2017-04-15
Dostęp do wpisu:
Publiczny
| „Dzisiaj iskra, jutro płomień” (czytano: 1556 razy)
Każdego dnia w myślach biegnę maraton. Raz wyobrażam sobie początek biegu, innym razem jak mijam trzydziesty kilometr, a czasami finisz i ostatnie metry. Jeżeli nie biegnę, to wizualizuję sobie rozgrzewkę albo oczekiwanie na start. Swojej wyobraźni regularnie dostarczam paliwa w postaci news’ów sczytywanych z profilu facebook’owego organizatora. A to mapa trasy, a to zdjęcie medalu, a to plan miasteczka maratońskiego. I tak dzień w dzień.
To będzie mój trzynasty maraton, a emocjonuję się jak przed debiutem. Do startu zostało osiem dni. Sam nie wiem czy „tylko”, czy „aż” osiem. Dokładnie rok temu po raz pierwszy nieśmiało pomyślałem o złamaniu trójki. Nie byłem na to gotowy, ale nie chciałem gonić za wynikiem o kilkadziesiąt sekund słabszym. Postawiłem wszystko na jedną kartę i… nie dałem rady. Nie załamałem się, a wręcz przeciwnie – nabiegana życiówka dała mi niezłego kopa do mocniejszej pracy. Był to, jak się później okazało „kop” nie tylko metaforyczny. Złapałem kontuzję. Najpierw przyczep ścięgna mięśnia dwugłowego, potem posypało się kilka „systemów” w prawej stopie i w jesiennym maratonie warszawskim mogłem obsadzić rolę co najwyżej kibica. O wynik próbowałem powalczyć jeszcze pod koniec listopada w Walencji. Nie wyszedłem wtedy jeszcze na dobre z kontuzji, więc rezultatu również nie byłem pewien. Ponownie pobiłem swój rekord, ale do osiągnięcia wymarzonego czasu zabrakło dokładnie 3 minut.
Tym razem jestem pewien formy jak nigdy przedtem. Jakkolwiek nie szacowałbym swoich możliwości, zawsze wychodzi mi wynik z dwójką z przodu i to nawet ze sporym zapasem. W tym sezonie startowałem już w dwóch połówkach i nabiegałem kolejno dwie życiówki. Dwa tygodnie temu przywiozłem z Pabianic 1:23:47. Po przepuszczeniu tego rezultatu przez różne kalkulatory, na wyjściu pojawia się prognoza na maraton w okolicach 2:55-2:57 (najbardziej łaskawy okazuje się być Daniels, najbardziej zachowawczy – Skarżyński). Tydzień po Pabianicach miałem zaplanowaną dziesiątkę w Raszynie. Przez chwilę chciałem nawet odpuścić ten start. Z wyniku w półmaratonie byłem tak zadowolony, że na krótszym dystansie nie musiałem sobie już niczego udowadniać. Bałem się też tego startu dlatego, że ostatnie szybkie treningi robiłem w czerwcu zeszłego roku, jeszcze przed kontuzją, a rekord na tym dystansie miałem nieźle wyśrubowany. W końcu spojrzałem w swój plan treningowy, z którego wynikało, że jeżeli nie wystartuję, to powinienem pobiec trzydziestkę. Wybrałem zawody. Pogoda dopisała, biegło mi się rewelacyjnie i do domu wracałem przeszczęśliwy z życiówką o 20 sekund lepszą niż w zeszłym sezonie: 37:29. Kierując się już tylko ciekawością sprawdziłem co na to kalkulatory i aż się przestraszyłem. Wg Danielsa 2:53 jest w zasięgu. Skarżyński oczywiście bardziej asekuracyjnie zaproponował 2:55. Mam też swój osobisty przelicznik, chyba najbardziej wartościowy: wynik na dwóch ostatnich maratonach to czas nabiegany w połówce tuż przed maratonem przemnożony przez 2,14. To z kolei daje mi potencjalnie pół minuty poniżej trójki. Plan mam klarowny: zacznę w tempie na 3 godziny, a jeżeli wszystko będzie dobrze szło (biegło) to od trzydziestego kilometra będę delikatnie podkręcał tempo i celował w złamanie 2:58.
Mam nadzieję, że to nie jest pycha krocząca przed upadkiem tylko plan, za którym stoi kawał solidnej roboty treningowej. Nie było lekko. Mróz, śnieg, deszcz, wiatr… Czasami chciało mi się płakać, ale nie odpuszczałem i walczyłem. Długie zimowe wybiegania po oblodzonych leśnych ścieżkach robiłem w starych butach, w które wcisnąłem wkręty z kanciastymi główkami (ten sposób poprawę przyczepności okazał się całkiem skuteczny). Gdy przyszedł czas na szybsze bieganie ratowałem się bieżnią fitness. W pewnym okresie przez cztery kolejne tygodnie biegałem regularnie ponad 100 km i dopiero choroba przerwała tę serię (ale jak tylko opanowałem gorączkę, to nawet w czasie choroby wychodziłem na treningi).
Szczęśliwie udało mi się zaleczyć wszystkie kontuzje. Wciąż nie jest idealnie, bo już nie pamiętam treningu, na którym nic by mnie nie bolało, ale zaakceptowałem to, zaprzyjaźniłem się z tym delikatnym bólem, który łaskocze moją nogę; tym bardziej, że w czasie zawodów nic mnie nie blokuje. Zaprzyjaźniłem się też z nowymi butami treningowo-startowymi – Adizero Boston Boost. Wcześniej biegałem tylko w ciężkich treningówkach, więc Bostony robią różnicę. Na początku doskonale sprawdzały się na bieżni mechanicznej, ale w plenerze jakoś nie mogliśmy się dogadać. Mniejsza amortyzacja powodowała duży dyskomfort, czy wręcz nawet bóle odczuwalne w ścięgnach. W końcu jednak pobiegliśmy razem treningowy półmaraton w Poznaniu, potem już na poważnie Pabianice i Raszyn i chyba teraz nieźle się dogadujemy.
To co jeszcze przede mną to bardziej rygorystyczna dieta. Zazwyczaj ostatni tydzień przed maratonem składał się z trzech dni białkowych i trzech węglowodanowych, tym razem odpuszczę fazę białkową (ponoć wg badań nie ma ona istotnego wpływu na skuteczność ładowania węglowodanami), ale za to mam zamiar bardziej rygorystycznie kontrolować ilość spożywanych węglowodanów.
I na koniec: codziennie słucham biegowych kawałów z nowej płyty Jacka „Mezo” Mejera - „Życiówka”. Silna motywacja. Mam nadzieję, że nie czeka mnie to, o czym opowiada utwór „Ściana”: „Z nieba prosto do piekła! Tyle pracy, taki kilometraż! Trenowałem tak, że aż miło! Powinno być dobrze właśnie, a ku..wa nie było!”, ale jestem gotowy na „Życiówkę”: „Dzisiaj iskra, jutro płomień; Moja wizja, w sercu ogień; Jeszcze tylko końcówka! Trzysta, dwieście, stówka i ŻYCIÓWKA!”.
Blog moga komentować wszyscy zalogowani czytelnicyDodaj komentarz do wpisu snipster (2017-04-15,09:14): 3h z takich wyników z palcem w żelu Panie Dzieju :) rok temu z połówki 1:23:30cośtam udało się 2:56 przy mega wietrze w mordę. Dychę masz jeszcze lepszą, więc nie myśl o 3h, tylko spokojnie zasuwaj do przodu :) Trasa jest fajna z tego co widziałem i od połowy praktycznie można deptać do mety bez przeszkód :) Jarek42 (2017-04-17,07:01): Z moich doświadczeń wynika, że złamanie trójki nie jest łatwe. Nie podpalisz się na pierwszej połówce, to będzie dobrze. Ja tam bym pierwszą połówkę pobiegł w 1.29, drugą starając się utrzymać tempo, a na ostatnich kilometrach przyspieszyć, jak się da. Tak mniej więcej połamałem 3 godziny osobiście. Jeśli czujesz się mocno, to możesz zacząć szybciej. Tylko, że to ryzyko. zbyfek (2017-04-26,08:04): Ja bym proponował 7km-po 4,25,pólmetek ok 1,31 a po 30km ile fabryka da.Powodzenia! Shodan (2017-04-26,09:54): i po wszystkim... 2:59:12 :) Od 25 km. karty rozdawał wiatr, ale mimo to dałem radę :)
|