2014-02-07
Dostęp do wpisu:
Publiczny
| Marzenia się spełniają! (czytano: 1572 razy)
Jest marzec 2009 roku kończę swój pierwszy bieg uliczny w Blachowni. Z czasem 31 minut i 17 sekund melduję się na mecie jako 24 zawodnik, moja przygoda z bieganiem dopiero się zaczynała lecz to właśnie wtedy zrodziło się marzenie by kiedyś wygrać jakiś bieg.
Przyszedł 10 sierpnia 2013 roku dzień startu w Szarlejce. Na bieg udałem się samochodem zabierając ze sobą dziadka. Droga do Częstochowy minęła bardzo szybko lecz w mieście będąc przekonanym że pomyliłem drogę wyjechałem ze złej strony miasta. Cała ta sytuacja bardzo mnie zdenerwowała i już prawie straciłem nadzieję na to że zdążymy. Na miejscu zjawiliśmy się 15 minut przed startem. Bieg odbywał się na obrzeżach miejscowości w otoczeniu niewielkich sosnowych lasków. Ze względu że było już późno to trudno było zaparkować lecz nie przejmując się postawiłem auto gdzie zobaczyłem trochę miejsca by się nie spóźnić. Czasu na rozgrzewkę nie było w zamian pobiegłem do biura zawodów i z powrotem by przebrać się w barwy klubowe. Jak na sierpień było chłodno (18C) i wiatr tylko trochę dmuchał co sprawiło że warunki były świetne. Jeszcze zanim się zebrałem by iść na start miły pan będący kimś w rodzaju kierownika imprezy poprosił bym poprawił samochód który w pośpiechu postawiłem zbyt blisko trasy przez co już myślałem że ten start będzie całkiem nieudany. Na starcie pojawiłem się prawie punktualnie o 13-tej lecz na szczęście opóźnił się około 5 minut co dało mi czas na lekkie rozciągnięcie się. Wreszcie wszyscy ustawili się przed linią startu, ja jeszcze zdążyłem się rozejrzeć lecz nie zauważyłem w tłumie znajomych biegaczy co mnie co nieco uspokoiło może jednak uda się dobiec na dobrej pozycji do mety.
Jeszcze chwila nerwów włączam muzykę i ruszamy. Zaczynam spokojnie obserwując zawodników wyrywających do przodu po jakiś 200m trasa ostro skręca w prawo a ja pomimo hamowania się stwierdzam że biegnę w czołówce. Zbiegamy z górki następnie przebiegamy obok zaparkowanych samochodów i wpadamy na polną drogę, trochę równego i znowu zbieg w tym miejscu stwierdzam że to tępo mnie nudzi więc daję lekko po garach i odrywam się od towarzystwa. Przeskakuję mały strumyk ( ktoś wcześniej ostrzegał o tej przeszkodzie i informował że co prawda jest mostek lecz niepewny) i łapię pierwszy kilometr czas 3:35 trochę słaby pragnę się zmieścić w 35 minutach. Zaczyna się długi podbieg a młody rowerzysta prowadzący bieg zaczyna zwalniać natomiast we mnie rodzi się chęć pościgu jak za ranną zwierzyną. Po kilku sekundach już jestem obok zwalniam i ze śmiechem proponuję że go pociągnę. W tym momencie nie wiedziałem co robić czy trzymać się coraz wolniejszego rowerzysty czy utrzymać tępo ryzykując pomylenie trasy? Nie lubię oglądać się za siebie ponieważ dla mnie oznacza to okazywanie słabości lecz uczyniłem to i dobrze bo pogoń już prawie mnie dopadła więc nie zwlekając gubię chłopaka. Na szczycie wzniesienia widzę rozwidlenie, czerwono-białe taśmy ciągną się wzdłuż poprzecznej drużki a za nimi stoi człowiek,(przepraszam ale już dobrze nie pamiętam lecz był zdaje się w mundurze może harcerz?) dobiegam tam i nie wiem w którą stronę po chwili osoba zabezpieczająca bieg pokazuje mi w prawo więc skręcam. Pokonuję około 200m taśma się kończy myślę trzeba skręcić w lewo bo droga się kończy i o mało nie wpadam w młody brzozowy las. Co jest? Zatrzymałem się i dopiero po chwili uświadomiłem sobie że to jest agrafka więc zawracam i biegnę z drugiej strony szarfy. Na swoje usprawiedliwienie mogę napisać że nigdy pierwszy nie dobiegałem do agrafek lecz miałem kogoś za kim biegłem. Oglądam jeszcze kilku zawodników i łapię drugi kilometr 3:50 oj ale wolno. Wybiegam na asfaltową drogę jest trochę z górki więc przyspieszam. Docieram do krzyżówki którą zabezpieczają strażacy i widzę w ich oczach uznanie wtedy wiem że dla takich chwil warto było przez setki godzin męczyć się na treningach. Z nową dawką energii biegnę w ślad za rowerzystą, asfalt się kończy a w zamian jest las i znów droga jaka mi odpowiada. Mijam zakręt w prawo to zaczyna się pętla w lesie, którą oglądałem wcześniej na stronie internetowej. Wtedy w najśmielszych wyobrażeniach widziałem się w czołówce lecz rzeczywistość okazała się o wiele wspanialsza. Biorę zakręt w lewo i wkrótce łapię czwarty kilometr 3:34 (trzeci przegapiłem lecz czas był podobny) i dobiegam do następnego skrętu w lewo i przyspieszam z obawy że ktoś mnie dogoni. Przede mną długa równa prosta wręcz idealna do rytmów dzięki czemu dalej biegnę w dobrym (jak dla mnie) tempie i łapię piąty kilometr 3:23. Super! Oglądam się a za mną nikogo! Jest to dla mnie tak niezwykłe że wręcz zastanawiałem się czy dobrze biegnę gdyby nie rowerzysta prowadzący jakieś 100m dalej to pewnie bym się zatrzymał by sprawdzić czy ktoś za mną biegnie. Na szczęście gdy dobiegam do następnego zakrętu widzę pierwszych rywali wyłaniających się właśnie zza poprzedniego zakrętu. Teraz dla odmiany jest lekko pod górę ale biegnie się dobrze, łapię szósty międzyczas 3:32 i zaczynam tracić nadzieję na upragniony wynik. Mimo to jestem szczęśliwy i uśmiecham się do dziewczyn zabezpieczających trasę przy kolejnym zakręcie. Jeszcze kawałek i wbiegam na drogę którą tu przybiegłem a miły chłopak na rowerze zwalnia i informuje mnie że została mi już prosta droga do pokonania. Wpadam znów na asfalt i docieram do siódmego kilometra (3:30). Zaczyna do mnie docierać że powinienem wygrać ten bieg, przepełnia mnie to euforią. Przyspieszam, mijam jeszcze ostatniego biegacza na trasie, jestem tak szczęśliwy że mam ochotę zawrócić i mu potowarzyszyć. Opanowuję się jednak i w zamian biję panu brawo. Znów mijam strażaków na skrzyżowaniu i mam mały podbieg, pokonuję go prawie bez wysiłku a na szczycie oglądam się za siebie i nie widzę żadnych innych zawodników. Mijam ostatnie domy miejscowości (nie pamiętam nazwy) a przed jednym stoi ładna pani i mocno dopinguje, macham ręką w podzięce i pomimo zmęczenia czuję że ostro ruszam do przodu. Może rywale odpuścili ale czas nigdy nie daje fory a ja jeszcze chcę złamać 35 minut! Łapię ósmy kilometr czas 3:20 i czuję że jest jeszcze szansa na pokonanie najpotężniejszego rywala. Mijam zakręt w prawo i zaczynam zbiegać. Tempo rośnie, zbiegam coraz szybciej lecz rowerzysta ucieka (rower z góry daje przewagę) ale już nie boję się pomylenia trasy. Przebiegam przez asfalt a następnie wypróbowuje mostek co kosztuje mnie lekką utratę równowagi (dzięki za radę) i łapię dziewiąty kilometr czas 3:18 świetnie. Niestety teraz za to mam więcej pod górę a zmęczenie daje o sobie znać. Nic to myślę! Zaciskam zęby i rwę do przodu. Jeszcze tylko zbieg obok samochodów i ostatni podbieg na piaszczystej drodze (wcześniej piachu prawie nie zauważyłem). Uff! Ale ciężko. Jednak mijam zakręt w lewo i jest! Ostatnia prosta! Euforia sięga zenitu, wzbieram się w sobie i przechodzę w sprint. Łąka na finiszu jest usiana wręcz małymi dołkami (jak stadion lekkoatletyczny przed stanowiskiem kulomiotów), na mnie to jednak nie robi wrażenia. Każdy mięsień w moim ciele napina się do granic możliwości, w misji dotarcia do mety. To mój najlepszy moment biegu, teraz czuję co to życie! Wolność! Mijam metę i unoszę ręce w geście zwycięstwa , odbieram medal spoglądam na czas 35:07. Czas wygrał ale niewiele to daje mi kolejny pretekst do radości że tak dobrze oceniłem swoje możliwości. Wielką nagrodą są pełne uznania spojrzenia widzów lecz największą dla mnie nagrodą jest wzruszenie mojego dziadka wiecznego sceptyka do mojej pasji. Dzięki ci dziadku że byłeś tam ze mną! Trochę truchtam i czekam czas mija a tu nikogo moja przewaga była miażdżąca drugi na metę wpada Jakub Caban z ponad dwu minutową stratą. Wymieniamy kilka zdań dopiero później stwierdziłem że to biegacz z mojego regionu (sąsiedni powiat). Organizatorzy dobrze się przygotowali bo gdy pytam o prysznic , zaraz zostaje zorganizowany transport do klubu sportowego dla trzech chętnych osób. W drodze prowadzimy miłą rozmowę i dowiaduję się że dziewczyna z nami jadąca była pierwsza wśród kobiet. Dopiero gdy spoglądam na kartkę orientuję się że to była Dominika Napieraj o której czytałem artykuł o młodych talentach w Bieganiu. Po zjedzeniu (całkiem smacznego) posiłku wreszcie przychodzi czas na dekorację. Niestety podium nie było tylko wszyscy nagrodzeni zostali ustawieni w szeregach na scenie. Za to nagroda jak nigdy trafiła w moje potrzeby bo akurat rozglądałem się za dobrym plecakiem do biegania a tu czerwony Salomon wraz z pasem. Brakowało tylko camelbaka lecz wszystkiego mieć nie można. Po tej części imprezy zabieram dziadka do samochodu. Gdy już mamy odjechać słyszymy że dwóch panów pyta o podwózkę do Częstochowy, więc zabieramy ich dzięki czemu pierwsza część drogi przebiega milej. Potem już bez problemów wyjeżdżamy z miasta i kierujemy się do domu.
Na zakończenie chcę podziękować Jackowi Chudemu za zaproszenie mnie na ten bieg. I także chcę podzielić się moim spostrzeżeniem otóż pierwszy raz widziałem obsługę w gumowcach. Gratuluję praktyczności. Mam nadzieję że w roku 2014 też będę miał przyjemność pobiegać w Szarlejce!
Blog moga komentować tylko Przyjaciele autora |