2010-10-04
Dostęp do wpisu:
Publiczny
| weekend pod górkę (czytano: 270 razy)
Aga miała rację pisząc komentarz pod poprzednim wpisem. Nie w stu procentach. Ale trochę. Nie było tak że sam z siebie pojechałem, ale pojechałem.
Jakiś czas temu, zarzekałem się, że Kasprowy, w październiku, po śniegu … eee, to nie dla mnie. I w zasadzie nie było tego w planie. Dopóki nie zadzwoniła Madzia ;) Przeanalizowałem za i przeciw i doszedłem do wniosku, że przyda się odmiana. Tym razem w przeciwieństwie do czerwcowego Kasprowego chciałem zrobić wszystko na luzie. I to się udało.
Tym razem bieg był ciut dłuższy. Jedyne 8km ostrego podbiegu. 1072m różnicy wysokości. Start z Ronda, drogą do Kuźnic, a potem już hasanie po kamlotach i kamyczkach. Powoli bez spinania się. Zacząłem na ogonie i stopniowo przesuwałem się do przodu. Wyszukiwanie optymalnej drogi poruszania się po kamieniach nie sprawiało mi problemu i w zasadzie do 5km czyli do Myślenickich Turni cały czas biegłem. Potem było zbyt stromo. Kamienie jakby urosły. Ale mimo to szybkim marszem nadal wyprzedzałem. Na drzewach pojawił się śnieg, a gdy wybiegliśmy powyżej drzew, zaczęła się walka po oblodzonych i ośnieżonych kamieniach. Oczywiście im wyżej, tym temperatura coraz bardziej spadała. Ale ja jakoś z tego wszystkiego miałem radochę. Próba podziwiania pięknych widoków prawie skończyła się wyryciem pasa startowego na ścieżce ;) Nogi ślizgały się niemiłosiernie. Coraz częściej trzeba było używać rąk. Tak byłem zajęty trzymaniem równowagi że przeoczyłem oznaczenia 2km i 1km do mety. Ważniejsze było nie ześlizgnąć się gdzieś na dół. Było już widać szczyt a mimo to była jeszcze daleka droga. Było parę fragmentów gdzie dało się biec. Na końcu miałem zapas sił ale z racji braku kolców w butach nie ryzykowałem. Na górze zameldowałem się po 1h15 z bananem na pyszczku. Fajnie było i mogę to powtórzyć choćby za tydzień;)
Główna atrakcja weekendu była za mną. Ale weekend nie kończył się na sobocie. Ano bo w Krakowie robili bieg trzech kopców. Może nie tak hardcorowy jak Kasprowy, ale też wymagający. Podbiegi, strome zbiegi – szczególnie ten przed 9km. Tam jakbym się potknął (leśna ścieżka) to nie było by czego zbierać ;P ale generalnie chyba nauczyłem się zbiegać. Jakby jeszcze coś zrobić z tym 3km płaskim odcinkiem wzdłuż Wisły to wyszłaby mega ciężka trasa. Nie oszczędzałem się ale i biegłem na luzie. Ryzyko z biegiem na krótko przy 6 stopniach opłaciło się, choć przed startem prawie zamarzłem. Wbrew temu co pomyślałem gdy za 9km zaczęła się ciężka partia podbiegania złamałem godzinę. A dokładnie 58:50 na dystansie 13km.
Bardziej niż oba te biegi wykończyło mnie kochane PKP i 7,5h jazdy do domu… ale na to nic nie poradzę.
Dzisiaj czuję się dobrze. Choć brak snu sprawił, że rano to bez kija lepiej było do mnie nie podchodzić ;) Generalnie fajny weekend wyszedł. Za co Madziu bardzo, bardzo dziękuje :)
Za chwilę Poznań. Nie wiem co mam z tym fantem zrobić, bo raczej teraz nie jestem w nastroju na długie bieganie. Ale tym to się będę martwił w weekend. Po którym nie wiem co będzie dalej, najzwyczajniej nie wiem…
Blog moga komentować wszyscy zalogowani czytelnicyDodaj komentarz do wpisu Aga Es (2010-10-04,21:58): Bo Agnieszki Tomciu zawsze mają racje:)Hmm..weekend...hmmm Bieg Maltański? Nie daj się prosić;) Marysieńka (2010-10-05,07:19): E tam, nie wiesz co zrobić z poznańskim maratonem!!! Wisz, wiesz!!!! :))) Piotr Kalisz / Sternik (2010-10-05,18:09): Kasprowego Ci zazdroszcze , może za rok dr.Mordułe polecimy :) ? ale masz pawera tyle km jeździc po kraju ciągle , ja chyba tylko do Poznanai 10 przyjade :)
|