2019-09-08
Dostęp do wpisu:
Publiczny
| Bombardino. (czytano: 1301 razy)
Parę dni temu wyszłam pobiegać.
Musiałabym sprawdzić, ale na jakimkolwiek treningu byłam chyba z półtora roku temu.
Nie mam kiedy pojechać kupić butów, więc biegłam w starych, dziurawych butach, bardziej przypominających trend naturalistyczny, czyli z maksymalnie cienką podeszwą...
Tradycyjnie bawełniana koszulka. Serio.
I spodenki, te jedne z najstarszych, z pamiątkową dziurą na kolanie.
Czapeczka na spontanie kupowana w Wawie na maratonie, też lata temu.
I kurcze, ten specyficzny rodzaj szczęścia, spokoju, poczucia powrotu na właściwe tory...
Już zapomniałam jak to jest.
"Przyjaciel - ktoś, kto zna melodię Twojego serca i może ci ją przypomnieć, gdy ją zapomnisz."
Wcześniej myślałam tak o maratonie, ale to nie o dystans chodzi. Chodzi o tę chwilę czasu, którą ma się tylko dla siebie. O ten moment, gdy siebie ma się tylko dla siebie.
Po wydarzeniach ostatnich miesięcy muszę zdefiniować siebie na nowo. Nic nie jest stałe, nawet my. Nie można o sobie mówić pewnikami w żadnej kwestii. Nie ma czegoś takiego jak "ja nigdy", bo zdarzy się ten jeden, jedyny raz, gdy to "nigdy" schowamy do kieszonki. A później zapłacimy za to najwyższą cenę.
Dzisiaj usłyszałam te właściwe słowa. Słowa, które chciałam usłyszeć. Ale od niewłaściwej osoby.
To będzie trudniejsze niż kiedykolwiek wcześniej "ja nigdy". Zastanawiałam się dzisiaj, jak bardzo można postępować wbrew sobie próbując się chronić. Uczynnie w radiu puścili piosenkę z tekstem w stylu "ci co się boją nic nie czują". Trochę nieprawda. Boisz się właśnie dlatego, że czujesz. Boisz się, bo później musisz wydrapywać resztki siebie spomiędzy kłamstw ludzi, którym złożyłeś w dłonie siebie. W nadziei na ochronę. Kończąc jak laleczka woo-doo.
Kłamstwem byłoby stwierdzenie, że zostało mi tylko bieganie. Ja naprawdę istnieję poza dreptaniem.
Ale bieganie....
Szczęśliwy husky to zmęczony husky.
Czas się zmęczyć i przestać gryźć pantofle.
Houk.
Autor zablokował możliwość komentowania swojego Bloga |