2012-01-26
Dostęp do wpisu:
Publiczny
| Chcieć to móc? (czytano: 843 razy)
PATRZ TAKŻE LINK: http://www.youtube.com/watch?v=JRfuAukYTKg&ob=av2e
"Chcieć to móc."
Nie zawsze. Od 2,5 tygodnia zmagam się z bólem kolana. I choć chcę bardzo, to nie mogę nic na to poradzić. Nie pomagają altacety ani żadne końskie maści, które rozpaliły mi tak nogę, iż przez chwilę miałam wrażenie, że się palę... Nie pomaga opaska uciskowa. Lekarz pomoże. Ale kiedy? Za miesiąc. "Nie ma wcześniejszych terminów, proszę pani!" - norma.
A ja prawie że chodzić nie mogę; aż jestem chora, gdy muszę codziennie wchodzić i schodzić po schodach w szkole. Czuję się jak paralitka. O bieganiu nawet nie wspominając... Tydzień temu wyszłam z tatą na 5-kilometrową przebieżkę, wróciłam po pokonaniu jednego kilometrowego kółka.
To znowu te więzadło, z którym x lat temu coś stało mi się w podstawówce podczas gry w palanta. Nie mogłam wtedy wstać z ziemi ani w ogóle się poruszyć, ból był przeogromny. Przez jakiś czas miałam nogę w gipsie. Ból ten długo nie wracał, aż niedawno dał o sobie znać, choć nikt go nie zapraszał :( Najgorsze jest to, że od tego kolana idą jakieś prądy, raz w dół, raz w górę. Idę sobie, idę, trochę kuleje i nagle tak mnie przydusi i nogi się zgina a ja prawie upadam.
Nie biegam od dawna, czuję się okropnie! Wciąż czytam artykuły, wypowiedzi i blogi innych.. Jakże im zazdroszczę! "Dziś przebiegłem tyle i tyle", "Właśnie wróciłam z treningu", "Czuję endorfiny"... Ile bym dała, by też móc tak teraz powiedzieć! Aż się boję wrócić do mego biegania po tym, co zrobiłam w ostatnią sobotę...
... uparłam się, że pobiegnę na GP Poznania. "To przecież tylko piątka" - myślałam sobie. No tak, piąteczka to nie dużo; ale dzień wcześniej byłam na zabawie naszego klubu biegacza, wróciłam dość późno. W sobotę obudziłam się z tak ogromnymi zakwasami, że tata wyciągał mnie z łóżka, bo nie mogłam wstać o własnych siłach. Przesądzone było, że nie pobiegnę. No bo jak?! Ledwo co chodziłam... Ale gdy zobaczyłam, jak mój brat ubiera się w biegowy strój, jak zawiązuje sznurowadła... Powiedziałam sobie NIE! Ja też pobiegnę! To było oczywiście czyste szaleństwo, to było nieracjonalne i mega głupie! Ale w swym szarym życiu dawno nie robiłam czegoś szalonego, więc postanowiłam porwać się z motyką na księżyc, a co tam! ;)
Rusałka przywitała biegaczy nie lada błotkiem, ale przynajmniej mieliśmy niezłe efekty dźwiękowe ;) Spóźniliśmy się jak zwykle - wspominałam już, że to domena naszej rodziny? Co sił w nogach - hmm, zabawnie to brzmi, bo sił miałam zero! - pobiegliśmy do biura zawodów, gdzie spotkałam siostrę i szwagra.
Jak zwykle pełniłam rolę przypinacza numerów startowych i wkładacza chipów między sznurowadła… i z powrotem taplając się w błotku pobiegliśmy na linię startu. Po chwili pięciuset biegaczy wspólnie ruszyło na pobojowisko przy wielu ku…, chu… :)
A wśród nich mała cała obolała i na dodatek skontuzjowana istota (czyt. ja), która postanowiła się nie poddać i nie wrócić na tarczy, a z tarczą. Spokojnym tempem, pomalutku przemieszczała się w kierunku mety machając fotografom i nucąc sobie w głowie piosenkę Davida Guetty (patrz link wyżej). Spełniła zamierzony wcześniej cel – przekroczyła metę ze względnym uśmiechem.
A potem dopiero zaczął się horror. Miałam wrażenie, że pękło mi kolano. Każdy, dosłownie każdy mięsień nóg sprawiał ból przy chodzeniu. Gdy jechaliśmy do domu już wiedziałam, że dziś nie wykonam ćwiczeń 6 Weidera, którą robiłam od 10 dni. Cały czas się trzęsłam jak galaretka. Kiedy w końcu dojechaliśmy do domu jak najszybciej się rozebrałam i chciałam wejść do wanny, ale nie miałam siły podnieść nóg. Byłam cała sina, dosłownie. Bałam się, że coś mi się stało, ale był to skutek przemarznięcia. Do końca dnia leżałam w łóżku przed telewizorem z temperaturą 38 stopni. I tak codziennie aż do wczoraj. Nic nie jadłam, wciąż piłam mięty i brałam miliony tabletek na przeróżne bóle.
Na domiar złego byłam wczoraj u lekarza, który skierował mnie na badanie krwi – czyli pewnej śmierci dla kogoś o tak słabych nerwach jak ja. Boję się tego bardziej niż czegokolwiek innego. Mogłabym nawet przebiec maraton na boso albo zacząć morsować jak mój tata, byleby nie iść na pobranie krwi.
Ale, ale.. Nie żałuję mojego szalonego pomysłu! Cieszę się, że pobiegłam, że się nie poddałam... Serce by mnie ściskało, gdybym stała razem z mamą i tatą gdzieś w połowie trasy i kibicowała innym, podczas gdy sama nie mogłabym robić tego, co oni.. Przypłaciłam za to czterema dniami zdychania, ale było warto ;)
Nie wiem co mam ze sobą zrobić. Chcę już biegać! Ta przerwa wcale mi nie służy, nie wychodzi na dobre. Kolano boli nadal, ale wizyta u ortopedy dopiero za miesiąc. Nie chcę czekać miesiąca! Chcę zacząć regularne treningi.. Przyzwyczaiłam się już do tego przez te pół roku, nie chcę rezygnować! Myślałam nad tym, aby przestać.. Ale po prostu nie mogę, czuję potrzebę aby wyjść i pokonać kilka kilometrów. Aby spotykać na trasie swych biegowych znajomych i dzielić się z nimi wrażeniami. Tym bardziej, że pogoda jest teraz odpowiednia – delikatny mrozik, suche powietrze.. Czegóż więcej chcieć do szczęścia? Zdrowego kolana! A tego brak! :(
Znów narzekam.. wiem.. Ale to straszne, gdy nie możemy robić tego, co tak bardzo kochamy.. :(
Na zdjęciu: po kąpaniu się w błotku na Rusałce
Blog moga komentować wszyscy zalogowani czytelnicyDodaj komentarz do wpisu michl11 (2012-01-26,18:29): Super Kawałek w linku :) daje powera. Honda (2012-01-26,18:33): Dokładnie :) Nutka jest świetna, gdy jej słucham to czuję moc w nogach :) Przemes6 (2012-01-26,19:43): Oj Honda podobnie jak ty mam kontuzję i również ledwo chodzę :( Mógłbym Ci pisać o niepoddawaniu się itp. ale po co? Dobrze wiem i Ty też,że wyjdziesz z tej paskudnej kontuzji i dalej będziesz robiła to co kochasz. Bo przecież Wojownik musi walczyć :)
,,Każdy wojownik światła utracił choć raz wiarę w przyszłość.(...) I dlatego jest wojownikiem światła.Bowiem doświadczył tego wszystkiego i nie utracił nadziei,że stanie się lepszym człowiekiem"" ;) Pozdrawiam
|