2010-07-09
Dostęp do wpisu:
Publiczny
| Lepsi od maratończyków... (czytano: 475 razy)
PATRZ TAKŻE LINK: www.mantra28.pl; www.kingabaranowska.com
Już tak dawno nic nie napisałem, że pewnie moi Czytelnicy zdążyli o mnie zapomnieć. W dodatku, zaczęły się wakacje i kto tam będzie czytał wynurzenia jakiegoś biegacza w „sieci”… Ale mimo to, coś napiszę, ot tak, tytułem przypomnienia (się…). Wczoraj zaliczyłem kilometr nr 1000 przebiegnięty od początku bieżącego roku. Osiągnięcie raczej marne, biorąc choćby pod uwagę fakt, że w poprzednich latach taki sam, łączny dystans pokonywałem już gdzieś w połowie czerwca. No cóż, latka lecą… Za to wczoraj pokonałem tegoroczny, tysięczny kilometr w towarzystwie polskiego żołnierza, który był na sześciu misjach w Iraku oraz dwóch w Afganistanie… Okazało się w dodatku, że mamy nawet ten sam medal z tegorocznego Półmaratonu Warszawskiego, z tą tylko „drobną” różnicą, że ja przebiegłem go sobie w bezpiecznej Warszawie, a On wokół bazy wojskowej w Afganistanie, w 30-stopniowym upale… Dzięki temu, kolejny raz nabrałem odpowiedniego dystansu nie tylko do swojego biegania, ale i do tego co robię w życiu w ogóle. Cóż przy Jego doświadczeniach znaczy przebiegnięcie przeze mnie jednego, dwóch, czy… iluś tam maratonów ? Po prostu nic ! Podobne przemyślenie miałem, gdy czytałem jakiś czas temu relację z samotnego rejsu dookoła świata kpt. Marty Sziłajtis-Obiegło, 22-letniej pięknej dziewczyny, która opłynęła świat na maleńkiej łupinie… Jak w ogóle można porównywać mój jeden, drugi, czy też n - ty maraton, z takim sztormem na środku Pacyfiku, który ta dziewczyna przeżyła, walcząc samotnie z 10-metrowymi falami przewalającymi się przez pokład jej łódki ! Albo z wyczynem takiej Kingi Baranowskiej, która zdobyła ostatnio Annapurnę – jeden z najtrudniejszych 8-tysięczników w Himalajach przy pogodzie, która groziła śmiercią praktycznie w każdej chwili…
Ja przynajmniej, nabieram „zdrowego” dystansu nie tylko do własnego biegania, ale i życia w ogóle… Bo jak człowiek biega te maratony i biega, to w końcu zaczyna mu się wydawać, że jak go inni, zwykli śmiertelnicy ciągle podziwiają to on już jest taki „hero” i „thebeściak” ! Otóż nic bardziej mylnego, bo okazuje się, że są na tym świecie ludzie dużo twardsi i silniejsi od „nas-maratończyków”, którzy nigdy się nie poddają, bo prostu nie mogą, ot tak zejść sobie z trasy (jak my-maratończycy, na przykład…), gdy im coś nie idzie, bo to po prostu grozi natychmiastową śmiercią ! Dlatego walczą do samego końca – ich samych, albo spełnienia ich marzeń… Warto o takich ludziach sobie przypomnieć, zwłaszcza wówczas, gdy już się nam wydaje, że cały świat powinien paść przed nami na kolana, bo właśnie ukończyliśmy pierwszy, piąty, czy dziesiąty maraton… Warto też o nich pamiętać wtedy, gdy musimy rano wybiec z domu, a właśnie pada deszcz, jest zimno i psa by nie wygonił…
P.S. A Serge Girard przebiegł już całą Finlandię, kawałek Norwegii (Nord Cap), całą Szwecję i Danię i dzisiaj wbiega do Niemiec...
Blog moga komentować tylko Przyjaciele autora |