2022-02-20
Dostęp do wpisu:
Publiczny
| Ultra Błatnia 24 H Charytatywnie (czytano: 981 razy)
PATRZ TAKŻE LINK: https://smakibiegania1.blogspot.com/2022/02/ultra-batnia-charytatywnie.html
Ultra Błatnia 24 H Charytatywnie.
Trudno mi pisać obiektywną relację z tej biegowej imprezy. Bo nie ukrywam swej ogromnej sympatii dla ludzi z beskidzkich miejscowości, którzy ją organizują . Imprezy perfekcyjnej pod każdym względem, robionej bezinteresownie, zawsze dla poratowania zdrowia dziecka. Tym razem zbieraliśmy środki dla Kajetanka - www.siepomaga.pl/kajetan
Na zimową UltraBłatnią zabrałem Irka – mojego serdecznego znajomego ze Smaków Biegania, który nie jest jakimś wielkim sympatykiem górskiego biegania, a jednak z tej imprezy, uprzedzam fakty, wyjechał oczarowany.
Niech Was nie zmyli nazwa Ultra Błatnia 24 H Charytatywnie. Nikt nikogo nie zmusza do całodobowego biegania, napiszę więcej, nikt nikogo nie zmusza do biegania. Przyjeżdża mnóstwo osób, aby spacerkiem zrobić pętelkę, aby wesprzeć chore dziecko, aby pobyć w gronie przyjaciół, aby poczuć tę cudowną atmosferę, którą kolejny raz wprost zaczarowali nas organizatorzy.
Dojeżdżając około pół godziny przed sobotnim południem do słynnej wiaty w Jaworzu już z dala mijaliśmy zaparkowane samochody i biegaczy. Zaś długa kolejka zawodników przed biurem zawodów świadczyła, że po raz kolejny padnie rekord frekwencji.
Dzięki sprytowi Irka udało mi się zaparkować auto, tylko mój serdeczny kolega, ani słowem nie wspomniał, że tylne koła stoją około 20 centymetrów od urwiska kończącego się rzeką 😉😱.
Człowiek tylko udał się na plac przed wiatą i od razu napotkał wielkie grono serdecznych znajomych. Niby tylko pozamieniałem dosłownie dwa zdania z każdym i ani się nie spostrzegłem jak organizatorzy zaprosili nas na symboliczny start. Symboliczny, bo nikt nikomu czasu, ani miejsc nie mierzył, a jedynym miernikiem dla zainteresowanych klasyfikacją była łączna liczba pokonanych w ciągu doby pętli na trasie Jaworze-Błatnia-Jaworze.
Ja przyjechałem tutaj z nastawieniem zrobienia trzech takich pętelek z uwagi na czekający mnie w niedzielę start w pobliżu na kolejnym biegu – KaRunBa na dystansie 20 km.
Pierwszą pętlę potraktowałem zupełnie zapoznawczo. Wiedziałem, że organizatorzy zmienili jej przebieg w stosunku do ubiegłego roku, teraz była dłuższa, bo liczyła prawie 9 kilometrów oraz miała zdecydowanie więcej przewyższenia.
Nie zmieniła się za to jej ogólna charakterystyka, połowa to ściana w górę do Błatniej i połowa to ściana w dół.
Ale to co zastaliśmy na trasie, jeśli chodzi o podłoże, to istne cztery pory roku. Start to lekko błotnista nawierzchnia, ale im wyżej w górę to więcej ciężkiego śniegu, długie odcinki, gdzie było sporo lodu i gdzie było naprawdę ślisko i niebezpiecznie. Ostatnie półtora kilometra to znowu w miarę sucha i twarda nawierzchnia.
Było trochę wietrznie, ale praktycznie przez cały mój pobyt czyli blisko cztery i pół godziny przebijało się słońce, była wyśmienita widoczność, więc można było podziwiać wspaniałe beskidzkie krajobrazy.
Na wszystkich moich podejściach pod Błatnią towarzyszyli mi moi znajomi – na pierwszy prawie jak kuzyn Łukasz Reclik, a na dwóch kolejnych Arek Juzof. Była więc okazja do naprawdę fajnego, przyjacielskiego pogadania na biegowe i nie tylko tematy. Żałuję tylko, że tak mamy mało okazji do takich spotkań. Nikt nikogo nie poganiał, nikt nikomu nie kazał robić miejsca na trasie, słowem nic tylko bawić się bieganiem.
Na zbiegach niestety byłem już zdecydowanie za wolny dla tych górskich harpaganów. Ale i tu dane mi było spotykać i pozdrawiać wielu znajomych, a nawet zawierać nowe znajomości.
Zbieg miał swój jeden bardzo ciekawy i wymagający odcinek w postaci powalonych albo ściętych drzew, wyglądało to z góry bardzo klimatycznie, ale już samo przebiegnięcie przez ten odcinek wymagało sporej uwagi.
Irek też dzielnie dawał sobie radę na trasie i również spełnił swoje przedstartowe założenia w postaci zrobienia dwóch pętli.
A ja no cóż, chwila dekoncentracji na zbiegu drugiej pętli skończyła się bardzo solidną glebą. Tak solidną, że biegacz biegnący za mną natychmiast się zatrzymał z pytaniem czy coś mi się nie stało. A ja sobie prawie natychmiast wstałem i poleciałem dalej. Spora adrenalina spowodowała, że nie czułem żadnego bólu. Dopiero po zakończeniu drugiej pętli, przy wiacie, widząc zaciekawione spojrzenia innych biegaczy, spojrzałem na siebie. I wtedy trochę się zaniepokoiłem – zniszczone leginsy, rana w okolicach kolana i wolno sącząca się krew. Napiszę, że wyglądało to dużo gorzej niż faktycznie się czułem 😱😉.
Aby uniknąć pytań na zasadzie, czy wezwać pomoc, czy opatrzeć ranę, szybko podjąłem decyzję o wejściu na trzecią pętlę. Oczywiście w towarzystwie Arka. I na moje pytanie, po pokonaniu dwóch kilometrów trzeciej pętli : Arku skoro zrobiłem już połowę drugiej pętli i dwa kilometry trzeciej to chyba nie mam żadnej kontuzji ? Arek niczym wytrawny doktor orzekł, że na pewno nic mi nie ma 😅. I tak zupełnie już uspokojony potruchtałem trzeci raz na Błatnią i bardzo skoncentrowany zaliczyłem zbieg do Jaworza.
A tam w nagrodę czekała mnie uczta, jak z najlepszych snów 😋😋😋. Co tam było ? To już lepiej napisać, czego tam nie było. Słodycze w niezliczonych ilościach i rodzajach. O konkretach nie wspomnę – trzy rodzaje zup, grill z mnóstwem specjałów. Nikt nikomu nic nie wydzielał, nikt nikomu nic nie liczył – słowem każdy się częstował czym chata bogata. I przy okazji rozwiązała się zagadka, dlaczego Irek zakończył imprezę na dwóch pętlach, chociaż znam go dobrze i oświadczam, że sił i energii miał na więcej. Po prostu ogarnęła go niemoc oderwania się od tej smakowitej wiaty. Ale, ja go rozumiem i takich jak on było zdecydowanie więcej, niektórzy nawet zaczynali kolejną pętlę, zrobili kilka kroków i … zawracali, bo pokusa była zbyt wielka 😋😉. A sami wiecie jak się później biega z pełnym żołądkiem.
Słowem mega fajna impreza, którą mogę z czystym sercem polecić każdemu, kto lubi bawić się górskim bieganiem, kto lubi przy okazji pomagać i kto niezbyt przestrzega biegowej diety 😉.
Ja tu sobie piszę tę relację w sobotni wieczór, a tam sporo osób w dalszym ciągu rzuca wezwanie Błatniej i pokonuje kolejne pętle i tak do południa w niedzielę. Trzymam za Was mocno kciuki i życzę Wam z całego serca, abyście odwiedzili Błatnią tyle razy ile sobie założyliście i oby wszyscy ukończyliście te charytatywne zawody bez żadnych upadków i kontuzji. Kajetankowi życzę zaś szybkiego powrotu do zdrowia.
A jeśli już przy zdrowiu jesteśmy, to kończę i idę trochę podkurować moje kolano, które ma się już całkiem dobrze. Już jutro czyli w niedzielę powracam w gościnne bielskie strony, aby wziąć udział w zimowej odsłonie biegu KaRunBa. Ale o tym mam nadzieję poczytacie w kolejnej relacji.
Blog moga komentować wszyscy zalogowani czytelnicyDodaj komentarz do wpisu |