2009-10-09
Dostęp do wpisu:
Publiczny
| Weekend w Warszawie (czytano: 1939 razy)
Sztafeta Ekiden
Ten wyjazd zaplanowałem już na obozie w Szklarskiej Porębie. Umówiłem się z nowo poznanymi kolegami biegaczami na wspólny bieg w Maratonie Warszawskim. Będąc już po najważniejszym starcie (maratonie w Berlinie), mogłem pobiec jako zając na określony czas. W międzyczasie urodziła się jeszcze sztafeta Ekiden, która odbyła się w sobotę, dzień przed maratonem. Motorem napędowym sztafety był Mirek, który skompletował skład drużyny i zgłosił ją do udziału w rywalizacji. Z obozu w Szklarskiej było nas czworo: Małgosia, Piotrek, Mirek i ja oraz dwóch kolegów Mirka Olek i Tomek. W sobotni poranek wystartowało ponad 200 sztafet. O zwycięstwo, a przede wszystkim o rekord Polski walczyli ścigacze z Nike, oni byli poza zasięgiem wszystkich. Druga drużyna Puma Runnig Ekspert również bardzo mocna, z nimi też nie dało się walczyć. My próbowaliśmy walczyć o trzecie miejsce, ale mocniejsza od nas okazała się ekipa WKB Meta Lubliniec, która pokonała nas o trzy i pół minuty. Zajęliśmy najgorsze czwarte miejsce, ale zabawa była przednia. Rywalizacja w drużynie była dla mnie nowym doświadczeniem, to było wspaniałe przeżycie. Jestem bardzo zadowolony z tego startu, zwłaszcza że udało mi się pobiec nową życiówkę na 5km – 17:12.
Maraton Warszawski
Nazajutrz, w niedzielny poranek startował Maraton Warszawski. Ja biegłem jako zając na czas 3:50. Miałem specjalną koszulkę i baloniki z wypisanym czasem. Chwilę przed startem ustawiłem się w tłumie biegaczy. To również było dla mnie nowe doświadczenie - oficjalnym zającem w maratonie jeszcze nie byłem. Niedługo po starcie uformowała się za moimi plecami grupa kilkudziesięciu biegaczy – niesamowite uczucie, jednocześnie spora odpowiedzialność. Moim zadaniem było przebiec maraton w czasie 3:50 utrzymując na trasie równe tempo. Pacemakerzy biegli na czas brutto, więc mieli do nadrobienia czas od strzału startera do przekroczenia linii startu. W moim przypadku były to 63 sekundy. Początkowe kilometry pokonywaliśmy w bardzo miłej atmosferze, wszyscy pełni jeszcze sił, to i humory dopisywały. Starałem się studzić zapał „moich podopiecznych”, bo do mety było bardzo daleko, a piękna słoneczna pogoda i wysoka temperatura zwiastowały nieuniknione problemy w końcówce biegu. Po połowie dystansu grupa topniała w oczach, a my ciągle doganialiśmy tych, którzy za ostro zaczęli. Niektórzy próbowali biec z nami choć przez chwilę. Po 30km biegu rozmów, ani żartów nie było już wcale słychać, dystans i słońce mocno dawały się we znaki. Ja pilnowałem tempa i starałem się mobilizować biegaczy. Do mety dobiegło ze mną kilkunastu maratończyków, których „wygoniłem” na ostatniej prostej aby finiszowali, a sam skończyłem bieg z czasem brutto 3:49:39, a więc przybiegłem 21 sekund przed czasem. Chyba udało mi się spełnić swoje zadanie, a podziękowania za metą od biegaczy potwierdzały moje przypuszczenia. Tak oto zdobyłem nowe doświadczenie na trasie maratonu. Przyznam, że było to bardzo przyjemne, dla mnie bieg w tempie ok. 5:25/km był bardzo spokojnym lekkim wybieganiem - i nie miało znaczenia, że byłem zaledwie tydzień po ostrym maratonie i dzień po szaleństwie na 5km – nawet słońce i wysoka temperatura nie mogły mi nic złego zrobić. Weekend w Warszawie był bardzo udany. Oprócz sporej dawki biegania spotkałem sporo znajomych i to nie tylko tych poznanych podczas lipcowego obozu ale wielu zapoznanych na różnych imprezach biegowych w całym kraju. W sobotę po południu miałem okazję brać udział w warsztatach - swoje wykłady mieli m. in. dobrzy znajomi Małgorzata Sobańska i Piotr Mańkowski oraz Grzegorz Gajdus. Do domu wracałem pełen wrażeń i bogatszy o nowe bardzo ciekawe doświadczenia.
Blog moga komentować tylko Przyjaciele autora |