2014-09-07
Dostęp do wpisu:
Publiczny
| 10, 15, 21 (czytano: 1160 razy)
Te cyferki w tytule to oczywiście nie żaden szyfr, tylko dystanse, na jakich startowałem w ostatnie trzy weekendy. Najpierw była dyszka w Parku Śląskim, o której pisałem ostatnio, tydzień temu piętnastka w Jaworznie, o której pisać nie będę, to jak zwykle poszło mi tam marnie, no i dziś połówka, ponownie w parku w Chorzowie, choć na nieco innej trasie niż dziesiątka.
Ten dzisiejszy bieg w zasadzie niczego nowego mi nie powiedział, jeśli chodzi o formę przed maratonem, który już za miesiąc. Już przed startem, czując jaka jest temperatura (ładnie ponad 20 stopni i prawie bezchmurne niebo), wiedziałem, że to nie będzie dzień wielkiego triumfu. Zastanawiając się nad taktyką wymyśliłem, aby pobiec pierwsze 7 kilometrowe kółko dość asekuracyjnie, na drugim przyspieszyć, a na trzecim już z pełną mocą, na ile sił starczy. Plan się udał, ale niestety tylko w dwóch trzecich. Pierwsza tercja wyszła w średnim tempie po ok. 5:40 (tak właśnie miało być), druga po 5:30, a na trzeciej, którą bardzo chciałem pobiec jeszcze 10 s na kilometr szybciej, niestety zwolniłem do 5:35. Dało to w sumie ostateczny wynik 1:57 z dużym hakiem, co mieści się najwyżej w dolnych okolicach granicy przyzwoitości. Na więcej nie było mnie stać, co wyraźnie odczułem na mecie, gdy nie bardzo wiedziałem co się ze mną dzieje i po raz pierwszy w życiu skorzystałem z pomocy służb medycznych sprowadzonych przez zaniepokojonych moim stanem znajomych (na szczęście okazało się, że wszystko ok). Mogę się więc tylko cieszyć, że nie zacząłem szybciej, bo wtedy mogłoby się to skończyć naprawdę bardzo źle.
Tak więc, patrząc na te moje ostatnie wyniki można sądzić, że na maratonie będzie bardzo ciężko. Ja jednak cały czas widzę małe światełko w tunelu. Po pierwsze, do maratonu jeszcze miesiąc. Po drugie, między tymi ostatnimi startami robiłem dość dużo ciężkich treningów, co mogło obniżyć obecne wyniki, a na maratonie, po odpowiedniej regeneracji, być może zaprocentuje. Po trzecie, te trzy starty były w naprawdę wysokiej temperaturze, czego bardzo nie lubię i zawsze źle znoszę, a za miesiąc będzie pewnie dużo chłodniej. Tak się jakoś ostatnio składa, że w ciągu tygodnia, gdy biegam po lesie, jest chłodno, a gdy przychodzi weekend i zawody, zaczyna przypiekać słońce. A na tych treningach w sprzyjającej temperaturze naprawdę czuję w nogach (i w ogóle w całym ciele) moc – na tyle już siebie znam, że potrafię to ocenić. I to właśnie na samopoczuciu podczas leśnych krosów i wybiegań, bardziej niż na wynikach w zawodach, opieram swój bardzo umiarkowany przedmaratoński optymizm.
To, że może nie jest aż tak tragicznie, jak by się mogło wydawać, nie zmienia jednak faktu, że o łamaniu czterech godzin podczas Silesii mogę już powoli przestać marzyć. Jak dobrze pójdzie (czyli przede wszystkim pogoda dopisze) to może jakieś 4:15 uda się nabiegać, ale boję się, że i to może okazać się zbyt optymistycznym planem.
No dobra, do maratonu jeszcze miesiąc czasu, nie ma co filozofować, trzeba po prostu biegać i się tym cieszyć.
A na zdjęciu meta dzisiejszej połówki.
Blog moga komentować wszyscy zalogowani czytelnicyDodaj komentarz do wpisu DamianSz (2014-09-08,07:17): Oj Krzysztofie!!! Marny ten Twój umiarkowany optymizm. Do maratonu jeszcze miesiac a Ty już wycofujesz się złamania 4 h może 4:15 a coś czuję, że im będzie bliżej tym będziesz miał wątpliwości co do swojej formy. Z takim nastawieniem już na starcie stoisz na straconej pozycji. Czasami życiówka pada wbrew wszystkiego i trzeba w to wierzyć aż do wylądowania w karetce ,-) Te ostatnie dwa słowa w cudzysłowie czy też wężykiem oczywiście. Zdrowie przede wszystkim. creas (2014-09-08,10:03): Damian, jak na moje standardy to i tak to jest duży optymizm – przynajmniej zakładam, że ukończę maraton ;) . A tak poważnie, to każdy kalkulator pokazuje, że aby łamać 4 h, trzeba połówkę robić przynajmniej w 1:50, a najlepiej w 1:45. Na razie mimo najlepszych chęci nie jestem w stanie tego osiągnąć. No ale jeszcze miesiąc czasu jest... :)
|