2013-06-06
Dostęp do wpisu:
Publiczny
| I po X Rzeźniku, ale przecież będzie XI... (czytano: 392 razy)
IBUM na noc, to był bardzo dobry pomysł. W końcu kilka godzin snu. I nawet bólu tak bardzo nie czułem. W ubiegłym roku noc po Rzeźniku była jedną wielką porażką. Około 6:30 byłem już na nogach. Reszta jeszcze spała. Cichutko, żeby nie budzić Jacka,dokonałem porannej ablucji i zacząłem się pakować. Poszło w miarę szybko. W końcu i reszta drużyny postanowiła zwlec się z wyrek. Jeszcze tylko śniadanko, na które zjedliśmy resztki naszego makaronu z czym tylko się dało, popiliśmy to kawusią, która smakowała jak nigdy i czas był ruszać w drogę powrotną. A czekało nas kolejne dziesięć godzin jazdy z małym hakiem. Pożegnaliśmy się z bardzo miłymi gospodarzami, u których nocowaliśmy. Zapowiedzieliśmy, oczywiście, że my tu jeszcze wrócimy. Jeszcze kilka spojrzeń na piękne okoliczności bieszczadzkiej przyrody i jackowe volvo ruszyło. Po drodze mieliśmy niezły ubaw, kiedy Piotrek zaczął śledzić wyczyny maestra Marka, który zmagał się z Rzeźnicziem. Szkoda, że szybko się to skończyło i dopiero na miejscu dowiedzieliśmy się, że przyczyną była kontuzja prezesa zielonych. Po drodze, którą znowu charakteryzował deszcz, skosztowaliśmy jeszcze "śmieciowego" jedzenia. Piotrek zażył masażu, "bo była promocja". Koniec końcem dojechaliśmy do przystanku Piła. Podobno to dzięki mistrzowi nawigacji, czyli mojej skromnej osobie. W ten sposób zakończyliśmy wielką rzeźnicką przygodę, którą planowałem od ubiegłego roku.
Z perspektywy kilku dni, które minęły od zmagań na czerwonym bieszczadzkim szlaku, nasz start nie wydaje się już taki nieudany. Z pokorą trzeba spojrzeć i na trudność trasy i na moje przygotowanie. Wydawało mi się, że te kilometry, które przed wybiegałem i godziny spędzone w siłowni wystarczą na uzyskanie dużo lepszego czasu. Okazało się, że trzeba włożyć jeszcze więcej wysiłku, wylać jeszcze więcej potu, żeby było szybciej, łatwiej i przyjemniej. A może, po prostu, żaden ze mnie góral i muszę się pogodzić z faktem, że kozicy to już ze mnie nie będzie i trzeba się cieszyć, kiedy mieszczę się w limicie. No bo w końcu kto będzie za miesiąc dwa pamiętał, czy było to 15 godzin z mniejszym czy większym okładem?
I ja także chciałem na koniec podziękować kilku osobom. Najpierw mojej kochanej Żonci, że miała i ma nadal cierpliwość do mnie, kiedy znikam na długie godziny, żeby sobie pobiegać i przychodzę brudny i spocony po treningu. Dziękuje Jackowi, z którym spędziliśmy wiele godzin na wspólnych treningach, a przede wszystkim na trasie Rzeźnika, za cierpliwość do mnie. Wiem, że mogłeś szybciej, a mimo to nie zostawiłeś mnie na żer niedźwiedziom. Dzięki Jacek! Wielkie dzięki dla Piotrka i Tomka za wspaniałą wspólną wyprawę. Wiem, że nie jest to nasza ostatnia wspólna eskapada. Tomek, już za miesiąc powalczymy w Górach Stołowych i tym razem spróbuję w końcu przybiec przed tobą.
A za rok znowu zawalczę... A co! Caryńska, jeszcze będziesz moja!!!
Blog moga komentować tylko Przyjaciele autora izamoskal (2013-06-06,08:49): No, Wojtek- jedyna nadzieja na poprawę, to jeździć od czasu do czasu, polatać w góry. Masz dość blisko do Kotliny Kłodzkiej, więc zabieraj dziatwę i żonkę :) Niech spacerują, a Ty zakładaj buty biegowe i w górę. Tak czy siak- gratulacje, że dotarłeś do mety :) Pozdrowienia ! Mijagi (2013-06-06,08:51): Dzięki Iza, tylko żeby sie moim Paniom chciało. One wolą plaże. Patriszja11 (2013-06-06,16:16): No to do zobaczenia na MGSie tym razem zmęczenie po biegu ma szansę być nieco mniejsze więc i może więcej zapamiętamy z tego co na mecie no bo po Rzeźniku to ja dosłownie padłam :-)
|