2013-09-23
Dostęp do wpisu:
Publiczny
| Trzydziecha, przeziębienie i naturalne energetyki (czytano: 2039 razy)
Wtorek zakończył się nieprzyjemnym bólem gardła. Czułam że tak będzie. Nie dość, że w pracy kolega był od kilku dni mocno przeziębiony, to ja sama poszłam robić moje szalone interwały wieczorem, za lekko ubrana jak na panujący tego dnia jesienny chłód. Od razu spanikowałam. Ból gardła? Teraz? Gdy za kilka dni czeka mnie najważniejszy trening od ostatnich miesiący...? Jakoś jednak w dwa dni pozbywałam się tego paskudztwa aplikując sobie wit.C we wszelkiej postaci. Ufff...Pomogło.
Piątek przedpołudnie. Nagle, znikąd łapie mnie katar. Zatoki mam zawalone maksymalnie (pierwszy raz przekonałam się, że ja też mam coś takiego jak zatoki). Do rodziców, do Bydgoszczy przyjeżdżam więc w opłakanym stanie. I ponownie łapię doła. Dwa dni do treningu przez duże T, a ja znów chora. Drugi raz w tym samym tygodniu!!! No ale nic. Aspiryna, wit.C, konfitura malinowa home-made mojej siostry no i przede wszystkim sen. Dużoooo snu. Odpuszczam sobotnie podbiegi i kuruję się. Intensywnie kuruję.
Niedziela 7 rano. Po katarze nie ma śladu. Jestem wyspana i gotowa stawić czoło 30-stu kilometrom. Są takie treningi, gdy od początku, od pierwszych metrów wiem, czy będzie to trening życia czy trening porażka. Idzie mi gładko. Wolno, spokojnie. Jak mantrę powtarzam sobie - to ma być przyjemność, to ma być przyjemność. I jakoś tak leci.Pierwszy raz testuję też naturalne wspomagacze. Ostatnio opiłam się już chyba Izostarem i przejadłam wszelkiem maści eduro i carbo żelami. Testuję eko rodzynki i daktyle (bez siarczanów), naturalny izotonik cytryna-miód-sól. Żołądek nie protestuje jak tydzień temu na wybieganiu-porażce. Na ostatnich dwóch kilometrach nawet trochę podkręcam tempo. Pewnie to wizja końca daje mi takiego powera. Gdy zegarek sygnalizuje 30-sty kilometr sama w to nie wierzę. Cyferki mówią jednak same za siebie:)
Czy było łatwo? Różnie. Pierwsze 12 km zrobiłam bez większego problemu. Pierwszy mini kryzys pojawił się na 18-stym, a drugi na 23 km. Później cel był już w zasięgu ręki, a więc i motywacja rosła z każdą minutą. Ten trening dodał mi tak bardzo ostatnio brakującej pewności siebie. Yes, I can!
Blog moga komentować tylko Przyjaciele autora paulo (2013-09-23,22:44): pięknie Ago. Brawo. Ja niestety nie mam tak skutecznej kuracji i ciągle dogorywam (grypo-przeziębienie:( ). Ale nie tracę nadziei na maraton :) Aga Es (2013-09-23,23:00): Dzięki Paweł. Kuruj się! Moja siostra jakiś wyciąg z aloesu zażywa - podobno to wspiera odporność. snipster (2013-09-24,09:09): Brawo :) jest moc ;) kaisa (2013-09-24,11:00): Brawo Agniecha!!! Widzisz?! Jak się chce (i odpocznie), to się da:)) Aga Es (2013-09-25,21:49): Głowa ma jednak moc.Dzięki Kasia! Aga Es (2013-09-25,21:50): Piotrek proszę się nie naśmiewać! Subiektywnie pojmowana moc jest:)A jak! Marfackib (2013-09-26,13:03): :-))))))))) Od razu zagościł u mnie uśmiech :-))))))) (oczywiście jak się czyta takie pozytywy) Pozdrowionka Aga Es (2013-09-26,20:12): No mam nadzieję, że śmiejesz się z tego "pozytywu" a nie ze mnie Marku:)
|