2013-10-14
Dostęp do wpisu:
Publiczny
| Mój pierszy Maraton (czytano: 1868 razy)
14.Poznań Maraton
Jestem, żyję i mam się dobrze:)
Właśnie wczoraj spełniłem jedno ze swoich marzeń sportowca amatora - przebiegłem maraton. Zawsze o tym myślałem od kiedy nieśmiało amatorsko zacząłem biegać!!!
Ze wszystkich 42195 metrów nie przeszedłem ani jednego. Zostałem maratończykiem.
A było tak...
6.00 - pobudka...już od momentu kiedy otworzyłem oczy czułem ekscytację. Spojrzałem na mój strój startowy i pomyślałem będzie się działo :) Śniadanko, sprawdzenie ekwipunku i ruszam z domu.
7.30 - auto postawione 1 km. od startu w bezpiecznym miejscu (pod domem brata). Krótkie instrukcje dla brata który był lotnym kibicem i dostarczycielem posiłków w wyznaczonych miejscach na trasie. Zjadam galaretkę energetyczną, robię roztwór do wypicia na 30 minut przed startem.
8.00 - wyjście. Lekki truchcik, ekscytacja rośnie widząc podobnych sobie.
8.15 - spotkanie z grupą Night Runners, wspólne zdjęcie, potwierdzenie ekscytacji u każdego członka
8.40 - już jestem na starcie i rozpoczęła się rozgrzewka. Świetny aerobik dzięki pani z klubu Magiel
9.00 - start. Moment kulminacyjny mieszanka ekscytacji i delikatnych obaw jak to będzie. Jedno pewne dam radę !!! Cel przebiec poniżej 4 godzin, tempo robocze na 3.45 czyli 5.20 na kilometr.
ok. 2 km. - stawka się rozciąga i można biec już swoim tempem bez obaw, że wpadnę na kogoś bądź ktoś na mnie. Biegnę z pacemakerami na 3:45.
ok. 4 km. - dogania mnie kuzynka, która ma podobne cele jak ja. Wspólnie łapiemy rytm i biegniemy przed siebie. Powoli zostawiamy grupę pacemakerów.
ok. 8 km. - tempo wzrosło ale nie odczuliśmy tego absolutnie. Dzieję się to mimo woli, super rytm. Biegnę tempem 5.05-5.10 na km. Łykam kilometry i nie odczuwam właściwe nic. Pierwszy punkt lotnej brygady dopingującej Night Runners!
ok. 10 km. - prawie 2 minuty zapasu. Spotykam swojego szefa (sam z doświadczeniem w maratonach i triathlonach), który biegnie ze mną jakieś 500 metrów, dopinguje robi fotki i mówi: „jeszcze gdzieś będę, trzymaj się” Pobiegłem przed siebie.
ok. 15 km.- kolejny punkt lotnej brygady dopingującej Night Runners, chłopaki nie szczędzą sił w dopingu, dostałem wodę, w sam raz bo za chwilkę wg. instrukcji mam wziąć żel.
ok. 17 km.- jest brat z transparentem, kanapką (chlebek z miodem) i szwagier, który wszystko filmuje
ok. 19 km. - zaczynam odczuwać, że właściwie coś robię
ok. 21,097 km. - połowa dystansu. 4 minuty zapasu do tempa na 3.45. Jest moc. Jeszcze przybijam piątkę drugiemu z braci i lecę dalej. Kuzynka nadal mi towarzyszy.
ok. 25 km. - pierwszy większy podbieg i to w miejscu gdzie już czuję się takie wzniesienia. Tempo jednak nie spada, ba nawet rośnie!!!
ok. 28 km. - coraz bardziej dokuczają nogi. Kuzynka zaprawiona w bojach, trzyma tempo, ja odpadam na parę metrów i czuję, że coraz więcej kosztuje mnie utrzymanie tempa. Postanawiam nadal trzymać tempo.
ok. 29 km. - macham kuzynce żeby biegła swoje, ja postanawiam przetrwać jakoś ten kryzys. Za wcześnie żeby biec za wszelką cenę na wynik. Nie, jeszcze nie teraz. Tym bardziej, że przede mną jeszcze dwa spore podbiegi i trzeci, o którym zapomniałem
ok. 30-33 km. - nogi słabną, zaczynam zwalniać. W głowie jedna myśl: „tylko nie stawać, tylko nie stawać..” Biegnę choć przychodzi to z trudem poklepując idących i motywując ich dawaj ze mną ja też już ledwo żyje. Docieram do ronda Śródka tam brat podaje mi żel. Biegnie ze mną, trzyma w ręce transparent i drze się jak kibic na Tour de France biegnący za kolarzem na ostatnim mega podjeździe. Stoi też grupa wspierająca z Night Runners, czuję że nie jestem sam w tej walce.
ok. 33-35 km. - zaczyna się długi, może nie stromy ale za to bardzo widoczny i wyraźny podbieg. Truchtam jednak cały czas i nie odpuszczam. W głowie nadal myśl: „tylko nie stawać, tylko nie stawać..”
ok. 35-37,5 km. - ledwo ogarnąłem się po podbiegu na Zawadach a tu kolejny podbieg (wtedy myślałem, że najgorszy). Serbska to była masakra. Truchtam mijam idących, sam też jestem mijany. Dociera do mnie mój szefo i pełen entuzjazmu wspiera mnie w walce z tą górą. Podał mi miętowego mentosa, który trochę na moment zakleił mnie ale mentol po czasie trochę mnie otrzeźwił.
ok. 38-41 km. - stało się to czego się obawiałem (choć nastąpiło to myślę w dobrym momencie, znaczy się po podbiegu na Serbskiej) - dogoniła mnie grupa na 3:45. Czułem, że nie mam siły utrzymać się z nimi. Uda i łydki piekły jak cholera, a w stawach skokowych brak sprężystości…człapałem. Wtem jeden z pacemakerów zaczął swój motywacyjny spektakl. Zaczął zwierać grupę obiegając ja dookoła. Ja w środku. Zaczęliśmy śpiewać piosenki jak grupa biegnących kadetów na obozie treningowym US ARMY. Okrzyki na zasadzie: Kim jesteś ??? Jestem zwycięzcą. Darł się do Nas tworzymy skałę, która nie pęka. Nikt nie odpuszcza. Zabrałem się z nimi. Tempo rosło. Biegliśmy już tempem poniżej 5 min. na kilometr. Tak dotarłem do lotnej brygady dopingującej Night Runners na ok. 40 km. Zmotywowali mnie więc nadal trzymałem się grupy pacemakerów i tak dotarłem do ul. Mickiewicza na ok. 41 km.
ok. 41 km. - tam spostrzegłem całą familię chyba ze 20 osób. Brat ponownie jak kibic na Tour de France biegł z tym transparentem !!! Podbiega do mnie jakiś koleś mówi, „ja pierd… ale masz kibiców, takich to ja nie widziałem”. Wchodzę w zakręt a tu…coś czego się nie spodziewałem…mega podbieg i to bruku. Podnoszę wysoko głowę a górka zdaje się nie mieć końca. Uda mam wrażenie jakby miały pęknąć. Czuję, że lada moment przyjdą skurcze, które zblokują oba uda w okolicach kolan. Zaciskam zęby coraz mocniej, wciągam resztę żelu i docieram na koniec tego wzniesienia.
ok. 42 km. - tu biegnę już wpatrzony w ostatni zakręt, po którym ma być widoczna brama prowadząca do mety na MTP. Jest !!! Wpadam na ostatnią prostą, jeszcze kilką okrzyków do siebie i kibiców. Koniec !!! 3:47:03 na zegarze, netto 3:46:05. Zakończyłem „dziewiczy” wyścig na dystansie maratońskim.
Blog moga komentować wszyscy zalogowani czytelnicyDodaj komentarz do wpisu mariusz67 (2013-10-14,16:59): Bardzo ciekawy wpis-wielkie gratulacje!!! lszalkowski (2013-10-14,17:06): Dzięki.Starałem się jak mogłem by przelać, towarzyszące mi wtedy myśli i wydarzenia na przysłowiowy papier. andbo (2013-10-14,21:24): relacja ekstra! gratuluję wyniku, a zwłaszcza pokonania słabości - wtedy sukces smakuje najbardziej!! ekorebel (2013-10-14,21:28): Szacun, świetny opis. Pozdrowienia dla "grupy wsparcia" i Pacemakera, tacy ludzie potrafią dodać skrzydeł.
|