2022-01-23
Dostęp do wpisu:
Publiczny
| Ultramaraton Zimowy Janosik (czytano: 1215 razy)
PATRZ TAKŻE LINK: https://smakibiegania1.blogspot.com/2022/01/ultramaraton-zimowy-janosik.html
Ultramaraton Zimowy Janosik - Spacer Murgrabiego
Pamiętam, jak kilka lat temu będąc na Zimowym Janosiku z zazdrością patrzyłem na zawodników, którzy porywali się na najdłuższy dystans zwany „Spacerem Murgrabiego”. I już wtedy w duszy postanowiłem sobie, że ja też muszę go zrobić. I wreszcie, jak mawiał nieodżałowanej pamięci Wacław Kowalski w „Samych swoich” - „nadejszła wiekopomna chwila”.
Zacznę tym razem bardzo nietypowo, bo szalenie spodobał mi się opis tego dystansu, który organizator biegu zamieścił podczas charakterystyki tras. Pozwólcie, że go zacytuję :
"SPACER MURGRABIEGO by Bachledka Ski&Sun – to jest Najdłuzsy, najlepsiejsy… Tu nie ma co gadać! Startujecie spod samiuśkich Tater Bialskich w przepiknej miejscowości Zdiar i śmigacie na samiuśki szczyt Magury Spiskiej Co by paczeć na tych co chodzą w chmurach, czyli na tych kładkach drewnianych na samiuśkich szczytach smereków!!! A dalse lecicie w dół do Osturni, co by wyskocyć we Łapsance u Pani Danusi na podwórku – na miche mięsną i tą vege tyż! Potem se hybniecie ku Łapsom Niżnym do domu Ludowego na zupe od Pani Helenki i tak wyrychtowani zacniecie podązać ku Durstynowi do OSP co ugasi syćka wase poczeby tam u Paniu Stasi! Jak juz Wam te barz pikne i pomocne kobiety syćko podadzą i narychtują zacniecie atakować Żor! No to wtedy juz pójdzie Żor z życi!!! I na samiuśki koniec dolecicie do Niedzicy. A tam sie juz naładujecie jak trza! Hej! Długość: ok 55 km; Przewyższenia: + 1500 m, – 1800 m;"
Jak widzicie, jest tu wszystko co „koneser biegania” potrzebuje do życia czyli krótki opis trasy i opisy bufetów 😅. I już uprzedzam. Wszystko pokrywało się co do joty.
Z uwagi, na to, że zawodnicy startujący na najdłuższym dystansie, swoje pakiety musieli odebrać dzień wcześniej, w piątek wieczorem zameldowałem się w Hali Sportowej Zespołu Placówek Oświatowych w Niedzicy. Przyjechałem z lekka zmęczony – zawierzyłem wujkowi Google i do celu dotarłem jadąc w śnieżycy przez m.in. Przełęcz Krowiarki 😱, ale nie byłem osamotniony w wyborze atrakcyjnej trasy. Kasia, moja znajoma, która przebiegła ze mną cały dystans, miała pełną atrakcji wersję przez Krościenko.
Przekraczając progi bazy zawodów, od razu dałem się ponieść wesołej atmosferze tam panującej. Z jednej strony stoiska wystawowe, z innej panie z pysznymi regionalnymi smakołykami, a jeszcze z innej stoiska do odbioru pakietów startowych.
Z małymi przygodami odebrałem swój pakiet i oczywiście i udałem się na ściankę, aby wszystkim oznajmić, że oto „synek z Rybnika” jutro wybiera się na „Spacer” 😉😅.
Trochę zastanawia Was zapewne dlaczego występuję z dwoma numerami startowymi. Ten drugi numer jest wynikiem pewnego układu, który zawarłem z moim znajomym Ryśkiem. Zainteresował mnie on biegiem charytatywnym „POSTAWIĆ Stasia na nogi”, który miał się odbyć w niedzielę w Gliwicach. Załatwił mi numer startowy 52 czyli tyle, ile kilometrów liczył najdłuższy dystans Janosika. Ja przebiegłem cały dystans z tym numerem oraz zobowiązałem się wpłacić na konto akcji tyle złotówek, ile faktycznie przebiegnę kilometrów. Rysiu, jak Ty dobrze mnie znasz, to nie mogło zakończyć się na 52 😉 – wpłaciłem 55 zł. Zresztą mój „janosikowy” numer też był charakterystyczny 5177 czyli tyle ile mam lat i dwie szczęśliwe siódemki. Przez grzeczność nie będę wymieniał tych, którzy doszukiwali się tam dwóch kos 😂.
Ale mimo dosyć późnej pory zdążyłem jeszcze spotkać dwie ważne biegowe osobistości. Magdalenę Sedlak, której obecność na biegach zwiastuje doskonałe zdjęcia 👏 i oczywiście Sławka Konopkę – organizatora biegu 👏.
Trochę martwiłem się, bo śnieg jakoś nie chciał przestać padać, ale podobno w sobotę miała być w miarę fajna pogoda tzn. lekki opad śniegu, a nawet dwie godziny słońca – przy tej okazji „pozdrawiam” wszystkich speców od prognozowania pogody 😉. Rano przeżyłem mały szok, bo w miejscu mojego samochodu była wielka bryła śniegu. Kilkuminutowe odśnieżanie sprawiło, że szybko się rozgrzałem i zaaklimatyzowałem do warunków pogodowych. Dotarłem w miarę szybko na miejsce odjazdów autokarów, które miały nas zawieźć na miejsce zbiórki do Ośrodka Bachledka Ski&Sun na Slowacji. Co prawda, ja miałem zaplanowany odjazd w drugiej turze, ale znalazło się wolne miejsce w pierwszym autokarze i wyjechałem o najwcześniejszej porze. Niestety warunki pogodowe były jakie były i wcale nie chciały być lepsze, stąd autobus zatrzymał się w bezpiecznym miejscu, a my na miejsce startu udaliśmy się z buta jakieś dwa kilometry. I tak nawet jeszcze nie startując , jakiś przebieg na moim biegowym liczniku się pojawił 😅.
Ten bieg, pokonałem w towarzystwie Kasi, którą poznałem nie gdzie indziej, jak podczas Zimowego Janosika, tylko że wtedy na mniejszym dystansie o dźwięcznej nazwie „Będziesz kwiczoł”. Był wtedy jeszcze z nami Marcin, którego serdecznie pozdrawiamy.
Czas do startu upłynął nam na wysłuchaniu paru informacji od Organizatorów, małej rozgrzewce oraz przywitaniu się z paroma biegowymi znajomymi czyli kolejną Kasią, Leszkiem, Łukaszem i Adamem. Fajnie Was było wszystkich widzieć.
Po wystartowaniu czekała na nas jedna z głównych atrakcji biegu czyli „spacer koroną drzew” lub też jak piszą Słowacy „chodnik korunami stromov”. Jednak, aby się tam dostać zmuszeni byliśmy pokonać wąziutki podbieg prowadzący do tej atrakcji. Wąziutki, bo pogodowe harce spowodowały, że mogliśmy poruszać się tylko po tym co sami wcześniej wydeptaliśmy. I wtedy przez chwilę znalazłem się przed mistrzem Leszkiem 😅. Niestety chwila ta nie trwała zbyt długo.
Wbiegając na widokową ścieżkę przeszliśmy obowiązkową kontrolę, czy na naszym obuwiu nie ma kolców lub raczków, żeby nie zniszczyć drewnianej podłogi i mogliśmy do woli pokręcić się po tym cudzie architektury. Obiekt robi wrażenie, ale pogoda sprawiła, że z najwyższego poziomu nie mogliśmy podziwiać panoramy, wręcz przeciwnie, silny wiatr zmuszał nas do szybkiej ewakuacji z tego „wydmuchowiska”. Najgorsze jednak było oblodzone i przez to szalenie śliskie podłoże. Niestety nie obyło się bez upadków, dla jednych w konsekwencji doprowadziło to do przerwania udziału w biegu, na szczęście dla Kasi skończyło się tylko na ogólnym potłuczeniu i mogła biec dalej.
Skoro organizatorzy, zrobili taki fajny opis biegu, to i ja pójdę tym śladem i opiszę trzy najważniejsze punkty biegu czyli : trasę, bufety i … Żor.
Nie ukrywam, że jako koneser biegania nastawiałem się na wiele wrażeń, szczególnie jeśli chodzi o pienińskie krajobrazy z Tatrami w tle. Niestety silny wiatr, padający mocno śnieg i mgła spowodowały, że moje nadzieje okazały się płonne.
Było bardzo ciężko. Ludzie nakładali na siebie różne rzeczy, które mieli w plecakach, aby jako tako radzić sobie z trasą. Były więc i gogle i okulary przeciwsłoneczne, kaptury, bufki i czapki. Wszystko to, aby nie dać się wiatrowi.
Biegowe ścieżki były dwojakiego rodzaju : zdarzały się szerokie zbiegi na bazie drogi, ale przeważały wąskie ścieżki wydeptane przez innych biegaczy. Z tą drugą wersję średnio sobie radziłem : moje buty o rozmiarze kajaka zwyczajnie nie zawsze się w tej ścieżce mieściły, co powodowało że ściągało mnie na jakąś stronę, a tam już były większe głębokości, zaś moja waga powodowała, że o ile Kaśka i podobni wagowo biegacze mogli sobie po nich swobodnie biec, ja się zapadałem.
W lesie było spokojniej – śnieg i wiatr tak nie dokuczały, ale za to na otwartych przestrzeniach to był istny armagedon. Raz to była twarda nawierzchnia innym razem zaspa, gdzie człowiek się zapadał po kolana. Niekiedy było tak, że wiatr zasypywał ślady osoby, która biegła kilka metrów przede mną. I do tego, trzeba było uważać, na zasypane przez wiatr całkowicie zlodowaciałe miejsca, tam to dopiero szło pojechać. Nic więc dziwnego, że nawet koneserom biegania, dla których nie liczą się miejsca i czasy, przez pewien moment strach zajrzał w oczy, czy da się w ogóle zmieścić w limicie ?
Co prawda nas limity nie obowiązują, ale jednak nie chcielibyśmy być poszukiwani przez odpowiednie służby. Jednak stanęliśmy z Kasią na wysokości zadania i ze sporym zapasem ukończyliśmy bieg. Wnosząc do niego pewne autorskie rozwiązania. Wspólnie tasowaliśmy się na trasie i ciągnęliśmy jeden drugiego do przodu i wspólnie pilnowaliśmy punktualnego opuszczania bufetów, bo pokus tam nie brakowało 😉😋
I jak zawsze mogłem u Kasi liczyć na „make the day”. Zaczynam powoli oswajać się z myślą, że jest Ona takim małym artystą w tym zakresie. Wiatr szaleje, śnieżyca, limity czasowe zagrożone, ślisko i bufetu nie widać. Jak myślicie co zaprząta myśli Kaśki – „Jacku, czy nie rozmazał mi się czasem mój makijaż ?”.
A jeśli już jesteśmy przy bufetach. Początkowo chciałem zrobić ich ranking. Ale ostatecznie zrezygnowałem z tego. Warunki były ekstremalnie trudne i ciężko obiektywnie porównywać te zlokalizowane w zamkniętych, ciepłych obiektach i te, gdzie wolontariusze przez kilka godzin czekali na nas na otwartej przestrzeni oferując nam niekiedy tylko napoje, banany i ciasteczka, które były dla nas ogromnie ważne, w sytuacji, gdy nasze napoje zamarzły. I te zdania, które usłyszałem od dwóch wolontariuszek. Jedna odeszła na chwilę i grzała się przy ognisku, bo zmarzła na kość, zaś inna w drugim punkcie powiedziała mi że jestem wariatem, bo biegam w takich warunkach 😅, ale szybko dodała, że Ona jest wariatką, bo chce Jej się stać tyle godzin na wietrze i mrozie.
Wszystkim Wam ogromnie dziękuję 👏👏👏 : za pomoc, za kierowanie ruchem, za to co dla nas przygotowaliście, za opiekę medyczną, z której niektórzy z nas musieli skorzystać. Za gorącą herbatę, gorącą zupę i gorące uśmiechy. Za "góralskie izotoniki", które rozgrzewały nas w tych anormalnych warunkach i za góralską kapelę, która tak energetycznie przygrywała nam na jednym z punktów. To wszystko zachowam na długo w mojej pamięci, a zrobione przy okazji fotografie będą mi przypominać o Waszym wielkim sercu 💓👏👍.
ŻOR. O tej górze, w Janosikowym światku krążą legendy. A zawodnicy dzielą się na takich, którzy ją zaliczyli i tych co o niej słyszeli. Od dzisiaj ja i Kasia zaliczamy się do pierwszej grupy. Trzeba dodać, że Sławek potrafi pogrzać emocje. Były stosowne hasła i plakaty wiszące po drodze. Samo usytuowanie na trasie też wprowadza lekki niepokój. Dziesięć kilometrów przed metą czyli czytelne info – będziesz ją robił na dużym zmęczeniu, a dzisiejsza pogoda na pewno nie pomagała. Stąd lekko wystraszeni, ale mocno zmobilizowani, stawiliśmy czoła wezwaniu. Było podciąganie na linie, było mocne trzymanie się podłoża, szukanie jakiś przyczepnych miejsc i w końcu znaleźliśmy się cali na szczycie 💪. I wspólnie z Kasią doszliśmy do wniosku, że nie taki diabeł straszny jak go malują 😉😅.
A po Żorze, zostało nam ostatnie 10 kilometrów. Do wiatru, zimna i śniegu doszły zapadające ciemności. Stąd też, to było chyba nasze najszybsze 10 kilometrów z całego biegu. Sprawnie z Kasią zmienialiśmy się z dyktowaniem tempa, zaś plakat z informacją „meta” było dla nas jak oaza na pustyni, tyle że do tej oazy, jak się okazało, były jeszcze z trzy kilometry.
Wreszcie wbiegamy na metę, tradycyjnie witani przez Sławka. Ileż ten chłop ma werwy, siły i energii. Obyś to Sławku wykorzystywał dla biegowej rodziny jeszcze przez wiele, wiele lat 👍👏. A potem już same przyjemne rzeczy : ciepła hala, medale, zdjęcia na ściance z góralskimi akcentami i posiłek.
Nastąpił też czas pożegnań ze wszystkimi znajomymi, których spotkałem na biegu. Do zobaczenia na kolejnych biegowych wydarzeniach, wierzę, że już niedługo.
Blog moga komentować wszyscy zalogowani czytelnicyDodaj komentarz do wpisu |