2010-05-16
Dostęp do wpisu:
Publiczny
| LSD w deszczu... (czytano: 437 razy)
No i zrobiłem sobie dzisiaj LSD, czyli Long Slow Distance, a więc po naszemu długie, wolne wybieganie. Pora ku temu była już najwyższa, bo od maratonu w Rotterdamie właśnie minął miesiąc i przez ten czas właściwie tylko „truchtanie” z Serge Girardem po Warszawie (ok. 25 km) można było zaliczyć do dłuższych wycieczek biegowych, choć nie specjalnie intensywnych. Tak więc, założenie na dzisiaj brzmiało: 30 km średnio wolnym (ok. 5:30 min/km), równym tempem, tak żeby wyszło ponad 2:30 godz. ciągłego biegu. Rano, o ósmej z minutami ruszyłem przed siebie. Coś zaczynało kropić, ale mi specjalnie nie przeszkadzało bo było dosyć ciepło (ok. 12 stopni). Biegłem równo, całkiem zadowolony ze swoich „maszynek do biegania” (czyli nóg), które nie odczuwały żadnych dolegliwości po wczorajszych 12 km i poprzednich 20 km sprzed trzech dni. W okolicach 15 km wcześniejsze kropienie przeszło już w opad bardzo intensywny i w ciągu kilku minut byłem przemoczony do suchej nitki. Nie było nawet mowy, żeby zdjąć czapeczkę bo deszcz zalewał mi oczy, podobnie jak… cholera, która też mnie zalewała z powodu naszych, kochanych kierowców. Ponieważ dłuższe fragmenty mojej dzisiejszej trasy biegły blisko jezdni byłem bez przerwy oblewany wodą z kolein i tworzących się szybko kałuż. Momentami odnosiłem nawet wrażenie, że niektórzy kierowcy wręcz specjalnie wjeżdżali z rozpędem w te kałuże, żeby oblać wariata, który biega w taką pogodę ! No cóż w takim kraju żyjemy… W efekcie, po zaliczeniu „połówki” (21,1 km) zaczęło mi chlupać w butach i bałem się, że poobcieram sobie stopy. Kto biegał maraton w deszczu, ten wie o czym mówię… Na szczęście obyło się bez otarć, ale gdy w końcu dobiegłem do domu po 30 km, można mnie było wyżymać. Wyszło 2:43 godz. ciągłego biegu (30,5 km), a więc tak jak chciałem. Szybciej jeszcze nie muszę, bo do BPS-u (bezpośrednie przygotowanie startowe) jeszcze mam trochę czasu (maraton we Wrocławiu dopiero 12 września). I w taki oto sposób skończyłem swój, pierwszy „mocny” tydzień w którym przebiegłem łącznie 75 km, a więc tyle, ile zaplanowałem, choć liczyłem, że już przy bardziej majowej pogodzie. Następny tydzień (już na Mazurach) ma być biegowo lżejszy i podobno – pogodniejszy ! Na koniec pozdrawiam serdecznie wszystkich, którzy dziś „nie odpuścili” i też walczyli !
Blog moga komentować tylko Przyjaciele autora |