2007-06-11
Dostęp do wpisu:
Publiczny
| 24-godzinny Lajkonik, czyli wielka satysfakcja (cz. 1) (czytano: 418 razy)
Bardzo lubimy chwalić się wylewanym podczas treningu potem i łzami. Co do potu, to leje się ze mnie zawsze, niezależnie od pory roku i temperatury. Łzy polały się w trakcie pierwszego w życiu biegu 24-godzinnego i nie były to łzy radości.
Pomysł, aby wziąć udział w biegu ,,na odległość'' 24 godzin powstał już dawno, mniej więcej 1,5 roku temu, niedługo po przebiegnięciu kaliskiej setki. Tak jak po pierwszym maratonie zapragnąłem ultra, tak po setce pomyślałem, żeby zmierzyć się z zupełnie KOSMICZNYM dystansem. W określeniu tym wcale nie chodzi o nadzwyczajną długość tego biegu, bo przecież wielu uczestników 24 h pokonuje mniej niż 100 km. Po prostu ściganie na odległość zasadniczo różni się od ścigania na odległość. Jeśli masz do pokonania 21, 42 czy 100 km, to mniej więcej wiesz ile zajmie ci to czasu. Poza tym masz pewność, gdzie znajduje się meta i tylko od Ciebie zależy, kiedy do niej dotrzesz. Gdy biegniesz na odległość, meta jest wielką niewiadomą. Pokonujesz 50 a potem 100, a potem jeszcze więcej kilometrów i musisz biec dalej. Tak, musisz. To jest jak narkotyk. Bolą cię nogi, pieką odciski, szczypią oczy, a ty biegniesz. Dopóki nie rozlegnie się magiczny wystrzał, który przerywa tę zabawę.
Być może w najbliższej przyszłości nie udałoby mi się zmierzyć z 24h, gdyby nie pomysł biegaczy Dystansu Kraków, którzy Biegiem Dobowym Lajkonika postanowili uczcić zakończenie organizowanego od kilku lat Biegu Kwietnego na Błoniach. Od pomysłu do realizacji był tylko jeden krok, bo wpisałem się na listę startową jako trzecia osoba. Pokonując wszelkie przeciwności losu, a przede wszystkim pozytywnie przełamując niemałe wątpliwości, wystartowałem.
cdn.
Blog moga komentować tylko Przyjaciele autora |