2011-08-14
Dostęp do wpisu:
Publiczny
| Po-winiecki remanent, czyli: widziane z Wińca - odc. ostatni... (czytano: 1061 razy)
PATRZ TAKŻE LINK: www.winiec.pl
A miało być tak pięknie… No i było ! Ale tylko w czasie zawodów IMPACT Winiec Triatlon, które zorganizowałem po raz drugi (sam nie wiem dlaczego…). Potem było już tylko gorzej, zaś liczba pretensji, zarzutów, różnego rodzaju insynuacji oraz nieszczęśliwych zdarzeń, a także zwykłych przykrości jakie mnie spotkały: przed – w trakcie – a zwłaszcza już po zawodach, przekroczyła wytrzymałość nawet tak twardego i zahartowanego w bojach maratończyka, jak ja… Niestety, wszystko to sprawia, że na dzień dzisiejszy, nie chcę nawet myśleć o organizacji kolejnej edycji tych zawodów, mimo, że większość uczestników wyjechało z Wińca raczej zadowolonych. Niestety, nie wszyscy…
A zaczęło się od tego, że na tydzień przed zawodami, sam omal nie zginąłem w wypadku drogowym, kiedy wracałem z Olsztyna mając ponad 500 litrów napojów od sponsora na tzw. „pace” samochodu. To, że wyszedłem z tego bez szwanku zawdzięczam tylko opatrzności oraz mojemu samochodowi (być może któryś z uczestników zauważył popękaną przednią szybę w aucie PILOTA wyścigu rowerowego…), bo gdybym jechał innym autem to już by mnie nie było…, jak również tegorocznego triatlonu w Wińcu. Ale potem, wcale nie było lepiej… Najpierw - bezsenne noce związane z dopinaniem na ostatni guzik zawodów, a za dnia - zdobywanie z mozołem ostatnich, niezbędnych zezwoleń i warunków do całkowitego zamknięcia ruchu drogowego na czas wyścigu rowerowego, postawionych przez Komendę Wojewódzką Policji w Olsztynie. Ostatecznie, zaledwie na kilka dni przed zawodami, takie zezwolenie – i stosowną decyzję administracyjną – otrzymaliśmy. Potem, miało być już z górki. I było…, ale tylko przed samymi zawodami, kiedy po wczesno porannej ulewie, rozpogodziło się i wyszło słońce.
Pierwsza konkurencja triatlonu – pływanie 1 km – przebiegła w zasadzie bez żadnych problemów, ale ta najgorsza – jazda na rowerze 35 km – była dopiero przed nami… Ruszyłem swoim samochodem jako pilot na trasę wyścigu, a 50 metrów za mną jechał pierwszy zawodnik (grzał ponad 40 km na godzinę !). Źle zaczęło się dziać już na pierwszym kilometrze, kiedy nagle nie wiadomo skąd, wyłonił się na wąskiej, bitej drodze osobowy mercedes, który ani myślał zjechać, a potem w środku lasu – obstawionego przez Straż Leśną za jednym ze wzniesień wyjechałem wprost na… traktor z drewnem, który na szczęście szybko zjechał do lasu. Tuż za mną, jechał pierwszy zawodnik, który nawet na moment nie zwalniał. Myślałem wtedy po raz pierwszy, że umrę na zawał i modliłem się w duchu o to, co będzie dalej… W Wenecji mieliśmy wyjechać na asfalt, gdzie drogę obstawiała już Policja z Morąga. Może będzie lepiej, pomyślałem… Bez żadnych problemów minęliśmy Słonecznik (dużo kibiców), Bartężek (zero kibiców) i Tardę (kilku ciekawskich…), podążając szybko w stronę Miłomłyna. Od Tardy – jak było umówione - poprzedzał nas policyjny radiowóz z Ostródy na sygnale. I nagle, po ostrym zjeździe w dół i pokonaniu łuku drogi pod górę, gdzie zupełnie nic nie było widać, z przeciwka wyłoniła się… ciężarówka-mleczarka firmy „Warmia” ! Wtedy, myślałem, że umrę na zawał po raz drugi (w czasie jednego wyścigu). W dodatku widziałem już w lusterku, że kierowca ciężarówki, kiedy tylko przejechał radiowóz, pilot wyścigu (czyli ja…) i pierwszy kolarz, ruszył sobie spokojnie dalej w kierunku rozpędzonego peletonu kolarzy, którego oczywiście z początku wcale nie widział… Na szczęście, nic złego się wtedy nie stało, ale z późniejszych relacji niektórych uczestników wiem, że było groźnie. Nawet bardzo groźnie… Kiedy dojechałem na metę wyścigu – po 35 km – byłem wykończony – z nerwów… Na szczęście w samym Miłomłynie już nic złego się nie przydarzyło i kiedy myślałem, że jest już po wszystkim otrzymałem wiadomość od kolegi zamykającego wyścig, że zawodnik nr 18 (czyli… mój przyjaciel Rafał) upadł na zakręcie drogi tak nieszczęśliwie, że doznał otwartego złamania łokcia i jedzie po niego karetka pogotowia z Ostródy ! Zanim jednak dojechała, zdążył jeszcze oddać swój rower innemu uczestnikowi wyścigu, który kilometr wcześniej złapał gumę i w zasadzie już żegnał się z tegorocznym triatlonem…(do mety miał jeszcze około 10 km).
A później, pomijając jedną „rozróbę” starszego pana, który rozwścieczony faktem, że został zatrzymany przez strażaków i przez ponad 15 minut nie mógł dojechać na swoją działkę, konkurencja biegania przebiegła bez większych zakłóceń. Niemniej jednak, fatalny w skutkach (operacja + 3 miesiące zwolnienia…) upadek Rafała, położył się cieniem na końcówce zawodów. Niemal natychmiast po ich zakończeniu wsiadłem z kolegą w samochód i pojechaliśmy do szpitala w Ostródzie, żeby się dowiedzieć w jakim jest stanie. Niestety, z pośpiechu zapomniałem ogłosić, że „Ironman party” się nie odbędzie… I to był mój wielki błąd, który został mi surowo wypomniany i przez co, niektórzy z uczestników wyjeżdżali z Wińca bardzo niezadowoleni… Zwłaszcza dwoje z nich miało generalnie pretensje o niemal wszystko – o brak przysłowiowej „bułki z masłem”, o brak obiecanego obiadu (który faktycznie komuś obiecałem, ale nie miałem głowy do tego, żeby tego kogoś szukać i zapraszać do stołu, w efekcie czego, jego dzieci wyjeżdżały z Wińca głodne…), a także – oczywiście !!! - o złe zabezpieczenie trasy wyścigu rowerowego (i rozsiewanie fałszywych informacji w tym temacie), a wreszcie o brak wspomnianego „Ironman-party” (było tylko ognisko z kiełbaskami, ale to nie to samo…) i w rezultacie - popsuty weekend ! A już po zawodach, doszły jeszcze zarzuty o niecne cele, jakie przyświecały w tym roku organizatorom triatlonu - czyli konkretnie mnie… - że kierowała nami chęć zrobienia medialnego szumu (akurat jedyna, lokalna gazeta, która miała kogoś przysłać na zawody, całkowicie nas olała…) oraz chęć pokazania się tutejszym władzom. Po co ? Nie wiem. Ja w żadnych wyborach nie kandyduję, niczego od nich nie potrzebuję, a jakiś tam triatlon w Wińcu, to oni generalnie mają gdzieś, bo to jest impreza dla „nawiedzonych” biegaczy i lepsze są tradycyjne „Dni Miłomłyna”…
Jakby tego było mało, do powyższego doszły jeszcze pretensje rodziców kilku z miejscowych młodzieńców, którzy pomagali przy zawodach. Okazało się bowiem, że zupełnie nieznane jest im pojęcie wolontariatu i domagają się wypłaty konkretnej kasy… Podobnie zresztą jak paru innych kontrahentów tegorocznych zawodów, którzy nawet nie czekali nawet ze swoimi żądaniami finansowymi do chwili, aż wyłączę mikrofon i zakończę zawody… A na sam koniec jeszcze, już dwa dni po zawodach – w nocy – ukradziono nam ponton wraz z silnikiem, który brał udział w zabezpieczaniu pływania, co zdaniem miejscowej policji ma bezpośredni związek z sobotnimi zawodami, gdyż wcześniej przez całe lata z naszego terenu nie zginął nawet młotek, ani gwóźdź…
Nic więc chyba dziwnego, że „bogatszy” o tego rodzaju doświadczenia, mam już serdecznie dosyć triatlonu w Wińcu – jako jego pomysłodawca i główny organizator - i nie sądzę, aby się w tym względzie coś zmieniło… Bo musiałoby się zmienić naprawdę baaardzo dużo - poczynając od tradycyjnych już, pustych deklaracji poparcia ze strony tutejszych władz (przed rokiem też takowe były, a potem było jak zwykle…), przez brak profesjonalizmu służb porządkowych (do dzisiaj nikt nie wie, skąd się wzięła ta cholerna ciężarówka na trasie wyścigu…), przez równie dokuczliwy brak, co najmniej kilkuosobowego biura organizacyjnego zawodów z prawdziwego zdarzenia, pracującego przy ich przygotowaniu przez co najmniej pół roku, do przysłowiowego „wystawienia do wiatru” przez niesolidnych, lokalnych kontrahentów różnych usług (jak choćby w tym roku - cateringu…). Nie chce też mi się już dalej użerać i odpierać nie mających pokrycia w prawdzie, zarzutów i pretensji ze strony niezadowolonych uczestników (startujących zwykle w o wiele poważniejszych imprezach, niż jakiś triatlon w Wińcu, gdzie przysłowiową „bułkę z masłem” dają każdemu…). Niech moje ostatnie doświadczenia oraz powyższe słowa, staną się przestrogą dla wszystkich, którym wpadnie do głowy podobny pomysł jak mnie, czyli bezinteresownego zorganizowania zawodów sportowych dla innych ludzi, którzy po prostu kochają sport… A po tegorocznym triatlonie w Wińcu niech zostaną miłe wspomnienia większości jego uczestników oraz piękne zdjęcia… Ja póki co, wracam na własne trasy biegowe, które z „triatlonowej” konieczności, porzuciłem ponad miesiąc temu. Może jeszcze zdążę się przygotować do jakiegoś, jesiennego maratonu…
Blog moga komentować tylko Przyjaciele autora Rufi (2011-08-16,08:20): Krzysiek, organizacja imprezy w tym roku przeszła najsmielsze oczekiwania moje i pewnie wielu innych zawodników. To było naprawdę spore przedsięwzięcie i pewnie tylko w jakieś części zdaję sobie z tego sprawę ile wymagało poświęceń, Jednoczesnie jednak moje zdanie jest takie, że objęcie wszystkiego przerastało Ciebie. Byłeś kłębkiem nerwów czego doświadczyłam na własnej skórze. Oczywiście zrozumiała jest Twoja frustracja, bo poświęciłeś się temu bez reszty. Pamiętaj że ZAWSZE będzie ktoś kto nie jest zadowolony. Daj sobie czas na ochłonięcie a potem zastanów się czy za rok nie wrócić do raczej kameralnej imprezy. Pozdrawiam. P.S. Czy nie zostały może w Wińcu buty Nike? ola-m-s (2011-08-16,14:57): ciężko się na sercu robi po przeczytaniu tego wpisu... z mojej strony wielkie dzięki, mimo, iż nie ukończyłam, to strasznie fajnie było poczuć ten klimat jeszcze raz. Może kameralna impreza w przyszłym roku faktycznie byłaby dobrym pomysłem, ot tak żebyśmy się zobaczyli, i mimo iż z całego serca nie cierpię rowerów MTB, to puszczenie zawodników po lesie ( z zastrzeżeniem, że tylko rowery MTB)ocaliło by Cię Krzysztofie przed zawałem :) A tym czepialskim osobiście bym nakopała, ot tak żeby mieli powód do narzekania. yacha (2011-08-18,13:41): TRIATLON WINIEC TO JEDNA Z NAJLEPSZYCH IMPREZ W JAKICH BRAŁEM UDZIAŁ. ŁEZKA SIE W OKU KRECI PRZY WSPOMNIENIACH Z 2010 R. TO NAPRAWDĘ BYŁY CHWILE, KTÓRE BEDĘ PAMIETAC DO KONCA ŻYCIA - PAMIETAM MOMENT, GDY ŻEGNAŁEM SIE Z KRZYSZTOFEM - POWIEDZIAŁEM: " NA PEWNO PRZYJADE TU ZA ROK"
LOSY POTOCZYŁY SIE TAK, ŻE ZOSTAŁEM SZCZĘŚLIWYM TATĄ W CZASIE TEGOROCZNEJ EDYCJI I MYSLAMI JUZ BYŁEM PRZY
3 TRIATLON WINIEC 2012 - A TU CZYTAM, ŻE KRZYSIEK CHCE ZREZYGNOWAĆ...
WSPÓLORGANIZUJĘ IMPREZE W BYTOWIE: "PÓŁMARATON GOCHÓW"- SZKODA MÓWIĆ...
ALE TY KRZYSIEK NIE MOZESZ TAK PO PROSTU ODPUŚCIĆ !!!
JA ZA ROK NA PEWNO PRZYJEŻDZAM
POZDRAWIAM
yacha henioz (2011-08-28,21:49): Krzysiu, jeszcze się taki nie urodził coby wszystkim dogodził. Rób swoje dalej. Liczymy na Ciebie za rok. I na Twoją wspaniała ekipę. Krissmaan (2011-10-29,23:19): Po tak dramatycznych przejściach nie dziwię się, że odechciewa się wszystkiego. My Polacy jak jest idealnie to chwalimy ale jeśli coś idzie nie tak to krytykujących jest bardzo dużo ale sami nie mieli by pojęcia jak się zabrać do organizacji. Rozmawiałem wczoraj z kolegą o ulicznym biegu na 5km w Ostródzie. Powiedział, że napotykają taką tamę aby ten bieg zorganizować, że ma dość.
|