2008-11-19
Dostęp do wpisu:
Publiczny
| Karkonoski znaczy co innego, czyli Maraton Szrenica-Śnieżka-Szrenica (czytano: 2424 razy)
Słowo „karkonoski” nie brzmi groźnie. Ba, gdy skojarzymy je z Parkiem Karkonoskim, a czy nawet Rajdem Karkonoskim nadal budzi sympatyczne skojarzenia. W pierwszą sobotę sierpnia „karkonoski” i „Karkonosze” zyskały zupełnie nowy wymiar a to za sprawą pierwszej edycji Maratonu Karkonoskiego, który okazał się być jedną z najtrudniejszych imprez biegowych, w jakich miałem przyjemność uczestniczyć.
O prawdziwym górskim maratonie gadał od jakiegoś czasu Gudos, któremu wyraźnie nudziło się w Jeleniej Górze i szukał nowych wrażeń i wyzwań. Sprawa odżyła w pewien czwartkowy wieczór w... pubie Na Winklu w Szklarskiej Porębie. O pomyśle organizacji imprezy opowiedział mi Bennet, a po trzecim piwie ustaliliśmy ekspresowy termin – 2 sierpnia. Ten najważniejszy szczegół przekazaliśmy telefonicznie dyrektorowi biegu, czyli Gudosowi i... się zaczęło. Kilka dni potem Bennet z Gudosem przemierzyli trasę i zgodnie z oczekiwaniami okazało się, że Śnieżkę dzieli od startu na Szrenicy mniej więcej 21 kilometrów, a więc tyle ile trzeba.
Wkrótce na starcie biegu stanęło 11 osób. Ostatecznie maraton pokonało dziewięć: Bennet, Gudos, Darek S., Wirek, Beton, RafałK, Tomasz, Robert P. i ja. IB i Kasia S. przebiegły połówkę. Pogoda - dość chłodno, ale bez przesady, a do tego brak deszczu – wydawała się nam sprzyjać. Tempo od początku było spokojne, na złamanie 6 godzin. :) Wprawdzie zakładany czas okazał się nieosiągalny, ale o tym potem. Od początku tempo dyktował Darek, wcześniej zarzekający się, że „on spokojnie” i "po kontuzji". My z IB trzymaliśmy się raczej z tyłu, głównie dlatego, że moje buty absolutnie nie były przystosowane do śmigania po gładkich i śliskich kamieniach. W drodze powrotnej zdarzyło mi się wypaść z trasy i zanurkować w górskich „choinkach”. Ona też raczej nie jest górską kozicą.
O dziwo, spokojnie truchtał znany górski harpagan Wirek, który tym razem skoncentrował się przygotowaniu dokumentacji fotograficznej. Czas umilaliśmy sobie snuciem planów na przyszłość, a w szczególności żartami na temat przyszłych maratonów karkonoskich. Droga do Śnieżki zleciała więc szybko, a na górze czekał na nas z prowiantem Fuzer. Niestety, powrót zaczął się fatalnie, bo lodowatą ulewą, którą częściowo przeczekaliśmy w Śląskiej Chacie. Nic więc dziwnego, że tempo spadało, a ostatecznie zamieniło się w marsz na Przełęczy Karkonoskiej, której druga część stanowi dosłownie i w przenośni ścianę. Okazało się, że pionowa wspinaczka nie jest specjalnością żadnego z nas, nawet tak zawołanych górali jak Wirek czy Darek. Nie oznacza to, że stanęliśmy, czy, Broń Boże, zrezygnowaliśmy z biegu. Po prostu wydatnie zmniejszyliśmy tempo. Oczywiście po to, żeby się ścigać w końcówce ;)
Na mecie na Szrenicy czekała na nas z miłym słowem Sidorka oraz schronisko z zimnym piwkiem. Bieg zakończyliśmy zbiegiem do Kamieńczyka, w którym wraz z Wirkiem zażyliśmy kąpieli. Dyrektor zawodów wręczył każdemu elegancką koszulkę i zapowiedział, że za rok spotkamy się znów, co niewątpliwie będzie miało miejsce.
Z obliczeń Benneta wynika, że mieliśmy do pokonania 1 576,2 m pod górkę, 1 574,9 m w dół. Wspinaliśmy się na trasie o długości 16,46km, a z górki mieliśmy19,15 km, 6,58 km było mniej więcej po płaskim. Czas brutto 7:05:00, czas netto 6:29:08.
Blog moga komentować tylko Przyjaciele autora TREBI (2008-11-19,08:58): No.... , w końcu Mariusz zacząłeś ponownie pisać. Brakowało tu tego:)
Mam nadzieję że w przyszłym roku pobiegnę w maratonie karkonoskim. Bardzo bowiem lubie biegać po górkach. Tym bardziej w takich kameralnych koleżeńskich biegach wśród wielu znajomych:)
|