiło, iż wiele twarzy nie było mi obcymi. Widziałem wielu kolegów i koleżanki, a niektórzy zbiegali z przeciwległej strony jezdni, żeby się przywitać. Potem żałowałem, że nie siedzę z nimi na mecie i przy zupie nie analizuje „przyczyn kryzysu na 35 kilometrze”, albo innych tego typu wrażeń. Mam nadzieję, też, że wreszcie skończyło się fatum, które wisiało nad Silesią. Mocny sponsor spowodował, że bieg już można wkładać do planów startowych na cały rok. Dostosowała się do tego nawet pogoda. Poranne 10 stopni i lekka mgła, która trochę przytłumiła słońce sprawiły, że warunki do biegania były wręcz idealne. Jak przypomnę sobie ponad 30 stopniowy upał sprzed 2 lat, czy 4 stopnie i śnieg z deszczem w 2011 roku, czy ulewę w półmaratonie 2012 to ciągle mam dreszczeJ. Brrrrr...
Do domu wróciłem z nieco bolącym gardłem, ale od razu zaczęły się telefony od znajomych, którzy byli już na mecie. Niemal wszyscy chwalili „odwrócenie” trasy, czyli poprowadzenie jej w stronę Mysłowic, a nie Chorzowa. Trochę było tradycyjnych narzekań na koszulki (jakoś nigdy nie ma tych rozmiarów, które zamawiamy). Reszta chyba była ok.. więc... poszedłem na trening. Za dwa tygodnie będę miał kolejny „pierwszy raz” w bieganiu. Podczas I Półmaratonu Gliwickiego pobiegnę jako „zając”. Peacemakerem jeszcze nie byłem, a... to przecież naprawdę ważna rola. Mam pobiec z samym Jurkiem Skarżyńskim. Trema więc rośnie.
Blog moga komentować wszyscy zalogowani czytelnicyDodaj komentarz do wpisu |