2014-02-23
Dostęp do wpisu:
Publiczny
| Do końca i z powrotem (czytano: 995 razy)
Dawno, dawno temu miałem taką małą zajawkę na tzw. nurkowanie bezdechowe. Nie żeby jakoś bardzo na poważnie, nie żeby w zawodach startować, nie żeby jakiś specjalistyczny sprzęt mieć, ale nauczyłem się kilku technik oddechowych i od czasu do czasu sprawdzałem, jak głęboko mogę zejść na jednym oddechu. O ile mnie pamięć nie zawodzi, to udało mi się zanurzyć na jakieś 15 m (a może więcej?). Natomiast dokładnie pamiętam, jaką strategię stosowałem przy tych próbach. Była ona prosta: płynąć w dół dopóki tlenu starczało, a jak już byłem na skraju uduszenia się, jak już mi się czarno przed oczami robiło, wtedy zawracałem i płynąłem w stronę powierzchni. Parafrazując Justynę Kowalczyk: „zdechnę, albo wypłynę”. Mądre to nie było, ale przecież kto za młodu głupim nie był – ten na starość nie zmądrzeje.
Dzisiaj rano zbierałem się do przebiegnięcia „trzydziestki”. A że ostatnio czasu nie starcza na porządne i regularne treningi i do szczytu formy sporo brakuje – to z pewną taką nieśmiałością podchodziłem do tego planu. Zastanawiałem się, czy podjechać samochodem do Lasu Kabackiego i tam pobiegać sobie na pięciokilometrowej pętli, czy może nie tracić czasu na dojazd i zrobić 15 dwukilometrowych kółek dookoła parku. Coś mi jednak podpowiadało, że bieganie pętelek zakończy się nie po trzydziestu kilometrach, ale góra po dwudziestu. Postanowiłem zatem, że zrobię sobie „bieg do celu” – 15 km w jedną stronę i siłą rzeczy – tyle samo z powrotem. Celem był Las Kabacki. Wychodząc z domu sięgnąłem jeszcze po portfel, aby zabrać ze sobą kilka zł z ewentualnym przeznaczeniem na zakup biletu autobusowego – ot tak na wszelki wypadek, gdyby były jakieś problemy z powrotem do domu o własnych siłach. Zawahałem się: „jeżeli weźmiesz kasę – to tak jakbyś już teraz planował powrót autobusem” – pomyślałem. Wyszedłem więc z domu o pustych kieszeniach.
Droga do celu minęła szybko i przyjemnie. Dobiegłem do lasu, chwilę się tam pokręciłem, poczym zmieniłem kierunek i ruszyłem w stronę domu. Z powrotem jednak już tak miło nie było. Krok jakby się skrócił, nogi zrobiły się cięższe, a za każdym razem, kiedy mijałem jakiś przystanek autobusowy - żałowałem, że jednak nie zabrałem kasy na bilet i nawet zastanawiałem się, czy nie zaryzykować i nie pojechać „na gapę”. Ryzyka jednak nie podjąłem i biegłem dalej. Gdy w nogach miałem już dwadzieścia kilometrów naszły mnie myśli, żeby po prostu resztę dystenu przemaszerować. Przeanalizowałem sytuację i doszedłem do wniosku, że tak czy siak ‘dycha’ jest jeszcze do zrobienia, a czym szybciej będę przebierał nogami - tym prędzej będę w domu. Biegłem dalej…
Trzydziestka zaliczona i jak się okazało ograniczenia siedziały w głowie, a nie w nogach.
Blog moga komentować wszyscy zalogowani czytelnicyDodaj komentarz do wpisu snipster (2014-02-24,08:57): hehe trening przetrwaniowy jak ja to mówię ;) next time zacznij od małych kroczków ;) Mahor (2014-02-24,16:30): Aleksander Macedoński czynił podobnie.Swojemu wojsku odcinał drogę odwrotu na polu walki paląc za nimi mosty.
|