2015-12-20
Dostęp do wpisu:
Publiczny
| 12 Maraton Komandosa - relacja (czytano: 3362 razy)
Dnia 28.11.2015 w miejscowości Kokotek koło Lublińca odbył się 12 Maraton Komandosa organizowany przez Wojskowy Klub Biegacza "Meta" Lubliniec i Jednostkę Wojskową Komandosów. Pojechałem tam razem z Tomkiem Kołodziejem i Kamilem Kędzierskim. Po przybyciu na miejsce zgłosiliśmy się w punkcie poborowym oznaczonym jako biuro zawodów, żeby Ku Chwale Sportu wypełnić zaszczytny obowiązek wobec Ojczyzny. Na miejscu spotkaliśmy Pawła Droździka z Rodziną. Paweł to weteran wielu edycji tego biegu, a dla nas był to pierwszy start w tym biegu ( dla mnie pierwszy oficjalny maraton). Jest to bieg który z innymi maratonami ma dwie wspólne cechy:
dystans 42 km i 195 metrów
są to zawody biegowe
Różnic natomiast jest kilka:
zamiast miejskiej dżungli mamy piękny las
zamiast termoaktywnych przylegających ciuszków biegowych - piękne mundury ( a za mundurem panny sznurem)
zamiast lekkich i amortyzowanych butów biegowych - konkretne wysokie i ciężkie buty wojskowe (w takich butach Chuck Norris ścianę maratońską traktuje z półobrotu)
zamiast wodopojów co 2 km i punktów odżywczych co 5 km jeden punkt na pólmetku z wodą i ciepłą herbatą, a jak ktoś lubi pić i jeść (chyba wszyscy) to niech bierze ze sobą, i/lub uzupełni na półmetku
plecak o wadze min 10 kg na starcie i mecie (jak doda się wodę i odżywki to będzie jakieś 12-14 kg) – tak żeby za lekko nie było
nie ma klasyfikacji wiekowych tylko według przynależności (wojska takie i takie, straż, policja, cywile itp. - łącznie 26 grup)
Polecam tą imprezę dla tych co lubią wojskowe klimaty, nie planują robić tu życiówek maratońskich i metoda Gallowaya nie stanowi dla nich ujmy na honorze – tu prawie wszyscy ją stosują.
W zawodach wzięło udział 526 osób i 1 pies, ukończyło 506 w tym 41 kobiet, ( pies też ukończył). Wygrał trzeci raz z rzędu por. Piotr Szpigiel
Jeśli chodzi o mnie, to zakochałem się w tym biegu od pierwszego przeczytania o nim w 2012r., jednak wtedy start w czymś takim mógłby skończyć się dla mnie tragicznie. Pomyślałem, jak zrobię kilka maratonów to spróbuję na pewno. Z drugiej jednak strony chciałem bardzo, żeby mój pierwszy prawdziwy maraton był wyjątkowy. Nie bardzo wiedziałem (do teraz) na czym ta wyjątkowość miała by polegać - na pewno nie na przeogromnej ilości ludzi, bo to mnie nie kręci. Z dystansem 42 km co prawda miałem wcześniej 3 razy do czynienia podczas takich nazwijmy to wycieczek biegowych, dwa razy sam (pierwszy raz gdy urodził się mój syn Szymek -"Bieg Narodzinowy") i raz z kolegami wokół jeziora.
W tym roku nie planowałem żadnego maratonu tylko dyszki (i pod ten dystans trenowałem), ewentualnie połówki, ale na początku sierpnia przyszła mi do głowy myśl żeby pojechać na MK. Przez dwa tygodnie próbowałem wybić sobie to z głowy, ale nie potrafiłem, czytałem w necie relacje, oglądałem filmiki i wkręcałem się w ten plan. Po dwóch tygodniach spakowałem plecak 12 kg i wychodząc na pierwszy trening z obciążeniem powiedziałem Żonie co planuję. Reakcja była do przewidzenia:
-CHYBA ZWARIOWAŁEŚ!!! Przecież Ty nie biegasz maratonów, a chcesz się pchać na najtrudniejszy? Co będzie jak coś Ci się stanie? Pamiętaj, że masz Rodzinę.
-Zacznę przygotowania i jak uznam, że dam radę to wystartuję.
-Rób jak uważasz. Odpowiedziała myśląc "Nie będę się kłócić z tym uparciuchem, niech sobie lata z tym plecakiem, pewnie złapie jakąś kontuzję więc i tak nie pojedzie".
Ja natomiast niczym Biblijny poszukiwacz pereł zrezygnowałem ze wszystkich zaplanowanych startów (oprócz Biegu Zabytków oczywiście) skupiając całą swoją uwagę tylko na ten jeden bieg. Korzystając z wiedzy w książkach i internecie opracowałem sobie plan treningowy, który oczywiście był korygowany w zależności od warunków pogodowych i samopoczucia. W szóstym i piątym tygodniu przed startem byłem chory i nie mogłem wykonać najdłuższych wybiegań. W międzyczasie kupiłem sobie 2 oryginalne mundury Wojska Polskiego - jeden do chodzenia, a drugi do biegania, plecak Zasobnik Piechoty Górskiej, i buty. Przekonałem się, że biegać z plecakiem to nic wielkiego, w butach wojskowych też spoko, ale jak się połaczy jedno z drugim to doświadczamy tzw. efektu synergii (1+1=3) czyli dwa czynniki współpracując razem tworzą efekt większy niż gdyby działały samodzielnie. W tym przypadku efektem jest zmęczenie, ból, obtarcia itd.
W dzień startu (mój D-Day) jestem po praktycznie nie przespanej nocy w hotelu w zimnym pokoju (spałem w ciuchach) na łóżku tak niewygodnym, że jak wstałem z rana to nie wiedziałem czy jestem przed maratonem czy już po. Wmawiam sobie, że to nie są zawody tylko jest wojna, nie będę nieść plecaka tylko nosidełko z moim dzieckiem. Moim zadaniem jest przedostać się z innymi na z góry upatrzone pozycje, no i musimy się śpieszyć bo wywiad donosi, że za 7 godzin wróg zrzuci napalm na cały obszar.
Śniadanie, ważenie plecaków, parę ujęć do kamerki Tomka i ruszamy. Koledzy wystartowali w tempie 6"/km, ja natomiast zgodnie z planem ponad 7"/km, tak żeby ostatecznie zmieścić się w 5h. Niestety już na szóstym kilometrze odezwała się stara kontuzja ITBS. Zaprzyjaźniając się z bólem biegłem, a na trudniejszych odcinkach szedłem. Czas na płómetku był prawie zgodny z planem, ale ból narastał. Na 23 kilometrze zapoznałem się ze Sławkiem z Witkowa który biegł z psem Tajsonem. Gawędziliśmy sobie idąc i trochę biegnąc przez 5 km, ale jak podkręciliśmy tempo na 29-tym km to mnie jakby jakiś snajper trafił w kolano- przeszywajacy ból taki, że o mało się nie przewróciłem. Od tego momentu już tylko szedłem, owszem czasami próbowałem truchtać, ale wtedy ból tak się nasilał, że mogło by się to skończyć całkowitym zatrzymaniem, a tak przynajmniej mogłem iść i to dość szybkim tempem. Ścian jako takich nie miałem więc nie było potrzeby wzywać Chucka Norrisa, który zresztą był w tym czasie i tak w Teksasie pilnując swego kraju przed niechcianymi przybyszami. Po biegu przeniosłem się do zajazdu w którym spali Tomek i Kamil, i tu mogłem należycie odpocząć. Bieg zadedykowałem mojemu Synkowi Szymonowi żeby rósł na zdrowego i silnego chłopaka (wcześniejsza dedykacja w Biegu Narodzinowym spełniła się – rozwija się świetnie i jest największy wśród trzylatków w przedszkolu).
Podsumowując zalety:
dobra organizacja
trasa dobrze oznaczona i zabezpieczona
pakiet startowy: wiatrówka przeciwdeszczowa z logiem biegu z przodu i napisem FINISHER COMMANDO MARATHON na plecach, talon na obiad i legendarna Krówka Komandosa
ładny duży medal
możliwość otrzymania za niewielką dopłatą Odznaki Maratonu Komandosa wraz z imienną legitymacją (dla mnie to pierwsze odznaczenie)
dyplom ze zdjęciem zrobionym przed zawodami
trofea dla tych co ukończyli szlemy (wszystkie biegi w Lublińcu, lub wszystkie biegi komandosa w 2015 r.)
koleżeńska atmosfera
ładna pogoda (tym razem, ale dawniej różnie bywało)
Wad jako takich się nie dopatrzyłem, ale jeśli komuś nie w smak wysiłek, ból, krew, pot, łzy, obtarcia i pęcherze to znajdzie ich sporo.
Jest w Polsce jeszcze jeden podobny bieg- nazywa się Maraton Twardziela, ale jest nad morzem, a Lubliniec jest od Nysy tak na dwa rzuty granatem (przed pierwszym rzutem nie zdejmować zawleczki) więc polecam. Mam nadzieję, że jeśli zdrowie dopisze, to jeszcze nie raz tu pobiegam.
Blog moga komentować wszyscy zalogowani czytelnicyDodaj komentarz do wpisu |