2015-09-06
Dostęp do wpisu:
Publiczny
| What a wonderful world (czytano: 822 razy)
PATRZ TAKŻE LINK: https://www.youtube.com/watch?v=m5TwT69i1lU
What a wonderful world
Bieg w Lubiewie jest dla mnie jednym z tych biegów, do których bardzo lubię wracać. Wczorajszy start w nim był moim trzecim startem w tej wsi. Co jest w tym biegu? Przede wszystkim atmosfera i ciekawa, chociaż niełatwa, trasa. Tegoroczny bieg był trochę inny niż poprzednie, bo odbywał się we wrześniu, a nie tak jak poprzednie – w lipcu. I dlatego bieg ten znany była także z tego, że zawsze odbywał się w upale. Tym razem było inaczej.
W podróż do Lubiewa wyruszyłem ok. godz 8 rano. Poranek słoneczny, powietrze rześkie. Na drogach pusto, podróż bardzo przyjemna. W samochodzie grało radio. I zagrało
“What a wonderful world” Louisa Armstronga
Minąłem Pruszcz i wjechałem na drogę wijącą się wśród pól. Na niebie białe chmury, pola już puste, tylko gdzieniegdzie czekająca na zbiór kukurydza. Wiatr kołysał nią tak jak gałęziami drzew. Jechałem wolniej niż zwykle. Dużo wolniej.
I see trees of green,
Red roses too.
I see them bloom,
For me and you.
Do Janiej Góry szosa odremontowana, a dalej już wąsko, ale w lasach. Wjechałem w Bory Tucholskie. W Lubiewie już na parkingu spotykam kilku znajomych. Na liście startowej około 120 osób, więc w biurze zawodów spokojnie. Witam się z kimś co chwila. Prawie jak rodzinne przyjęcie.
Ruszam na rozgrzewkę, a potem na miejsce startu. W pierwszych edycjach tego biegu start odbywał się w przeciwnym kierunku. Efekt był taki, że wracając do Lubiewa widziało się już metę, a do przebiegnięcia było jeszcze całe Lubiewo, czyli ok. 1,5 km. Zmiana kierunku startu spowodowała, że nie było już tego męczącego, bardziej psychicznie, zakończenia.
Ruszamy. Około 200m pod górkę i potem długi zbieg. Trzeba pilnować tempa, żeby nie było za mocne. Nawrót i dalej przez Lubiewo, równoległą ulicą. Znowu pod górkę, a potem zbieg. Te okolice to nie Podhale, ale płasko nie jest. Wybiegamy z Lubiewa w pola.
I see skies of blue,
And clouds of white.
The bright blessed day,
The dark sacred night.
Sznur biegaczy wije się wśród pól. Widzę ich przed sobą w dużej odległości. Za mną biegnie niewiele osób. Cóż, takie jest moje miejsce w biegowej rodzinie. Ale jest. Nad nami prawie czyste niebo. Wieje dosyć silny wiatr, w plecy. Długim podbiegiem docieramy do miejsca, z którego rozlegają się piękne widoki. To nic, że tempo jak dla mnie wysokie, kilka sekund powyżej 5:00 na km. Rozglądam się wokoło. Jest pięknie, tak spokojnie. Gdybym mógł stanąć, to z tego miejsca zobaczyłbym pewnie trzy wieże kościelne, od których ten bieg ma swoja nazwę.
Pierwszy punkt z wodą, a za nim widać już pierwsze zabudowania Bysławia. Stawka biegaczy już mocno rozciągnięta. Ruch samochodowy chyba wstrzymany. Biegniemy od lewa do prawa. W Bysławiu jak zwykle grupa głośno dopingujących kibiców. Nie widzę tylko pań ubranych w stroje borowiackie.
Ze średnim tempem 5:03 z dotychczasowej trasy przebiegam koło kościoła. Tu trasa nieco zmieniona. Obiegamy kościół z prawej strony i dalej w kierunku Bysławka i wieży trzeciego kościoła. Tuż za wsią kolejny punkt z wodą i są panie w strojach borowiackich. Bez nich ten bieg byłby dla mnie nieważny.
Rozpoczyna się długi prosty odcinek, momentami pod górę, a przede wszystkim pod wiatr. Nic to. Znowu wokoło rozległe krajobrazy.
The colours of the rainbow,
So pretty in the sky.
Are also on the faces,
Of people going by.
Zbliża się Bysławek. Moje średnie tempo to 5:03. Wyprzedzam kogoś czasem, ale stawka biegnących jest już bardzo rozciągnięta. W zasadzie każde z nas biegnie już samotnie. Za Bysławkiem czekają na nas podbiegi i zbiegi. Jeden z podbiegów bardzo meczący. Dobrze, że trasa w tym miejscu prowadzi przez las. Na tym najtrudniejszym podbiegu słyszę kroki za sobą. To Marek. Zaczął chyba biegać, bo obserwował na FB moje poczynania. Jeszcze pół roku temu z nim wygrywałem. Teraz na tym podbiegu nastąpiła swego rodzaju zmiana warty. Teraz jego czas. A zadanie przed nim wielkie – zacząć wygrywać z własną żona. Beata też biega i póki co lepiej.
I see friends shaking hands,
Sayin": "How do you do?"
Za podbiegiem poznaję biegaczkę, która na chwilę przeszła w marsz. Mam do niej około 100 m straty. To Mariola. Kiedyś moja córka chodziła na jej lekcje wychowania fizycznego, a do tego Mariola wraz z mężem byli sąsiadami moich rodziców. Może dogonię Mariolę. Marka już chyba nie, bo powoli oddala się ode mnie. Na kolejnym punkcie z wodą Mariola zatrzymuje się na chwilę, Marek ją wyprzedza. Do mety około 2 km. Mariola rusza za Markiem. Jednak nie dam rady jej dogonić. Trudno.
I hear babies cryin",
I watch them grow.
They"ll learn much more,
Than I"ll ever know.
Ostatnie 1,5km tego biegu. Zbliżamy się do Lubiewa. Trasa prowadzi pod górę. Staram się utrzymać tempo, wysiłek jest duży. Nie przeszkadza mi to jednak znowu podziwiać okolice. Słońce schowało się za chmurami. Chyba zbliża się zapowiadany w prognozach lekki deszcz. Mariola i Marek w sporej odległości przede mną kończą już bieg, za mną w jeszcze większej odległości kolejny biegacz. Kończy się kolejna przygoda w Lubiewie.
Po dekoracjach, losowaniach (niestety, nic nie wylosowałem, nawet 5kg ziemniaków czy gęsi, bo i takie nagrody tam były) wsiadam do samochodu i ruszam do domu. Po drodze zatrzymuję się na nieczynnej stacji kolejowej w Bruchniewie. Jeździłem czasem w czasach dzieciństwa przez tą stację do babci i z okna pociągu widywałem w lesie grób. Grób niezwykły, bo na drewnianym krzyżu zawieszony był niemiecki hełm. I mimo upływu wielu lat i tego, że był to prawdopodobnie grób niemieckiego żołnierza, grób ten cały czas istniał. Wczoraj znalazłem to miejsce. Krzyż już inny, mniejszy, hełmu nie było (pewnie przerdzewiał), ale na grobie położone były jakieś sztuczne kwiaty i stał wypalony znicz.
Ten powrót do czasów dzieciństwa sprawił, że postanowiłem nie wracać bezpośrednio do domu tylko pojechać do wsi Szumiąca. Piękna nazwa, a nigdy (tak mi się wydawało) tam nie byłem. Trasa prowadziła lasami (wszak to Bory Tucholskie). Znowu jazda samochodem była bardzo wolna. Stacja kolejowa (także nieczynna) w Klonowie, kręta droga wśród pól i docieram do Szumiącej. Niewielka wieś, a w niej nieczynny już młyn nad kanałem, w którym nie ma już wody. Dla młyna czas się zatrzymał.
Wracam do domu ta sama trasą. Przez tą krainę spokoju i piękna. Znowu świeci słońce, znowu wiatr kołysze drzewami. Na polach pierwsze traktory i pierwsze skiby zaoranych pól.
Zacząłem niedawno spisywać swoje wspomnienia z dzieciństwa spędzonego w Ostromecku. Dałem napisane już teksty koleżance, a ona swojej cioci – polonistce. Ciocia oddając te teksty po korekcie zapytała koleżankę – „ten pan jest chyba bardzo sentymentalny?”.
Tak, jestem sentymentalny i rzeczywiście bardzo. Bo jak nie być takim, kiedy miało się szczęście… i dzięki temu można już z zupełnie innej, biegowej perspektywy cieszyć się i ludźmi których się spotyka i światem, który się widzi.
Yes...
I think to myself,
What a wonderful world!
Blog moga komentować wszyscy zalogowani czytelnicyDodaj komentarz do wpisu osasuna (2015-09-07,07:04): Jak zwykle dobry tekst. Żałuję, że mnie tam nie było. Termin biegu zbiegł się niestety z piknikiem rodzinnym w Myślęcinku :) organizowanym przez nasz zakład. A że jak raz się obieca Tymkowi i wspomni o zabawie no to nie ma zmiłuj się :) Może następnym razem ;) snipster (2015-09-07,13:43): lubię ten utworek ;] andbo (2015-09-09,11:50): Mnie się podobało...! Z nadzieją na spotkanie we Wrocławiu.
|