2013-12-08
Dostęp do wpisu:
Publiczny
| Wisła 2013 - Finał Pucharu Polski w Dogtrekkingu (czytano: 1700 razy)
PATRZ TAKŻE LINK: http://www.piesturysta.pl/
Po zawodach w Przesiece szybko doszliśmy do siebie. Minął tydzień i organizatorzy uruchomili formularz zgłoszeniowy do ostatnich zawodów sezonu 2013. Tym razem przygotowali dla nas trasy beskidzkimi szlakami, a całość imprezy zaczynała i kończyła się w Wiśle. W sobotę rano zapakowałem Sonię, Frytkę i torby do auta i pojechaliśmy do Cieszyna po mojego tatę. Wszyscy razem pojechaliśmy do Wisły. Była godzina 8:45. Sonia nie chciała wychodzić z auta, żeby się nie wychłodzić. Na zewnątrz było dość chłodno. Wzięliśmy więc Frytkę i poszliśmy na odprawę weterynaryjną. Miejsce startu i mety było zlokalizowane na samym rynku, tak samo jak biuro zawodów. Gdy czekaliśmy na swoją kolejkę przyszło oberwanie chmury. Na szczęście biuro zawodów było pod dachem i nikt nie zmókł. Na rynku były porozstawiane namioty, w których można było się schować przed szalejącym deszczem. Otrzymaliśmy numer startowy 61 oraz pakiet startowy. Poczekaliśmy pod namiotem kilka minut i deszcz przestał padać. Poszliśmy do samochodu. Zabraliśmy Sońkę i poszliśmy się przejść. Skorzystaliśmy z toalety pogadaliśmy z dogtrekkingowcami i poszliśmy się przebrać. Przez Wisłę znowu przetoczyła się nawałnica. Po raz trzeci i na szczęście ostatni deszcz spadł o godzinie 9:30. Z niecierpliwością czekaliśmy na rozdanie map i odprawę przed startem. Frytka była dość spokojna pomimo dużej ilości psów, które przewijały się koło niej. W końcu hostessy rozdały mapy. Paweł objaśnił całą trasę dla dystansu mid i mini. Longi były już na trasie. Tata zapisał nam najważniejsze szczegóły. Byliśmy gotowi do startu. Przeszliśmy z Sonią i Frytką na linię startu. Na początku wszyscy mieli biec za Pawłem, który będzie poruszał się na rowerze. Ostry start nastąpi dopiero po opuszczeniu ścisłego centrum miasta. W uczestnikach i ich psach można było wyczuć duże podniecenie. Ostatnie odliczanie i wystrzeliliśmy jak z procy. Jak zwykle najostrzejsze psy zaczęły się na siebie rzucać. Dobrze, że Frytka w takich momentach jest raczej przestraszona i nie prowokuje niepotrzebnych spięć. Jako jedni z pierwszych podążaliśmy truchtem za Pawłem. Z rynku skierowaliśmy się w stronę amfiteatru. Wąskim mostkiem przekroczyliśmy rzekę przy basenie i skręciliśmy w prawo. Po kilkuset metrach byliśmy pod ośrodkiem Startu. Dalej biegliśmy wzdłuż Wisły. Po kolejnych kilkuset metrach dobiegliśmy do mostu i drogi na Malinkę. Tutaj skręciliśmy w prawo na most. Organizatorzy zadbali o uczestników i ruch kołowy został zupełnie wstrzymany. Z mostu przez rondo pobiegliśmy w kierunku Dziechcinki. Tutaj nastąpił ostry start i wszyscy ruszyli swoim tempem. Starym zwyczajem zostaliśmy trochę z tyłu. Najlepsi biegacze byli przed nami. Ciągle truchtając podążaliśmy przed siebie asfaltową drogą. Po kolejnych kilkuset metrach skręciliśmy w lewo na niebieski szlak turystyczny. Zaczęliśmy pierwsze podejście. Raz my kogoś wyprzedzaliśmy, żeby po jakimś czasie ktoś wyprzedził na. Przeszliśmy przez tory. W tym miejscu wyprzedzili nas Basia i Sławek ze swoim Baldurem. W Soni uruchomiła się wola walki i trochę przyspieszyła. Nie chcieliśmy zostać za bardzo w tyle za jednymi z naszych głównych konkurentów. Trzymaliśmy się razem. Pod górę zostawaliśmy w tyle. Po płaskim znowu ich doganialiśmy. Zza chmur wyszło piękne słońce i zaczęło mocno grzać. Sonia w końcu się rozgrzała i ściągnęła kurtkę. Wzdłuż szlaku była cała masa ogromnych muchomorów. Dzielnie maszerowaliśmy pod górę. Pierwszy punkt kontrolny organizatorzy umiejscowili na drzewie zaraz nad skałkami. Hasło brzmiało „Kobyla”, trzeba było również odbić perforator. W tym punkcie powróciły do mnie wspomnienia. W czasie liceum i oraz początkiem studiów często jeździliśmy w te rejony ze znajomymi. Skałka zwana właśnie Kobyla to doskonałe miejsce na rozpoczęcie przygody ze wspinaniem. Jest to około dziesięciometrowa skała, która oferuje drogi bardzo łatwe jak i średnio trudne. Jest tam kilka dróg, które można zrobić z asekuracją dolną – dla bardziej zaawansowanych. Jest tam również cała masa drzew na górze i oczywiście możliwość bezproblemowego tam wejścia aby wspinać się z asekuracją górną. Kobyla oferuje również dziesięciometrowy, ciekawy boulder, na którym można pomęczyć się bez asekuracji. Doskonałe miejsce, mało uczęszczane, z możliwością noclegu w namiocie na polance u góry jest świetnym miejsce na weekendowy wypad. Oczywiście dróg jest tylko kilka ale i tak człowiek może się porządnie zmęczyć. Powyżej pierwszego punktu kontrolnego minęliśmy potężne pastwiska. Niebieskim szlakiem wspinaliśmy się w górę aby po kilkunastu minutach dojść do szlaku żółtego, którym dotarliśmy do szlaku czerwonego – Głównego Szlaku Beskidów. Byliśmy na Stożku Małym i przed sobą mieliśmy najcięższe zadanie dzisiejszego dnia – wdrapanie się na Stożek Wielki. Na początku był bardzo szybki zbieg – pędziliśmy jak szaleni. Po kilkuset metrach jednak rozpoczęło się mozolne i bardzo strome podejście. Czuliśmy jak krew pulsuje w naszych żyłach. Cierpieliśmy. Frytka natomiast jak zwykle szła przed siebie merdając wesoło ogonkiem, węsząc na lewo i prawo. Skąd ona bierze tyle siły? Dwieście metrów przed schroniskiem na Stożku odpiąłem Frytkę i dałem smycz Soni. Pobiegłem przodem, żeby szybko i sprawnie załatwić drugi punkt kontrolnym, który był w schronisku. Przed samym schroniskiem wyprzedziłem Basię i Sławka. Wpadłem do środka i jak szalony pognałem do środka. Tam dowiedziałem się, że pieczątka, którą mamy przybić jest przy samym wejściu. Szybko się wycofałem i znalazłem pieczątkę. Gdy wyszedłem ze schroniska Soni i Frytki jeszcze nie było. Po kilku minutach do mnie dołączyły i bez chwili odpoczynku zaczęliśmy biec. Na tym punkcie wyprzedziliśmy naszych głównych rywali. Czerwonym szlakiem biegliśmy w stronę szczytu Kiczory. Mniej więcej w połowie drogi znaleźliśmy czapkę. Sonia powiedziała, że to jest czapka Kamili i wzięliśmy ją ze sobą. Następny punkt kontrolny był na Kiczorach. Trzeba było odpisać z ułamanej tabliczki (drogowskazu) nazwy miejsc i czasy przejść. Zrobiliśmy to samo co przed poprzednim punktem. Sonia spokojnie szła z Frytką a ja pognałem sprintem na szczyt. Niestety nie umiałem znaleźć ułamanej tabliczki. Jak zwykle zacząłem panikować i nie wiedziałem co zrobić. Na szczęście zaraz za mną pojawił się Sławek, który dostrzegł, że jedna z tabliczek jest ułamana. Przepisaliśmy z niej informacje i ruszyliśmy w dalszą drogę. W tym miejscu szlak czerwony mocno się zwężał i prowadził stromo w dół. To było miejsce idealne dla nas. Biegliśmy bardzo szybko w dół i zwiększaliśmy przewagę nad Baldurem, który na pewno w takim terenie przysparzał swoim państwu dużych problemów. Gdy zaczęło sie delikatne podejście zobaczyliśmy w oddali naszych kolejnych rywali, czyli Agnieszkę i Grzegorza ze swoją labradorką Bibi. Sukcesywnie zmniejszaliśmy dystans, który nas dzielił. Gdy było pod górę maszerowaliśmy. Po płaskim i z górki biegliśmy. W okolicach szczytu Beskid udało nam się ich wyprzedzić. Szybkim tempem dotarliśmy do Przełęczy Kubalonka, skąd szlakiem czerwonym poruszaliśmy się do Szarculi, gdzie zlokalizowany był czwarty punkt kontrolnym oraz bufet. Stała tam cała masa samochodów i autokarów i nie mogliśmy znaleźć tego punktu. Na szczęście szybko nam się to udało. Odbiłem perforator, porwałem dwa banany i ruszyliśmy żółtym szlakiem na szczyt Kubalonka. Był to bardzo ładny odcinek. Szeroka droga zaprowadziła nas na szczyt. Tutaj zaczęło mocno wiać i zrobiło nam się zimno. Przyspieszyliśmy. Szeroka droga w pewnym momencie przeszła w wąską ścieżkę, która schodziła w dół. Minęliśmy jakieś zagospodarowania, podziwialiśmy widoki. W końcu dotarliśmy do asfaltowej drogi, którą pędziliśmy w dół na złamanie karku. Za zakrętem w lewo zobaczyliśmy jednego z uczestników, który wracał sie pod górę. Razem przestudiowaliśmy mapę i przyznaliśmy mu rację, że musimy się wrócić jakieś sto metrów. Tak zrobiliśmy. Dalej biegliśmy szlakiem zielonym. Sonie obejrzała się za siebie i zobaczyła, że jakieś pięćset metrów za nami jest Baldur. Przyspieszyliśmy. Minęliśmy przepiękny pensjonat. Powiedziałem do Soni, że to bardzo ładne miejsce, a ona, że przecież byliśmy tutaj na weselu mojego kuzyna Janka. Faktycznie tak było. Po kilkuset metrach dotarliśmy do ostatnie punktu kontrolnego. Odbiłem perforator i odpisałem hasło „Grapa”. Stromą drogą w dół zbiegliśmy do bulwarów nadwiślańskich. Sonia była już tak wycieńczona, że prosiła żebyśmy już nie biegli. Od tego miejsca poruszała się jedynie siłą woli. Wyznaczaliśmy miejsca, od których biegliśmy i miejsca gdzie będziemy musieli maszerować. Rozlatującym się mostkiem przekroczyliśmy rzekę Wisłę. Sonia słaniała się na nogach i musiałem mocno ją motywować aby chciała jeszcze wykrzesać z siebie resztki sił. Po kilku minutach dotarliśmy do mostu nad Wisłą, za którym rano rozpoczął się start ostry. Od tego miejsca mieliśmy już tylko kilkaset metrów do mety. Za nami nie było widać nikogo więc tym razem ustrzegliśmy się największego koszmaru Soni – ścigania się na ostatnich metrach z konkurencją. Gdy przy basenie spacerkiem po raz ostatni przeszliśmy mostkiem przez rzekę wiedziałem, że już nikt nas nie wyprzedzi. Ostatnie dwieście metrów przebiegliśmy wolnym truchtem. Byliśmy na mecie. Przywitały nas oklaski osób zgromadzonych za metą oraz głos Radka prowadzącego całą imprezę, który wywołał nasze nazwisko. Byliśmy bardzo szczęśliwi i bardzo zmęczeni. Tata, który też na nas czekał powiedział, że jesteśmy na trzecim miejscu. To oznaczało, że osiągnęliśmy znowu wspaniały sukces. Sonia jak zwykle padła na ziemię zaraz po przekroczeniu mety. Pozbieraliśmy ją z ziemi, żeby się nie pochorowała i odpoczywaliśmy. Jeden z hostessów odpiął numer startowy i zabrał naszą kartę zawodnika. Na mecie była już Kamila, która ucieszyła się z czapki, którą jej oddaliśmy. Frytka uzupełniła płyny i po chwili odpoczynku poszliśmy do auta. Przebraliśmy się w suche i ciepłe ubrania. Sonia była zmęczona i powiedziała, że nie chce nigdzie iść. Z tatą poszliśmy po przydziałowe ciepłe posiłki i z nimi wróciliśmy do auta. Sonia zjadła i zasnęła. Razem z tatą i Frytką kręciliśmy się po wiślańskim rynku. Co chwilę ktoś przekraczał linię mety. Zawodnicy rozmawiali ze sobą, pieski się ze sobą bawiły lub się na siebie rzucały. Do Wisły przyjechała też Soni mama oraz moja mama z dziadkiem, ciocią i wujkiem. Poszliśmy do restauracji coś zjeść i napić się ciepłej herbaty. Gdy mieliśmy wychodzić zadzwoniła też Sonia i całą rodziną poszliśmy na rynek gdzie organizatorzy szykowali się już do ceremonii wręczania dyplomów i nagród. Tradycyjnie najpierw swoje trofea otrzymały panie, później panowie. Na końcu nagrody otrzymaliśmy my czyli uczestnicy kategorii rodzinnej. Miejsca na podium były następujące. Na pierwszym miejscu znaleźli się Ilona i Sebastian z Dolly, którzy byli pierwsi we wszystkich zawodach w których startowali. Na drugim miejscu uplasowali się Karolina i Krzysztof z Lusią, którzy w swoich czterech startach byli trzy razy na drugim miejscu oraz raz na miejscu pierwszym. W końcu na miejscu trzecim byliśmy my, czyli Sonia, Frytka i Maciek. Pośród pięciu startów w tym sezonie byliśmy dwa razy na drugim miejscu, dwa razy na miejscu trzecim oraz raz na miejscu piątym. Oczywiście nie można zapomnieć o rodzinach, które biły się z nami o miejsca na podium w czasie tego sezonu. W Wiśle na czwarty miejscu znaleźli się Basia i Sławek z Baldurem, którzy przybiegli na metę jedynie trochę powyżej minuty po nas. Zajmowali kolejno miejsca ósme, dwa razy czwarte oraz raz trzecie. Miejsce piąte zajęli Agnieszka i Grzegorz z Bibi, którzy zajmowali w sezonie 2013 miejsca raz miejsce trzecie, raz miejsce czwarte, dwa razy piąte i raz miejsce szóste. Po rozdaniu dyplomów i nagród za zawody w Wiśle organizatorzy przystąpili to dekoracji uczestników za cały sezon 2013. W naszej kategorii podium podsumowujące cały sezon było identyczne jak to w Wiśle. Miejsce pierwsze Ilona i Sebastian z Dolly, miejsce drugie Karolina i Krzysiek z Lusią oraz Sonia i Maciek z Frytką. Wszyscy otrzymaliśmy puchary i zrobiliśmy sobie wspólne zdjęcie na podium. Po dekoracji pożegnaliśmy się z dogtrekkingowcami i pojechaliśmy do domu. Chciałbym serdecznie podziękować organizatorom za kolejne świetne zawody, bardzo ciekawą trasę oraz cały sezon, który dla nas przygotowali. Był to wspaniały czas, który mogliśmy z Wami oraz z pozostałymi uczestnikami spędzić.
Szczegóły trasy:
rynek w Wiśle
bulwary nadwiślańskie
niebieski szlak
żółty szlak
Stożek Mały 843 m n.p.m.
żółty szlak
Stożek Wielki 978 m n.p.m.
czerwony szlak
Kiczory 990 m n.p.m.
czerwony szlak
Przełącz Łączecko 786 m n.p.m.
czerwony szlak
Beskid 824 m n.p.m.
czerwony szlak
Przełącz Kubalonka 761 m n.p.m.
czerwony szlak
żółty szlak
Kubalonka 830 m n.p.m.
żółty szlak
zielony szlak
czerwony szlak miejski
bulwary nadwiślańskie
rynek w Wiśle
Czas przejścia wg mapy: 07:30 h
Nasz czas przejścia: 03:55 h
Długość trasy: 26 km
Blog moga komentować wszyscy zalogowani czytelnicyDodaj komentarz do wpisu |