Jestes
niezalogowany
ZALOGUJ

 

  WIZYTÓWKA   GALERIA   PRZYJAC. [2]   BLOG   STARTY   KIBIC 
 
Jacek Reclik
Pamiętnik internetowy
SMAKI BIEGANIA

Jacek Reclik
Urodzony: 1970-08-18
Miejsce zamieszkania: Rybnik
31 / 62


2022-01-17

Dostęp do
wpisu:

Publiczny
Transannaberg Ultramaraton Annogórski (czytano: 444 razy)

PATRZ TAKŻE LINK: https://smakibiegania1.blogspot.com/2022/01/transannaberg-ultramaraton-annogorski.html

 

Transannaberg Ultramaraton Annogórski – 52 kilometry
Dzisiaj odbyłem sentymentalną podróż do miejsca, gdzie startowałem rok temu. Wtedy to był dystans 30 kilometrów, teraz 52 kilometry. Wtedy nasz bieg poprzedził atak śnieżycy, dzisiaj panowały idealne biegowe warunki. Wydawałoby się, że już rok temu napisałem w relacji o tym biegu wszystko co się dało, a jednak dzisiaj okazało się, że jest jeszcze sporo do opowiedzenia. A więc Ad rem 😀.
Będę do znudzenia powtarzał, że jeśli ktoś waha się czy zacząć biegać w terenie, czy uda mu się zrobić coś więcej niż półmaraton lub może chciałby spróbować ultra – to lepszej okazji do powiedzenia samemu sobie „sprawdzam”, niż wystartowanie w Transannaberg Ultramaraton Annogórski nie znajdzie. Trasa biegu jest tak poprowadzona, że jest tu wszystko : od asfaltu, po trochę twardsze trailowe podłoże, aż po całe kilometry błota. Jest trochę fajnych podbiegów, ale i jeszcze lepszych zbiegów, ale w gruncie rzeczy w większości mamy do czynienia z lekko pofałdowaną i urozmaiconą trasą, która nawet początkującego trailowego biegacza nie powinna położyć na łopatki. I wreszcie limity, bardzo przyjacielskie, powodujące że pokonanie trasy w tempie „lekko śmiesznym” 😉, jak to określa mój znajomy Marek, czyli spacerowo-truchtowo-biegowo powinno zapewnić nam klasyfikację. I wreszcie wisienka na torcie dla początkujących ultrasów – jeśli odczują oni trudy pierwszych 30 kilometrów, to mimo iż zadeklarowali i opłacili dystans 52 kilometrów, mogą na punkcie pomiarowym zgłosić rezygnację z biegu i będą sklasyfikowani na 30 kilometrów. Nic więc dziwnego, że impreza ta mimo swojej młodości (bo to dopiero druga edycja) i covidowej rzeczywistości cieszy się dużym i rosnącym powodzeniem, stąd swój udział potwierdziło w niej kilkuset biegaczy, w tym oczywiście i ja 😅.
W zeszłym roku startowałem w towarzystwie kilku przyjaciół, dzisiaj doliczyłem się przeszło dwudziestu znajomych twarzy. Udało mi się namówić nawet mojego syna Piotra, który jak się później okazało zaliczył bardzo udany start, bo zajął trzecie miejsce w swojej kategorii na 52 kilometry (GRATULUJĘ) 👏👏👏.
Rzadko się zdarza, że na zawody wyjeżdżam sam. Tym razem oprócz Piotra pojechała z nami Alina i Mikołaj, którzy startowali na 30 kilometrów. I tutaj również ogromne GRATULACJE dla Aliny, która zajęła pierwsze miejsce w swojej kategorii 👏👏👏.
Jak tak dalej pójdzie, to muszę zrobić jakąś wstępną selekcję przed zabraniem kogoś na bieg, bo od tych blasków pucharów to potem człowiekowi kręci się w głowie i nabywa kompleksów 😉😂.
Jeszcze na dobre nie rozgościliśmy się przed biegiem, po sprawnym odebraniu numerów startowych, a już trzeba było złożyć dwa stoliki w gościnnych progach Domu Pielgrzyma Sanktuarium Św. Anny na Górze Świętej Anny. Nasze wesołe i ciągle rozrastające się towarzystwo żywo dyskutowało na wszelkie możliwe tematy. Jako osoba, która nie potrafi ustać na miejscu 😉 dostałem miejsce stojące, stąd mogłem jak helikopter latać obok stolików i zrobić krótkie streszczenie wczorajszej odprawy technicznej, o której jakoś pozostali zapomnieli. Oczywiście najważniejsze zagadnienia to gdzie są i jak są wyposażone bufety oraz jak oznakowana jest trasa ?😀. Już po biegu, mogę z czystym sumieniem powiedzieć, że z obydwu tych zagadnień organizatorzy wyszli obronną ręką 👍👏.
Napiszę krótko, nawet nie wiedziałem, że tylu znajomych spotkam na starcie. Było to strasznie miłe, co chwilę ktoś podchodził, przybijał piątkę, robiliśmy wspólne zdjęcia.
Ale czas płynął nieubłaganie. Kasia Gniot, organizator biegu, wzywała już wszystkich na start.
I ruszyliśmy, początkowy odcinek pokonałem w towarzystwie Kasi i Mikołaja. Po samym starcie zdążyłem jedynie zanotować w pamięci, że gdy my lecieliśmy w jednym kierunku, a Wojtek podążał dopiero na start. Ale pamiętam, jak w zeszłym roku był On w dwójce zawodników, którzy całą trasę pokonali w przeciwnym kierunku, więc teraz chciał mieć pewność, że poleci we właściwym 😉😅.
Pierwsze kilkanaście kilometrów określiłbym mianem bajki. Lekki mrozik, czyste niebo, a na nim słoneczko, zmrożona nawierzchnia, czysty niczym nie zmącony krajobraz. Nic więc dziwnego, że biegło się wyjątkowo lekko i … błogo. Do pierwszego bufetu, który umiejscowiony był na 17 kilometrze najczęściej tasowałem się z Mikołajem i Kasią, której z kilometra na kilometr było coraz bardziej gorąco i jak to w Jej stylu, kwestią czasu było, kiedy pobiegnie w koszulce z krótkim rękawem 😅.
To był odcinek, gdzie co chwilę spotykałem jeszcze innych znajomych. Nic dziwnego, bo tylko piętnaście minut po nas wystartowali zawodnicy, z najliczniej obsadzonego, dystansu na 30 kilometrów. Było trochę tłoczno na tych początkowych kilometrach, ale wszystkie mijanki odbywały się w duchu fair play 👍.
Było naprawdę fajne bieganie, ale z tyłu głowy pojawiła się lampka sygnalizacyjna, że zbliżamy się do bufetu 😉😋.
Był dokładnie, tak jak pisano, na 17 kilometrze. I było w nim wszystko, aby spokojnie się posilić przed dalszym biegiem (napoje ciepłe i zimne, słodycze, konkrety i owoce). Nikt nikomu nic nie wydzielał, a obsługa bardzo sprawnie uzupełniała zapasy 👍👏.
Posileni ruszyliśmy na chyba najdłuższy asfaltowy odcinek liczący około trzy kilometry. Nie był specjalnie wymagający, ale z dużą ulgą powitałem skręt zapraszający nas do łagodnej wspinaczki. Za nami rozciągała się fajna górka ze skałkami, a zaraz potem łagodny kilkukilometrowy podbieg.
Tutaj spotkałem Bogdana. Szczerze podziwiam tego gościa. Nie chciałbym wypominać mu wieku, więc napiszę zgodnie z oficjalnymi wynikami, że Bogdan wygrał w kategorii M60 na 30 kilometrów. Ogromnie gratuluję 👏👏👏. Gratuluję również stylu, w którym to osiągnął. Bogdan bez względu na kilometry i urozmaicenie terenu potrafi przebiec cały dystans w swoim założonym tempie. Widząc Go jak biegnie, ze zgrozą patrzyłem na moje szarpano-szalone truchtanie. Ale Bogdan uspokoił mnie mówiąc, że każdy biega po swojemu, a ja wnoszę pewien koloryt do biegowej rodziny – i z taką opinią muszę się bezwzględnie zgodzić 😂.
Następne kilkanaście kilometrów pokonałem w towarzystwie Mariusza. Była okazja do fajnych rozmów. Jak się później dowiedziałem, biegnąc z telefonem przy piersi, coś tam chyba nacisnąłem, albo telefon na tym mrozie zwariował 😱, w efekcie moja krótka rozmowa z Mariuszem na temat posiłków przed biegami i pokonywaniu podbiegów „szła na lajfie” 😂. Co niektórzy mieli troszkę radości, a ja nieświadomy niczego biegłem sobie szczęśliwy z Mariuszem do kolejnego bufetu na 32 kilometrze.
I znów był czas na małe co nieco. I kolejne wspólne kilometry na drugiej, tym razem 20-kilometrowej, pętli. Początkowe kilometry to czas na kolejne rozmowy i podzielenie się naszymi planami startowymi. Jednak z biegiem czasu, po 40 kilometrze, Mariusz przyśpieszył i jak się okazało zrobił czas o kwadrans lepszy od mojego 👏.
A że moje biegowe życie nie znosi pustki, na ostatnich 10 kilometrach towarzyszyła mi Kasia, która systematycznie odrabiała dystans do mnie. To nie były łatwe i przyjemne kilometry. Krótki leśny odcinek, który nam się przydarzył, wykorzystaliśmy na mały odpoczynek 😉.
Jednak zdecydowanie przeważała tu glina, a jak glina, to zrobiło się także wyjątkowo ślisko, bo słońce zdążyło roztopić polne odcinki. Biegło się ciężko, bo w łączności z podłożem. Ale, jak to z Kasią, nie było czasu na nudy, a nasze wesołe rozmowy pozwalały chociaż na chwilę zapomnieć o tej błotnej walce i czekających nas jeszcze paru kilometrach. Zaliczyłem także efektowną glebę 😱😅, ale Kasia jako wykwalifikowana pielęgniarka, nie musiała interweniować.
Kończyliśmy nasz bieg Drogą Krzyżową i w dosłownym tego słowa znaczeniu, a to wiadomy znak, że zbliżaliśmy się do mety. Przed nami już tylko do pokonania pionowa ściana z mnóstwem schodów, a przed nią symboliczna stacja „Pan Jezus pociesza płaczące niewiasty”. Ale daliśmy radę, Kasia miała jeszcze dość energii, żeby pofiniszować, a chwilę potem metę osiągnąłem i ja. Był czas na wzajemne gratulacje i podziękowania.
A ja przy tej okazji, dziękuję wszystkim tym i pozdrawiam wszystkich tych, których spotkałem na dzisiejszej trasie (znajomych biegaczy i wolontariuszy) oraz wszystkich, których nie dane mi było spotkać, ale wiem, że pokonaliście swoje dystanse i daliście z siebie wszystko. Szczerze Wam wszystkim gratuluję. Pozdrawiam także moich cudownych przyjaciół ze Smaków Biegania. Niektórzy mieli mnie na żywo, niektórzy biegali ze mną korespondencyjnie, a jeszcze inni mocno trzymali za mnie kciuki i … nie tylko.
A po wszystkim czekał nas jeszcze posiłek, który przygotowali dla nas Organizatorzy. Nie pochwalę się co jadłem, ale mój nieodparty urok zadziałał wśród kucharek. I potem już w pełni nasycony (miało być najedzony 😋😉) i po odbyciu kolejnych fajnych rozmów, mogłem udać się w drogę powrotną.


Blog moga komentować wszyscy zalogowani czytelnicy

Dodaj komentarz do wpisu







 Ostatnio zalogowani
BOP55
14:39
Jurek z Jasła
14:34
Jaszczurek
13:55
VaderSWDN
13:31
kostekmar
13:30
biegacz54
13:18
Tyberiusz
13:12
gpnowak
12:54
Leno
11:40
marynarz
11:33
ProjektMaratonEuropaplus
11:25
StaryCop
10:58
Bartuś
10:34
BornToRun
10:12
camillo88kg
10:04
andrzej1022
10:03
|    Redakcja     |     Reklama     |     Regulamin     |