2018-10-03
Dostęp do wpisu:
Publiczny
| Jak zostać legendą czyli Ultra Janosik (czytano: 2026 razy)
Tą historię muszę zacząć od końca
Siedzę na mecie z piwem w ręce
które jak zdążyłam rzucić okiem nie jest bezalkoholowe
na zielonym puffie naprzeciwko innego biegacza
który przybył na metę nawet nie wiem czy przede mną czy po mnie
Siedzimy więc i się na siebie gapimy pijąc piwo
bo tylko na tyle starcza nam sił
po chwili on w końcu wypala:
- zrobiłem w zeszłym roku " Hardą Sukę" ale nie było tak ciężko jak tu
Nie pamiętam nawet co mu odpowiadam
ale co do tego biegu mam podobne odczucia
To znaczy ja hardej suki nie zrobiłam ale za taką się uważałam a ten bieg mnie złamał
może nie psychicznie ale fizycznie na pewno
Sponiewierał rzucił na ziemię i kazał się czołgać
dobrze że błota nie było
Bo Górę Żar miałam wszędzie we włosach pod paznokciami na ubraniu pod ubraniem
Choć jak na ironię był to najniższy ze szczytów na jaki się po drodze wdrapywałam
po 100km zmęczenie materiału zrobiło swoje
Podobno była tam tabliczka
na której można było zapisywać własne odczucia związane z tym odcinkiem trasy
Dobrze że jej w ciemnościach nocy nie widziałam :-)
Skoro już się uśmiechnęłam to wstaję więc i idę dalej
bo mój pokój jest po drugiej stronie zalewu
który na ostatnich nogach do mety kilka chwil temu obiegałam
Nie wiem jak pokonać te 4km po tych 110
ale nie pozostaje mi nic innego jak spróbować
bo pytanie czy ktoś jedzie w tamtym kierunku pozostaje retoryczne
Wstaję i idę choć z każdym krokiem coraz bardziej wydaje mi się że tańczę
dwa kroki do przodu krok do tyłu
jakiś przypadkowy w bok i znów do przodu
Sama zastanawiam się czy to dlatego że aż tak mi się chce spać
czy po prostu upiłam się tym jednym piwem? :-)
Chyba jednak to pierwsze bo łapie się na tym że idę i przysypiam
Zbaczam nawet w pewnym momencie z kursu
i myślę dłuższą chwilę gdzie mam iść choć droga jest prosta jak w mordę strzelił
Przechodzi mi przez myśl złapać stopa
ale o 5:30 nad ranem przez Niedzicę nie jeździ zbyt wiele samochodów
Poza tym reflektuję się szybko że śmierdzę
jestem cała brudna
i pewnie wyglądam jak menel
Niebylejaki menel biorąc pod uwagę rangę całodniowej i całonocnej imprezy z której właśnie wracam
W worku obok spoconych ciuchów i mokrych skarpetek które zmieniałam w punkcie na 68km
po przeprawie przez strumień
mam go
trofeum niebagatelne
z którym nie wiem jeszcze co zrobię
bo pasków do spodni nie noszę
jednak ten brzmi naprawdę dumnie:
I"am the legend
Zdając sobie sprawę jednocześnie z powagi i ironii tej sytuacji
mam ochotę parsknąć śmiechem
tak oto wygląda i czuje się człowiek który właśnie stał się legendą :-)
Docieram do pokoju robię co muszę i idę spać
Zasypiam jak kamień na jakieś 2,5h
bo przecież trzeba wstać na dekorację
ale oczy mam tak spuchnięte że o 10 rano z trudem udaje mi się je otworzyć
Wracam do żywych
Z pomocą przychodzi (a właściwie przyjeżdża) Leon który też stał się legendą i reszta ferajny
która postanowiła pomścić janosika
Dobrze że chłopaki podjeżdżają po mnie pod miejscówkę
bo kolejny raz tych 4km w tym życiu bym już nie przeszła :-)
A zaczęło się wszystko od płaczu
choć pół drogi wydawało mi się że płaczem się skończy
jak w piosence
" może być tak żę skończy się to płaczem"
na mecie jednak czułam spokój, ulgę i radość
z domieszką goryczy
bo wódka na końcu była gorzka i pudło kobiet jednak uciekło
ale po kolei.
Podczas podróży na której jestem żeńskim rodzynkiem
są ciekawe rozmowy
żarty
pierogi w Mszanie Dolnej
i sesja na ściance z Panoramą Tatr
ale gdy wszyscy rozjeżdżamy się do swoich pokojów
zostaję sama
zaczynam myśleć
i bilans tego myślenia nie wychodzi mi dodatni
Nie dalej jak dwa tygodnie wcześniej
u lekarza słyszę diagnozę:
Ma Pani anemię z niedoboru witaminy B12
będzie Pani brała zastrzyki raz w miesiącu przez pół roku
proszę ograniczyć bieganie do maksymalnie 5km dwa razy w tygodniu
Dla kogoś kto biega ultra w górach takie zalecenie jest jak wyrok
i wydaje się być czymś kompletnie niewykonalnym
W związku z tym nie przyznaję się ani pół słowem
że biegowo mam jeszcze w tym roku i to za chwilę coś dużego do zrobienia
jakoś to będzie na ukończenie myślę sobie
ale im bliżej godziny startu tym bardziej się martwię własną decyzją
już samo ukończenie 110km byłoby dla mnie rekordem
bo nigdy jeszcze tyle nie biegłam
a jak dodać do tego Tatry i moją nienajlepszą dyspozycję
to jestem naprawdę zaniepokojona
No ale chciałam przekraczać swoją strefę komfortu
to mam co chciałam
Jeszcze przed świtem opuszczam swój pokój
Właściciel zajmowanej przeze mnie kwatery
postanowił osobiście zawieźć na start nocujących u niego śmiałków
którzy zamierzają zmierzyć się z czymś tak wielkim
W punkcie wylotu autokarów na Słowację
do którego przed 5 rano docieramy
pomimo panującego wciąż mroku
jest żywo i wesoło
choć niektórzy jeszcze śpią
Po drodze spotykam Leona więc wsiadamy razem do autobusu
i zaczynamy rozmawiać
po około 30min jazdy
autobus cichnie
prawie wszyscy zapadają ponownie w sen
w tym ja
nie odmawiam sobie tej dodatkowej szansy na sen
na następną będzie trzeba naprawdę długo poczekać
Gdy w końcu drzwi się otwierają i wysiadam w Strbskim Jeziorze
oczom ukazuje się piękny wschód słońca na tle gór i jeziora rzecz jasna
aż chciałoby się tu zostać chwilę dłużej
ale brama startu wzywa
Z lekkim zdziwieniem stwierdzam że tłumu tu nie ma
ale za to już sądząc po wysuszonych twarzach
i nabitych łydach nikogo przypadkowego tu się nie znajdzie
Zamieniam kilka słów z Kingą
patronką górników a ja coraz częściej myślę sobie że raczej górali
bo od niedawna gdzie się nie pojawi ta dziewczyna
to bije rekordy
Tego jej życzę
a właściwie nie mam wątpliwości że wygra i tym razem
Plan mam taki aby trzymać się jej pleców najdłużej jak to będzie możliwe.
licząc po cichu na to że zacznie ciut wolniej niż dwa tygodnie temu na Tatranskiej Selmie
Nic bardziej mylnego
Właściwie to sam start jest dość nietypowy
bo po odliczaniu biegniemy pierwszy km za Sławkiem
czyli naczelnym Janosikiem tego biegu
i jak przystało na Janosika tempo od razu wrzuca nam on konkretne 5:15-5:20 min/km
jak na 110km bieg po Tatrach to całkiem zrywny początek
Czuję się jednak dobrze i mam tyle energii że trzymanie się pleców czołówki
nie kosztuje mnie zbyt wiele wysiłku.
Na czele lecą Robert Kinga Maciek
i gdzieś kilka pleców dalej ja
Czy aby nie przeginasz?
Nieśmiało pytam siebie w myślach
Pewnie tak ale dopóki nie boli i noga się kręci jest ok
Na końcu asfaltowej drogi
gdzie zaczyna się szlak do Strbskiego Jeziora i dalej na Ostrvę
Sławek zatrzymuje się
wskazuje nam drogę i przybija piątki
dalej lecimy sami
Ten odcinek drogi znam bardzo dobrze
Byłam tu zaledwie dwa tygodnie temu
i wiem że można tu biec aż do podnóża góry
gdyż nachylenie terenu na to pozwala
Staram się trzymać lotne tempo biegu
i już nie mogę doczekać się wspinaczki
Poprzednio z bidonem tu umierałam
ale teraz z zapasem wody w plecaku
powinnam zrobić tą górę na luzie
a około 700metrów podejścia na tych pierwszych 8km
jednak trochę daje w kość
ale widok z góry rekompensuje wszytko
zwłaszcza w tak piękny dzień jak dziś
Pod drodze na szczyt wyprzedza mnie idący z kijkami znajomy Roman
pełen energii i z uśmiechem pnie się w górę
wymieniamy pozdrowienia
i biegniemy dalej
Po drugiej stronie góry
w blasku słońca
czeka na nas niespodzianka
obiektyw zakochanego w ultra Jacka Deneki
uśmiecham przeskakując z kamienia na kamień
i po raz pierwszy słyszę że jestem druga
Rzecz niezwykle miła
lecz mam pełną świadomość że to sam początek ponad 100 km biegu
nie przywiązuję się zbytnio do statystyk
Wyjmuję natomiast pierwszy żel
i pochłaniam go popijając wodą
logistyki żywieniowej staram się bardzo przestrzegać
zwłaszcza że pierwszy punkt odżywczy w Śląskim Domu
jest dopiero na 14km
co jak na Tatry jest dość odległym miejscem
po zdobyciu szczytu Ostrvy (1980) czeka mnie teraz już tylko łagodny zbieg
tyle że cały czas po stercie rozsypanych kamieni
Do pierwszego punktu docieram po 2h 25min
Całkiem świeża lecz colą nie gardzę
w końcu obok pomarańczy na biegach w górach jest to dla mnie największy rarytas
Uzupełniam zapasy wody
i żwawym krokiem kieruję się w stronę podejścia ba Rohatkę przez Polski Grzebień
Miejsce przynajmniej do Grzebienia mi znane
wszak byłam tu na wakacjach z dziećmi
mijający nas turyści pukali się w czoło
Teraz widząc sznureczek biegaczy też co niektórzy kręcą głowami
bo choć nikt nie niesie dziecka na plecach
to jednak ten odcinek co tu dużo mówić zbyt biegowy nie jest
Czuję to w nogach i słyszę w swoim oddechu
który napawa mnie niepokojem po zaledwie 18km biegu
Staram się jednak nie myśleć o tym ile jeszcze do mety
i robię co mogę aby odwrócić uwagę od zmęczenia
włącznie kontemplowaniem chwili i zachwycaniem się
kosmicznym krajobrazem pod Gerlachowskim Szczytem
w końcu docieram do pamiętnych łańcuchów przy Grzebieniu
bez Małego Aleksandra udaje mi się z nimi uporać raz dwa
zaskakuje mnie jednak kompletnie zejście po drugiej stronie
zasypane stertą kamieni małych mniejszych i najmniejszych
strome schody donikąd
a stamtąd już tylko wspinaczka po luźnych kamieniach na Prielom czyli Rohatkę
To o tym miejscu myślałam z wypiekami na twarzy
gdy prawie rok planowałam start sezonu
Szukając czegoś równie wielkiego co Granią Tatr
i wydaje mi tzn przeczuwam już to w kościach i w powietrzu
że Ultra Janosik właśnie za to miejsce będzie właściwym wyborem
Podchodzę ile się da równym krokiem
ale coraz częściej muszę się zatrzymać aby złapać oddech
w pewnym momencie zbaczam z kursu
i podchodzę gdzieś zupełnie obok
jednak w końcu wianuszek biegaczy wskazuje mi szlak
wprost na połyskującą klamrami i łańcuchami ścianę płaczu
Na to czekałam
Choć przyznaję mam ciut miękkie nogi
i lekko wilgotne ręce na tym odcinku
Fotograf Janek natychmiast wyłapuje mój strach
i rozbraja mnie tekstem:
- "to tylko ja i Twój strach"
pomaga
uśmiecham się i po chwili jestem na górze
w miejscu z którego nie ma żadnej innej drogi niż pionowo w dół
prawie w przepaść
choć idę stopy osuwają się chwilami po kamieniach
są momenty że muszę przysiąść i się po prostu zsunąć
bo nie mam pomysłu gdzie tu można postawić krok
po około 1km takiej zabawy
jest już na tyle płasko choć wciąż nierówno
że można odetchnąć z ulgą i wyjąć kolejny żel
Do Hrebienioka (27km)
mam stąd jakieś 8km dość przyjemnej drogi
Przez Zbójnicką Chatę z serwowanym tam specjalnie dla biegaczy Czajem
nie nie
nie mylić z herbatą
Czaj to napój niemalże leczniczy
choć przypomina herbatę posmak mięty i klimat gór zmienia ten smak
w coś absolutnie niezwykłego
piję kilka łyków ciepłego płynu
bo na 2300m trochę zmarzły mi ręce
i biegnę dalej
Zbliżająca się godzina 12:00 czyli 5h biegu
to czas największego wysypu turystów
W Tatrach Słowackich jest ich jednak znacznie mniej
i są bardziej wyrozumiali i przychylni biegaczom niż Polacy
Ciągle słyszę Ahoj!
Na które z uśmiechem odpowiadam
niektórzy zagrzewają do walki
jedna z turystek krzyczy:
- brawo druha baba :-)
To mnie cieszy bo skoro tak mówi
to znaczy że widziała też pierwszą
a więc Kinga nie jest jeszcze bardzo daleko przede mną
a ja wciąż mam sporo sił
jest dobrze
słońce świeci
jest pięknie
biegnę i gadam sama do siebie
łączę się ze światem
uśmiecham się do kamieni i strumyków
takie to miłe
choć potknięcia się zdarzają
i zejścia z kursu
zawsze udaje mi się w tym wszystkim odnaleźć
właściwą nitkę z tego kłębka
W Hrebrenioku wszyscy jedzą zupę gulaszową
Mi trochę szkoda na to czasu
Wpadam uzupełniam co trzeba i już mnie nie ma
Wiem że czeka mnie teraz długie i w pełnym słońcu podejście na Świstówkę
nie ma co zwlekać trzeba ruszać w drogę
W pewnym momencie trafiam na rozwidlenie drogi
i stojącego tam Leona który pyta gdzie biec
no tak mogli postawić kogoś
ale ja akurat wiem gdzie biec
w końcu byłam tu przed chwilą:
- tutaj w prawo - mówię
- Jesteś pewna?
- Tak byłam tu zaledwie dwa tygodnie temu
- Aha
Ta sytuacja uświadamia mi że rzeczywiście zapisałam się na dwa
biegi w tym samym czasie po tym samym terenie
(Tatrzańska Szelma to w 90% trasa Janosika)
i w ogóle nie przyszło mi do głowy że będzie nudno
No tak w końcu to Tatry :-)
Gdy docieram do wyciągu pod Łomnicę
i widzę Skalnatą Chatę
Przypomina mi się zabawna sytuacja z Szelmy
gdy w tym miejscu z pustym bidonem tak usychałam z pragnienia
że stanęłam w kolejce po wodę w schronisku :-)
Tym razem jest dużo lepiej
mam zapas
Przynajmniej tak myślę
bo ile dokładnie jest wody w plecaku po upiciu trochę
tego nigdy nie wiadomo
Coraz mocniej skłaniam się do kupna kamizelki biegowej
chociaż plecak z Granią Tatr
jak dotąd spisuje się na medal
Ja też
Chociaż coraz bardziej mnie to moje drugie miejsce
wśród kobiet niepokoi
ile jeszcze tak wytrzymam ?
Zanim któraś z dziewczyn mnie dogoni
Wciąż zadaję sobie to pytanie\
Ale trwaj chwilo jesteś piękna
Świstówkę zdobywam prawie godzinę później niż na Szelmie
choć to ten sam kilometr trasy
Szelma nie ma jednak Rohatki no i jednak teraz biegnę na 110 a nie na 50km
więc chyba 7h 15min w tym miejscu to dobry czas
Zbieg do punktu przy schronisku Chata pri Zielonym Plesie
mija mi wyjątkowo szybko
dalej jeszcze tylko Hlupy i zbieg do Zdziaru
Cieszy mnie to niezmiernie
powoli mam już bowiem dość skakania po kamieniach
i uważności przy każdym kroku
Choć naprawdę w takim bieganiu czuję się jak ryba w wodzie
Jak mi pójdzie na bardziej płaskim Spiszu?
Sama jestem ciekawa
Zbieg do Zdziaru na którym na Szelmie fiknęłam
koziołka tym razem zaskakuje mnie większą suchością nawierzchni i przyczepnością
Chyba jednak buty też mają ogromne znaczenie
Teraz biegnę w Salomonach
a Szelmę z powodu otarć musiałam lecieć w asfaltówkach
biorąc pod uwagę kilometraż i wszystko co działo się z moimi stopami do tego momentu
już podejrzewam się o otarcia i pęcherze które czuję w paru miejscach
no ale to nie czas i miejsce aby się nad sobą użalać
trzeba zasuwać!
Zegarek powoli kończy swą pracę na dziś
ale na szczęście widzę jeszcze która godzina
więc mam jako taką orientacją gdzie i kiedy jestem
Do punktu w Zdziarze docieram równo po 10h
i czuję się jakby to była meta
moje nogi mają kompletnie dość
mówiąc mi że właśnie zrobiłam po raz drugi Szelmę w ciągu dwóch tygodni
a ja próbuję je przekonać że jeszcze tylko 60 prawie płaskich (jak na to co było) kilometrów
negocjacje nie mają końca
ale głowa cały czas jest o krok przed nogami
Na szczęście
Wolontariusz w punkcie widząc moje zmęczenie
pokazuje mi palcem po mapie żę teraz tylko krótkie podejście pod Magurę
i dalej już tylko łagodny zbieg do następnego punktu
Trzymam się tej myśli ( że ma być teraz łatwiej)
jak rzep psiego ogona
ale to jednak 18km do następnego wodopoju
O Panie!
Łapię się każdej pozytywnej myśli
i staram się odwrócić uwagę od zmęczenia jak się da
znów gadam sama do siebie
tyle że teraz bez ładu i składu
więc postanawiam ratować się muzyką
to zawsze mi pomaga
chociaż plan jest szatański
bo przecież bateria w telefonie też nie jest wieczna
podpowiada mi mój głos rozsądku
ale go nie słucham po co?
Łapię flow i lecę
Pierwsze kilometry to trudna walka
przekonania własnych nóg żeby biegły
że wciąż mogą
i przestawienia się z trybu góra-dół
na ten płaski
z każdą kolejną piosenką biegnie mi się jednak coraz łatwiej
tyle że z każdą kolejną minutą staje się coraz ciemniej
aż w końcu zapada zmrok
a ja docieram do strumyka
i z odprawy zaraz przypominam sobie że nie ma innej drogi
jak przez tą rzeczkę
Niby mam w przepaku buty na zmianę
ale po namyśle postanawiam ich jednak nie moczyć
z butami w ręce w ciemnościach
brodzę boso w lodowatej wodzie po śliskich kamieniach
aż żal że trzeba biec dalej bo to bardzo miła chwila
i fajny przerywnik
A dalej jak się okazuje jest już punkt w Kacwinie (68km)
Tu postanawiam zjeść zupę
Pani wolontariuszka przynosi mi pyszną pomidorówkę
i mój worek z przepakiem
Przebieram się z mokrych ciuchów
zmieniam też skarpetki
ale buty zostawiam i ruszam w ciemność
A dokładnie w ciemny las
Moja czołówka jak się okazuje jest stanowczo za słaba
albo ja jestem za ślepa
bo prawie nic nie widzę
ale może to i lepiej
sądząc po odgłosach
Co chwila zastanawiam się
czy aby na pewno dobrze biegnę lub idę
ale pojawiające się co jakiś czas z tyłu w oddali światełko
doganiające mnie i znikające dalej w ciemność
upewnia mnie że jestem na właściwej drodze
Na tym etapie biegacze nie są już zbyt rozmowni
ani wyględni
zegarek już dawno mi się rozładował
telefon właśnie padł
jestem nie za bardzo wiem gdzie
i niezbyt orientuję się ile do następnego punktu
próbuję sobie przypomnieć jak on się nazywa ale bezskutecznie
wiem tylko że to jakieś 10km od poprzedniego
robię co mogę aby minęło jak najszybciej
Droga przez las
zdaje się nie mieć końca
i co i rusz funduje mi nowe błotniste niespodzianki
tempo musiało mi spaść okrutnie
bo czuję że robi mi się zimno
pomimo założonej już dawno bluzy z długim rękawem
W pewnym momencie z krzaków nieopodal słyszę nawoływanie
jakby dziecka ale nie ludzkiego dziecka
zdecydowanie jest to jakiś młody drapieżnik lis może wilk
dzieciak drze się i drze więc mama pewnie zaraz przyjdzie
tylko mam nadzieję że nie jest akurat po drugiej stronie ścieżki
którą właśnie biegnę
Chwilami niezbyt wyraźne światło latarki ma swoje plusy :-)
Na szczęście odgłosy cichną
a ja jestem znów sama
powoli jednak las się przerzedza
i wyłaniają się zza niego światła i zabudowania
docieram do punktu w Łapszance
mają tu nawet ognisko
i ktoś piecze ziemniaki
nie wiem kompletnie która jest godzina
ale mówią mi znów że jestem drugą kobietą
i dodają w pytaniu czy biegnę dalej
no jasne że tak
wciąż jest to dla mnie oczywiste
pomimo dużego zmęczenia
i ta myśl że jednak mentalnie mam jeszcze sporo sił
mnie pociesza
Do mety 32km
Tylko i aż
na szczęście wylot z punktu to kawałek płasko po asfalcie
biorę kubek herbaty na drogę
i opuszczam punkt
Mijają mnie rozpędzone samochody
czuję się trochę jakbym właśnie wracała z imprezy
późną nocą a impreza przecież wciąż trwa
i noc jeszcze bardzo młoda
Do Trybsza mam 11km
tyle wiem
odcinek dość łatwy
niby cały czas płasko lub łagodnie w dół
ale nogi nie bardzo chcą współpracować
udaje mi się z nimi wynegocjować technikę Gallowaya
na tą chwilę musi wystarczyć
Na szczęście skończył się ciemny las
i czuję się pewniej na otwartej przestrzeni
wciąż wyprzedzają mnie kolejni mężczyźni
ale nie widzę wśród nich żadnej kobiety
przeczuwam jednak że mój czas w tym biegu minął
i jest tylko kwestią czasu nie czy tylko kiedy rywalki mnie dogonią
Robię co mogę aby uciec im jak najdalej
Do punktu w Trybszu docieram wraz z grupką
lepiej wyglądających facetów
opadam na ławkę bez życia
próbując przemielić pieczonego ziemniaka
-dobrze się czujesz? - pyta wolontariusz
- nie - mówiąc kręcąc głową
- coś Cię boli? docieka facet
- wszystko mnie boli - odpowiadam
mężczyzna znika i po chwili wraca dając mi dwie tabletki czegoś przeciwbólowego
połykam bez gadania popijam herbatą i ruszam dalej
Pod górę na Ubocz
śmieszne 797m
nie mam siły iść
Ale jakoś na raty docieram na szczyt
i dalej znów się męczę Galloweyem
oddech już lepszy ale tempo wciąż żadne
Ku mojemu zdziwieniu doganiam idącą kobietę z numerem
- spokojnie ja z trasy 80km tylko już po limicie maszeruję do punktu - oznajmia
- a Ty jesteś chyba druga? pyta po chwili
- tak jeszcze tak ale tylko patrzeć kiedy ta trzecia mnie dogoni
kobieta życzy mi powodzenia i po chwili tracę ją z oczu
Biegnę jeszcze może 1km
gdy zrównuje się ze mną w końcu ona
Od razu ją rozpoznaje i pytam upewniając się;
- to Ty jesteś ta Ania Witkowska
- tak to ja - odpowiada dziewczyna
- tak myślałam że to Ty mnie gonisz
- wiesz ja mam na to wy*ebane - odpowiada rozbrajająco i po chwili rozwija temat
- na początku mi mówili że jestem 7-8 potem że 4 potem 6 w pewnym momencie już się pogubiłam
ja po prostu biegnę robię swoje
I jak powiedziała tak pobiegła znikając w ciemność
Zostawiając mnie w ciszy z myślą o byciu 3 cią
Dramat tej chwili był jednak niczym z tym co miało nadejść
Zbiegłam do punktu w Dursztynie i gdy mijam matę od pomiaru czasu
wita mnie rozśpiewany i głośny zespół wolontariuszy
częstując zupą grzybową
próbuję wziąć jej pierwszy łyk i słyszę
- ooo następna kobieta to będzie dopiero walka na finiszu
podnoszę wzrok z nad zupy patrzę w oczy dziewczyny którą widzę pierwszy raz w życiu
ale odczytuję bezbłędnie
jest tak samo wykończona i bezradna jak ja
chyba obie patrząc na siebie mamy ochotę się teraz rozpłakać
Odstawiam ten wrzątek
i rzucam się do ucieczki
ona robi to samo
A przed nami jeszcze jedna przeszkoda
góra Żar
żadna z nas dwóch nie ma kijków
więc będzie to sprawiedliwa walka
myślę sobie starając się jak najwięcej zyskać na płaskim dobiegu
w końcu jest
200m pionowa ściana piachu i płaczu
dobiegamy pod nią prawie równocześnie
i zaczynamy wdrapywać pod górę
czuję jak z wysiłku i zmęczenia palą mnie łydki i kręci mi się w głowie
zatrzymuję się
podpieram rękami
co chwila z góry spadają pojedyncze kamyczki zrzucane przez biegaczy wyżej
a ja manewrując żeby którymś nie dostać
próbuję wyczuć pod paznokciami jakiś stały punkt podparcia
ona robi to samo
ale już jest dwa kroki przede mną
mi kompletnie w tym miejscu rozjeżdżają się nogi
w zębach czuję smak piachu
czuję że przegrałam
ale jeszcze walczę
po drodze mija mnie leżącą na stoku chłopak z kijami
-dać Ci jeden kijek?
parskam ze śmiechu na myśl jaki to musi dla niego widok
choć to równie śmieszne co smutne
- nie nie jakoś sobie poradzę - odpowiadam
w końcu jakoś bokiem po trawie wdrapuję się
a tuż przed szczytem natrafiam rękami na linę
i wciągam się na niej ostatnie metry
Na górze jednak nikogo nie ma
Do mety zostało wciąż jeszcze jakieś 10km
motywacja siada mi jednak totalnie
Nie mam siły biec
beznamiętnie maszeruję przez las długie minuty
chwilami tylko zmuszając się do biegu
trasa zdaje się nie mieć końca
każdego napotkanego biegacza pytam o dystans jaki ma na zegarku
i każdy mówi co innego
jedni mają 108 inni 106 jeszcze inni już 110
ale mety wciąż jak nie było tak nie ma
Cała nadzieja w pojawiających się w oddali
i znikających co jakiś czas światełkach
To Niedzica wiem to i ta myśl trzyma mnie na nogach
i fakt że jest mi już przejmująco zimno
W końcu wyrasta przede mną jak spod ziemi
wieżyczka
las się kończy
i skręcam na asfalt
wiem że do mety mamy z tego miejsca jeszcze ok 6km
bo trzeba obiec cały zalew a konkretnie jezioro sromowskie
mija mnie dwóch chłopaków
jeden pyta
-czy na pewno wszystko ok?
- tak tak już długo taka biegnę bez życia
- mogę pociągnąć Cię kawałek
- nie nie leć poradzę sobie
chociaż myślami staram się trzymać ich pleców nie udaje się
widzę jednak jak biegną przez tamę
gdzie skręcają i jak się wbiega na schodki
sama już ledwo kontaktuję
nie wiem która jest godzina
ale skoro jest jeszcze ciemno
to na pewno jest przed szóstą
w końcu wybiegam na okrążający jezioro odcinek asfaltu
z pokrzepiającymi pomarańczowymi napisami że meta już blisko
Zaczynam biec co sił w nogach bo chcę się już tam znaleźć
choć sił teraz bardzo brakuje i moje tempo na finiszu
pozostawia wiele do życzenia
Przemierzam ostatni mostek
i już ją widzę meta
wybiegam w korytarz prowadzący do bram raju
który chwilowo jest dla mnie po prostu końcem tego cierpienia
i słyszę jak naczelny Janosik tych zawodów we własnej osobie
wita mnie przez mikrofon:
- i mamy kolejnego zawodnika albo zawodniczkę
tak zawodniczkę Patrycja czy to Ty?
Uśmiecham się i myślę czy to jeszcze ja?
Przekraczając metę zaledwie 46km Bojko Trail
i widząc tam tego samego człowieka
miałam w głowie szacunek i podziw
dla tego jak ciężką trasę zrobił
teraz mam podobnie tyle że do kwadratu i dodatkowo
nie wiem jeszcze czy chcę mu za to przyłożyć czy go uściskać
za to co ze mnie teraz zostało
- noo jesteś wreszcie wita mnie z szerokim uśmiechem
zanim zdążam otworzyć usta by cokolwiek powiedzieć
Sławek podaje mi kieliszek wódki
nie wierzę
- najpierw to wypij
ale piję do dna :-)
- biegłam przez 93km druga ale mnie sponierwierało no i nie utrzymałam tego - zaczynam się tłumaczyć
- tak wiem - odpowiada wyraźnie zorientowany
po czym wskazuje mi dyby i czekającą mnie próbę zbójnicką
Dostaję pasem w dupę
nie wiem nawet kiedy bo ze zmęczenia wysiłku i po tym kieliszku wódki jestem całkiem znieczulona
w tamtej chwili gdy zasiadam na tym zielonym puffie i dają mi piwo do ręki
nie ma dla mnie piękniejszego momentu z całego biegu
na tą chwilę nie wiem jeszcze że jest godzina 5 z minutami
że byłam na trasie 22h i 13min
ale mam to gdzieś
wydaje się że nic mnie nie obchodzi
ale tak naprawdę jest zupełnie inaczej
ja jeszcze nie skończyłam
nie postawiłam kropki
meta tego biegu jest 4km stąd w pokoju po drugiej stronie zalewu
całą tlącą się resztką sił koncentruję się na tym zadaniu
i wiem że dam radę
choć jeszcze nie wiem jak tego dokonam
są takie rzeczy które po prostu wiesz że musisz zrobić
na każdym zmęczeniu
niezależnie od tego czy możesz i chcesz
i nikt cię o to nie zapyta
tak tworzą się prawdziwe legendy :-)
całą resztę można włożyć między bajki
Ps. A sam bieg Ultra Janosik Legenda zdecydowanie zapisuję do gatunku must-do i z pewnością będę tu wracać :-)
Fot. Wiktor Bubniak
Blog moga komentować wszyscy zalogowani czytelnicyDodaj komentarz do wpisu ZBYSZEK1970 (2018-10-04,12:22): Gratulacje Patrycja, za bieg i za relację. Ty to naprawdę harda s... jesteś ;-) dziadekm (2018-10-04,19:42): Gratuluję przesunięcia kolejnej granicy wytrzymałości. Zdecydowanie "bijesz na łeb" niejednego faceta. Powodzenia
|