2014-06-12
Dostęp do wpisu:
Publiczny
| IX Nawigator Mińsk Mazowiecki 7.06.2014 (czytano: 2854 razy)
Na Nawigatora miałem nie jechać. Po Jaszczurze obiecałem żonie, że do sierpnia nie ruszam się z domu i w swym postanowieniu wytrwałem do pierwszych dni czerwca. Potem było tylko gorzej, bo kiedyś trzeba przyznać się Najwspanialszej, że znowu mnie nosi i startowe zapłacone. Zresztą co ja tam będę narzekał… Przekupiłem i pojechałem.
Tym razem bliziutko, więc w Mińsku pojawiam się dopiero w sobotę rano. Impreza organizowana przez MOSiR w Mińsku Mazowieckim, Klub Sportowy Zielono-Czarni oraz Szkołę Pływania Anakonda. Czego mam się spodziewać? Nie wiem. Jakoś nie dotarłem do relacji z lat poprzednich, a strona imprezy wyjątkowo uboga. W regulaminie zapisano, że kolejność PK obowiązkowa, więc większej nadziei na dobre miejsce nie mam. Zresztą w sumie to nigdy nie mam, bo biegacz ze mnie marny. Tym razem nawet się nie oszukuję i biorę buty do trekkingu.
Przy rozdaniu map miła niespodzianka. Pierwsze sześć PK to scorelauf, choć taki trochę oszukany, bo sensownych wariantów raczej nie ma. Dalej pętla z dość długimi przelotami, więc pozostaje mi wątła szansa, że nie zaliczę ostatniego miejsca. Stając na starcie moje morale podupada jeszcze bardziej, bo jakoś wszyscy w strojach jak do biegu. Tylko ja w tych swoich głupich butach…
W łapki dostaliśmy takie cudo:
http://images64.fotosik.pl/1071/4bc8149a918c9d13.jpg
Ostatnie zaklęcia, wspólna focia i start. Szybki myk w prawo, z werwą do przodu, rzut okiem za siebie i zaczynam się zastanawiać czy przypadkiem nie robie z siebie idioty. Wszyscy pobiegli w lewo. Kurcze… W sumie mam wielką ochotę pójść jednak za stadem, ale musiałbym przejść drugi raz koło startu. Jakoś tak głupio. No nic. Brnę dalej wierząc, że jak jest szkoła, las, a pomiędzy nimi płot, to dziura też musi być. Tym razem bingo i parę osób mam za plecami. Tylko te ścieżki w lesie jakieś wątłe. Tak zarośnięte, że je można ledwo rozeznać, choć z mapą zgadzają się idealnie. Jak wspomniałem, pierwsze punkty to taki oszukany scorelauf, bo chyba jedynym sensownym rozwiązaniem jest kolejność 1, 3, 5, 2, 4 i 6. Wielkiej sztuki nawigacyjnej pomiędzy punktami nie było, a do tego przy przejściu z PK2 na PK4 dostałem ekstra bonus od lasu. Stając na rozwidleniu zerknąłem w kierunku gdzie powinien być punkt i o dziwo był widoczny między drzewami. Z drugiej strony może nie ma się co dziwić, bo szliśmy typowym borem sosnowym. Tak czy inaczej, gdybym napierał ścieżką trzeba by zrobić kilkaset metrów więcej.
Pisząc tą relację, jestem po lekturze bloga Marcina Kargola (www.marcinkargol.pl) i trochę szokującą jest dla mnie wiadomość, że biegający koledzy z czołówki skończyli OS po ok. 40 minutach. Mi zajęło to 45 minut szybkim marszem, więc do tego momentu szło mi chyba nadzwyczaj dobrze :o)
Dalej już bywało różnie. W drodze na PK8 mijały mnie kolejne biegnące osoby, a mi włączył się komplikator. Nie mam pojęcia co mnie podkusiło, aby iść, aż do skrzyżowania z asfaltem, a potem pchać się na żywca przez las wzdłuż hipotetycznej strugi z mapy. Kompletnie bez sensu, a struga okazała się przekopanym rowem. W sumie może i nie straciłem zbyt wiele, ale przeprawa przez jeżyny na kilka godzin wyleczyła mnie z kombinowania. Z PK8 na Grabinę, Grzebowilk i dalej na PK9. Teoretycznie tuż za wsią powinno być rozstaje, ale je przeoczyłem i czekał mnie znowu spacer wzdłuż rowu. Nie wiem kto wpadł na pomysł, abym lazł w krótkich spodenkach, ale mam wrażenie, że to jednak ja. PK9 okupiłem kolejna porcja świeżych zadrapań i napieram przez Chełst i dalej na Brodówkę. Pod Brodówką nie kombinuję tylko lezę górą wydmy. Zarośniętej oczywiście. Może dokładam trochę drogi, ale na punkt wchodzę bez szukania. Dalej jest długi przelot do Sępochowa, z krótkim przystankiem na podbicie karty na PK11. Wybieram drogę zielonym szlakiem nazwanym Szlakiem Pejzażowym i po zejściu z niego po prawej stronie rzeczki/rowu o nazwie Ług zaczęła się przynajmniej dla mnie najbardziej przygnębiająca część trasy. Można określić to krótko jako jeden wielki syf. Najbardziej rozwaliły mnie chyba fragmenty nagrobka i krzyż opierający się o drzewo. Kogoś widać ruszyło sumienie. Resztki po remontach, kolekcje wiader i zderzaków samochodowych, puszki, butelki i cholera wie co jeszcze. Widać nawet strażniczka lasu pilnująca skrzyżowania z krajową siedemnastką nie upilnowała brudasów. Śmietnik, asfalt, śmietnik. Tak chyba w skrócie można podsumować fragment trasy między PK12 i PK13.
Przed PK13 spotykam z lekka zabłąkanych kolegów. Razem podbijamy punkt i jakoś tak szybko uciekają od mojego towarzystwa. Niewdzięcznicy… I co z tego, że dałem im odczuć jak bardzo cieszy mnie ich wtopa. Mija szósta godzina i samotność nie jest już moją najbardziej oczekiwaną zachcianką.
Jest nieźle, a nawet zadziwiająco dobrze. Zaczynają mnie łapać skurcze, ale mam już większość trasy za sobą. Robię sobie skrót przez Rezerwat Świder przy Czarnówce. Morze traw, ścieżka pod wodą, resztki plastikowych krzeseł i czyjeś średnio udane próby utwardzenia drogi skrawkami dętek. Pięknie. Jeszcze kilkadziesiąt lat i same znikną.
Wędruję na zachód miejscowości Glinianka i wbijam się w drogę na północ. Las przede mną to znowu młody, niezbyt gęsty bór sosnowy, więc łapię kierunek i idę na przełaj. Pojawiają się brzózki i trochę z bólem serca zostawiam po drodze kolejne czerwone kozaki. Trudno, w sumie i tak pewnie robaczywe. Znowu mam fuksa i dochodząc do rowu trafiam od razu na punkt.
Za PK14 mijają mnie koledzy, którzy uciekli mi przy trzynastce. W tym momencie zaczynam święcie wierzyć, że jestem wybitnym nawigatorem, władcą mapy i mistrzem azymutu. A gdybym jeszcze tak biegał, to ho, ho… Kto wie…
Dwie godziny później i trzy kilometry dalej klnę na czym świat stoi, a wiara we własne talenty ulotniła się, bo nie mogę znaleźć PK16. Przeszedłem już chyba wszystkie te piep***ne górki i nic. Powinno być, a nie ma. Zajmuje mi godzinę zanim poddaję się. Zresztą z pomocą kolegi z TP100, który uświadamia mi rzecz oczywistą, że organizatorzy też mają prawo się mylić. Irytujące, ale co zrobić. Robimy focie na pamiątkę i dalej na PK17. Chcę już jak najszybciej mieć to za sobą, myślenie mi się wyłącza i lezę za współtowarzyszem najkrótszą drogą w jeżyny i bagno. Znowu nic się nie zgadza. Kanałek jest, zakręca jak trzeba, ale odległość do wydmy się nie zgadza i punktu też nie ma. Zaczynamy czesać bagno i się rozdzielamy. W akcie desperacji wyłażę z bagna i lezę granicą bagna i wydmy na północny-wschód. Nawet całkiem wygodna droga tam jest. Dochodzę do końca wydmy i znajduję wydeptane miejsce. Skręcam w bagno i po paru metrach jest PK17. Drę się do kolegi, drę, ale nie wiem czy słyszy. Trochę wstyd, ale nie upewniam się, że mnie słyszał, tylko zaczynam drałować na Mińsk. Przede mną proste, ale długie przeloty. Dwa ostatnie punkty ustawione tak, że zaczyna mieć głębszy sens współorganizowanie rajdu przez Szkołę Pływania Anakonda. Na szczęście Mienia, a potem Srebrna zbyt głębokie nie są. Ostatnie kilometry w mokrych butach ciągną się strasznie, ale wreszcie baza. Po ok. 12h30m.
Dla biegaczy czas słaby, ale dla mnie chyba życiowy rekord. No i gdyby nie ten PK16… Najważniejsze, że koniec. Do sierpnia nawet nie ma mowy, abym gdzieś się wybrał. No chyba, że blisko. Albo i nie blisko…
Blog moga komentować wszyscy zalogowani czytelnicyDodaj komentarz do wpisu orkan (2014-06-20,23:55): Spoko, ja też jak znajdowałem punkt, to krzyknąłem raz i zmykałem dalej. Nie ma co martwić się innymi.
PK17 szukałem długo i już odpuściłem sobie, gdy nagle telefon - to Sebastian. Tłumaczył mi gdzie jest punkt, ale nie zakumałem. Wróciłem się, ale znów czesałem bagna w złym miejscu. Koło punktu oczywiście przechodziłem, ale nie wiedziałem, że jest w pobliżu, ostatecznie nie znalazłem. Po 20 godzinach na trasie byłem już bardzo niekumaty, więc pogryziony przez wszelkie bagienne potwory szybko uciekałem stamtąd. Dopiero tydzień później przy okazji innych zawodów dowiedziałem się gdzie został przestawiony ten punkt.
Tutaj track do podglądu: http://www.endomondo.com/workouts/352914544/12727838
Kolega z TP 100
Wojtek Zając
|