2012-07-28
Dostęp do wpisu:
Publiczny
| Dobry dzień (czytano: 1114 razy)
Z oddali wyłaniał się budzący respekt kolos. Potężny. Z rozległym, płaskim wierzchołkiem. Górował nad wszystkim wokoło. Swą masą równał się kilku sąsiadującym z nim szczytom razem wziętym. Był marzeniem wielu ludzi. Według legend jego zdobycie dawało spokój ducha i wieczne szczęście. Gigant stawał na krótką chwilę w blasku promieni słońca, by nagle, zupełnie niespodziewanie zniknąć w gęstych chmurach na długie godziny.
Wędrowiec szedł samotnie kamienną ścieżką. Czuł jakby ktoś nakazał mu dotrzeć na szczyt, choć niczego takiego nie pamiętał. Był natomiast pewny, że idzie tą ścieżką po raz pierwszy i że nie wróci tu już nigdy więcej. Wokoło dostrzegalne były pojedyncze ludzkie sylwetki. Widział je niewyraźnie, na twarzach miały jakby maski. Widział jak się poruszają, jednak coś go od nich dzieliło. Nie mógł się z nimi porozumieć. Szedł już bardzo długo. Właściwie to nie bardzo pamiętał kiedy wyruszył i skąd. Co jakiś czas robił przerwy by odpocząć i napić się wody z górskiego strumyka. Woda była zimna i na kilkanaście minut przywracała mu witalność. Był już bardzo zmęczony. Momentami wędrował w kompletnej mgle. Widoczność spadała do kilku metrów, a jego morale podupadało do poziomu bliskiego zeru. Nie widział wtedy postępów w swojej wędrówce, nie widział celu do którego zmierza. Nie widział też tych wszystkich ludzkich sylwetek gdzieś w pobliżu. To one dodawały mu otuchy. Mimo, że nie szły razem z nim i mimo, że dzieliła go od nich jakaś niemożliwa do przełamania bariera wiedział, że zmierzają w tym samym kierunku. Nie czuł się samotny.
Gdy mgła ustępowała, jego dusza od razu promieniała, a w ciało niczym po zastrzyku adrenaliny wstępowały nowe siły. Szedł stromo pod górę. Czasem nie widział szczytu, nawet gdy niebo robiło się błękitne, a widoczność sięgała wielu kilometrów. Widok przesłaniało mu jakieś bliższe wzniesienie. Jedynym celem było wtedy wejście na nie i ponowne ujrzenie majestatycznego szczytu. Choć na krótką chwilę. Z nowej, lepszej perspektywy.
Wspinał się coraz wyżej i wyżej, jednak mimo to wydawało mu się, że do szczytu wcale się nie przybliża. W pewnym momencie dostrzegł, że wszystko z dole spowija już mgła. Ludzkie postacie zostały gdzieś daleko w tyle.
- Musiałem wszystkich wyprzedzić, gdy pędziłem na jedno z wcześniejszych wzniesień - Pomyślał.
Gnał przed siebie niczym koń z zaślepkami na oczach. Nie przejął się specjalnie tym, że jest teraz sam. Jego uwagę bardziej absorbował szczyt. Był ciągle tak daleko od celu. Usiadł na kamieniu. Zaczął się zastanawiać dlaczego właściwie wyruszył w tę drogę. Nie mógł sobie nic przypomnieć. Jakby ktoś wymazał mu z pamięci wszystko co było wcześniej.
Gdy siedział zrezygnowany z mgły zaczęła się wyłaniać jakaś postać. Był to starszy mężczyzna, miał długą, siwą brodę. Szedł podpierając się grubym, ciemnobrązowym kijem. Szedł dostojnie, jakby kontemplując każdy krok który stawiał. Miał ciepły wyraz twarzy. Na jego ustach nie było widać uśmiechu. Śmiały się jego oczy. Śmiała się jego dusza. Zatrzymał się przy kamieniu.
- Dokąd zmierzasz chłopcze? - Zapytał.
- Na szczyt. Czy to jeszcze daleko?
- To zależy. Myślę, że Tobie ta droga może się jeszcze trochę dłużyć. A być może nawet nigdy nie dotrzesz do celu. Kto wie. Przebyłeś wspaniałą drogę, na pewno jesteś zachwycony tym miejscem?
- Szczerze mówiąc to niewiele pamiętam z mej wędrówki. Ostatnio szedłem bardzo szybko. Wkoło panowała gęsta mgła, a widoczność była bardzo słaba. Ledwie widziałem gdzie stawiać nogi.
- Doprawdy? Obserwowałem Cię od pewnego czasu. Szedłem bardzo blisko, jednak chyba mnie nie widziałeś. Szczyt faktycznie często spowijały chmury, ale wkoło były piękne widoki. Minąłeś właśnie najpiękniejszy fragment trasy. Zarówno z lewej, jak i z prawej strony tej ścieżki szerzą się piękne panoramy łańcuchów górskich. Spójrz tylko.
Obrócił głowę. Faktycznie teraz widział jakby wyraźniej.
- Jak to się stało, że wcześniej tego nie zauważyłem - zastanawiał się.
Zauważył w dole lazurowo - błękitne jezioro. Tak perfekcyjnie przejrzyste, że z oddali mógł dostrzec małe rybki pływające przy dnie. Mgła rozrzedzała się coraz bardziej. Serce mu promieniało, gdy patrzył w dal. Widok zapierał dech w piersiach. Spojrzał w poszukiwaniu szczytu, ale nie mógł go znaleźć. Obracał się nerwowo spoglądając najpierw w lewo, potem w prawo, a następnie za siebie. Wtem uzmysłowił sobie, że nie ma już niczego wyższego. Poszukał wzrokiem starca, ale ten gdzieś zniknął.
Nagle gdzieś w dolinie usłyszał ciche dudnienie. Odbijało się echem od górskich zboczy i łącząc się z dźwiękiem wiatru ulatywało ku niebu. Dudnienie było coraz mocniejsze. Zaczął się zastanawiać kto lub co może generować tutaj tak głośny dźwięk. Obraz przed jego oczami zaczął się zamazywać, robiło się coraz ciemniej. Ocknął się, rozejrzał wokoło. Zegarek na szafce nocnej wskazywał 5:30. Budzik walił jak oszalały. Za oknem krople deszczu rytmicznie uderzały w parapet.
To będzie dobry dzień. To będzie piękny dzień. Uśmiechnął się całym sercem.
Blog moga komentować wszyscy zalogowani czytelnicyDodaj komentarz do wpisu |