2013-08-30
Dostęp do wpisu:
Publiczny
| Bieg pierwszy - Bieg Marduły (czytano: 3463 razy)
Pierwszym z zapowiedzianej trójcy biegów górskich w roku 2013 był dla mnie Wysokogórski Bieg im. druha Franciszka Marduły. Uff – co za nazwa. Do dzisiaj mi ją trudno zapamiętać. Przydałaby się jakaś taka skrócona, bardziej marketingowa nazwa – oficjalna mogłaby oczywiście występować formalnie, ale w szerszym użyciu przydałoby się coś hmmm… prostszego
Idea biegu
Bieg, co jest niezwykle ciekawe, występuje w bardzo interesującej formule minicyklu górskiego – mamy 3 biegi w 3 kolejne dni w Zakopanem. I jest prowadzona osobna klasyfikacja tego cyklu. W skład cyklu wchodzą:
1. Bieg Sokoła (normalna, fajna, nazwa!!!) – ok. 15,5km z całkiem wyraźnymi przewyższeniami (suma up&down to prawie 2.000 m, nieźle);
2. Bieg im. Władysława Zamoyskiego (tutaj już pomysły na krótką, fajną nazwę się skończyły) – 10km pod górkę do Morskiego Oka (+430 m.)
3. I na deser nasza perełka - Wysokogórski Bieg im. druha Franciszka Marduły (25,5km, suma up&down to ponad 3.000 m)
Bardzo fajna propozycja na solidny górski weekend biegowy w Tatrach. Chodzi mi powoli po głowie skusić się w przyszłym roku na cały zestaw, a nie tylko na deser
Sam Bieg Marduły (będę używał dalej skrótu BM) jest poprowadzony bardzo malowniczą i interesującą trasą – ruszamy z dołu z Jaszczurówki poprzez Polane Kopieniec (malownicze tereny) dalej drogą do Murowańca i wtedy zaczyna się jazda. Rozgrzewamy się lecąc na Czarny Staw Gąsienicowy i zaczynamy wspinaczkę – przełęcz Karb, chwilka oddechu i rzeźnicka wspinaczka do przełęczy pod Świnicą. Dalej granią na Kasprowy (niezła huśtawka góra/dół) i fruniemy w dół aż do Kuźnic. Na koniec załamujący podbieg pod Kalatówki. Zmienne podłoże, dużo podbiegów, podejść i mega zbieg z Kasprowego (6-7km). Do tego szybsze odcinki na początku i na grani.
Dla mnie zestaw idealny.
Zapisy
Obecnie mamy czas boomu biegowego, większość organizatorów może cieszyć się z intensywnie rosnącej corocznie frekwencji swoich biegów. Podobnie jest w biegach górskich. To znaczy – podobne jest rosnące zainteresowanie tymi biegami. Niestety – w związku ze specyfiką takich biegów (góry, parki narodowe), a przede wszystkim bezpieczeństwem uczestników, biegi górskie mają bardzo często sztywne limity uczestników. I przy zapisach rekordy nie są notowane przy liczbie uczestników jak w biegach płaskich, ale w czasie wyczerpywania się limitów… Tegoroczne zapisy na Rzeźnika czy też BUGT pokazały, że w tej dziedzinie naprawdę trzeba się podszkolić żeby dotrzymać kroku młodzieży
Na marginesie – jestem gorącym zwolennikiem postawienia jakichś warunków wejściowych przy zapisach w długich biegach górskich (coś na kształt tego co było w BUGT). Przebiegłeś 2-3 krótsze biegi górskie – proszę bardzo startuj w biegu długim. Nie przebiegłeś wymaganych biegów – przepraszamy, ale bezpieczeństwo uczestników jest najważniejsze – musisz najpierw nabrać doświadczenia w krótszych biegach, żeby podejmować poważniejsze wyzwania.
Limit zapisów w BM był ustalony na 350 osób. Fajnie, że start zapisów ustalono na wieczór – ustawiłem sobie przypominacza w komórce i spokojnie czekałem.
Znowu dygresja – wielka prośba do organizatorów. Nie róbcie początku zapisów w godzinach pracy większości społeczeństwa (np. o popularnej godzinie 12). W sytuacji gdy zapisy kończą się po kilku minutach osoby bez dostępu (lub z ograniczonym dostępem) do sieci w pracy są od razu w dużo gorszej pozycji (muszą prosić rodzinę/znajomych – a ci też zwykle pracują) albo kryć się gdzieś po kątach ze smartfonem…uszanujmy czas pracy jako czas pracy
Odpaliłem stronę zapisów 5 minut przed startem zapisów a te… już trwały w najlepsze!!! Dobrze, że akurat w tym biegu wypełnienie limitu trwało kilka tygodni, bo inaczej, gdyby było już po zabawie, nieźle bym się wkurzył…
Podsumowując przydługi wątek zapisów – w mojej ocenie kwestia ta stanie się kluczową w najbliższych latach, a nie wszyscy organizatorzy zdają sobie z tego sprawę i niekoniecznie są na to dobrze przygotowani.
Strona www
Hmm – no tutaj można mieć trochę zastrzeżeń. Bieg (biegi) nie mają swojej osobnej strony internetowej. Informacje o biegu są umieszczane na stronie Towarzystwa Gimnastycznego Sokół Gniazdo Zakopane. Ok, mogłoby tak być gdyby była osobna podstrona poświęcona biegowi. A tak szukając informacji o biegu (mapka, regulamin, link do zapisów) długi czas trzeba było się przebijać przez bieżące informacje z życia TG Sokół (wyniki przetargów, regulamin Walnego Zgromadzenia itd.)
Trzeba jednak przyznać, że folder informacyjny o biegach (do pobrania w formacie pdf) był naprawdę fajnie zrobiony.
Cena
100 zł za bieg (w I terminie). Wg mnie bardzo rozsądna. Pamiętajmy, że biegi górskie muszą kosztować więcej niż płaskie. Ale pamiętajmy też, że dostajemy o wiele więcej niż na ulicy
Organizator za to trochę się nie wykazał w sprawie koszulek. Przy zapisach była opcja zamówienia koszulki (odrębnie płatnej co bardzo popieram jakie idealne rozwiązanie). Przeczytałem dokładnie regulamin, w którym była mowa tylko o terminach płatności wpisowego. Uiściłem wpisowe w terminie i założyłem (przy braku innych postanowień), że za koszulkę płacimy na miejscu, przy odbiorze.
Organizator zamieścił na stronie internetowej (między tymi przetargami) w pewnym momencie wpis, że przypomina(!!!), że za 3 dni mija termin wpłat za koszulki. I że potem cena rośnie z bodajże 40 na 70 zł.
Coż, przyznam szczerze nie sprawdzałem strony biegu z taką częstotliwością, żeby załapać się na ów 3-dniowy termin. A informacji o terminie zapłaty za koszulki i zmianie ceny nie było w regulaminie. W związku z tym koszulki z biegu nie mam, a szkoda…
Przygotowanie na miejscu
Korzystajac z tzw. długiego weekendu zwaliłem się do Zakopca kilka dni wcześniej i dużą część trasy biegu (od Murowańca do mety) przeszedłem. Osobom, które tych szlaków nie znają za dobrze naprawdę to polecam. Można na spokojnie ustalić które fragmenty trzeba biec, które iść i mieć w głowie taką wizualizację (typu: to już naprawdę niedaleko do przełęczy). Pozostałym – polecam samo zbadanie warunków na najtrudniejszym odcinki tj. podejściu na Przełęcz Świnicką. W tym roku było tam momentami naprawdę dużo śniegu (na trawersach), który mógł sprawiać trudności. Na szczęście organizatorzy zabezpieczyli w dniu biegu kluczowe 2 odcinki linami poręczowymi (btw – takie zabezpieczenie przydałoby się niezależnie od biegu; wielu turystów prawie że walczyło w tamtych miejscach o życie nie będąc na to przygotowanym – szli z Kasprowego na który wjechali kolejką).
Start biegu
Start przewidziano na 7 rano. Bardzo fajna pora, bo większość biegu przebiega przy pustych szlakach a jednocześnie nie jest to na tyle wcześnie, żeby było ciemno. Bieg startuje i kończy się w dość oddalonych od siebie miejscach co powoduje pewne komplikacje logistyczne (nawet jeśli dysponuje się samochodem). O tej porze (6 rano) nie jeżdżą jeszcze za bardzo busy, więc dotarcie na start z centrum to całkiem spora wyprawa (pewnie ze 4-5km pod górę). Gdy jedziemy natomiast samochodem i zaparkujemy blisko startu to potem mamy pewien problem z dotarciem tam z mety.
Ja bym sugerował zaparkować samochód niedaleko od ronda (tego w stronę Kuźnic) skąd na start jest ze 2-2,5km (płasko). Można ten dystans wykorzystać na rozgrzewkę. Wracając zaś z Kalatówek każdy bus zatrzyma się przy tym rondzie skąd, nawet będąc dość zmaltretowym, można szybko dotrzeć do samochodu.
Najfajniej byłoby, żeby organizator dogadał się z busiarzami, którzy o tej 6 rano mogliby wyjeżdżać (odpłatnie) z centrum Zakopanego na start. Myślę, że duża część biegaczy chętnie by z takiej opcji skorzystała, bowiem potem bezproblemowo można wrócić busikiem z Kuźnic do miasta w okolice w których się mieszka.
Takie zapotrzebowanie na ilość busów można by zebrać w biurze podczas odbioru pakietów (chętni by deklarowali ilość osób zainteresowanych takim transportem).
Start biegu trochę się opóźnił z powodu śniegu na podejściu pod Przełęcz Świnicką – TOPR montował poręczówki. Mimo opóźnienia startu biegu należy to zaliczyć na duży plus organizatora – tamte miejsca nawet przy chodzeniu były niebezpieczne.
Jako, że na starcie nie było maty pomiarowej organizatorzy sprawdzili obecność „ręcznie” – poprzez wyczytywanie numerów i przechodzenie do strefy startowej.
Trasa i cel czasowy
Link do fajnej fotorelacji z rekonesansu trasy biegu:
http://www.byledobiec.pl/new/index.php?go=relacje&id=20130526_Tatry
Co do mojego celu: chciałem spokojnie ukończyć ten bieg bez kontuzji i nabrać doświadczenia przed takimi biegami – szczególnie przed BUGT (który jak się zapisywałem był planowany na czerwiec – dopiero po przeniesieniu BUGT na sierpień odpuściłem go sobie, bo ten termin mi nie pasował).
Trudno było szacować czas, ale chciałem powalczyć o czas w granicach 3.30-3.45.
Bieg
W końcu danie dnia – bieg. Start nastąpił od razu na szlaku co oznaczało, że na pierwszych kilometrach było dość ciasno. Z perspektywy czasu doceniam biegi mające na początku szeroki asfaltowy (albo leśny ale szeroki i płaski) odcinek. Tam stawka może się spokojnie rozciągnąć i przy wejściu w góry nie ma problemu.
Myślę, że w tym biegu można by rozważyć zakaz używania kijków na pierwszym etapie tj. do drogi prowadzącej do Murowańca. W lesie jest dość wąsko i naprawdę miałem obawy zbliżając się do zawodników z kijkami. Zresztą za każdym z nich była kilkumetrowa luka – chyba nie o to chodzi w zawodach.
Początek był leśny, podbiegi i zbiegi (co w tłumie było dość karkołomne). Fajny kawałek, górski ale mało tatrzański
Stawka rozciągnęła się dopiero tak naprawdę na najmniej interesującym kawałku biegu – 4-kilometrowym podbiegu drogą do Murowańca. Tam było szeroko i każdy mógł spokojnie biec/iść swoim tempem i bezproblemowo mijać innych zawodników.
W związku z tym w końcu ruszyłem do przodu. Nachylenie tego fragmentu była na tyle spokojne, że praktycznie cały ten odcinek biegłem. Może nie jakoś szybko, ale biegłem Wyprzedziłem z 10-15 osób, a mnie nie wyprzedził nikt.
Przy Murowańcu był pierwszy punkt odżywczy, ale ja nic nie potrzebowałem. Biegłem z camelbagiem (1,5 l wody – szacowałem że starczy mi to do końca; starczyło z dużym zapasem) i miałem też w plecaku jakieś żele.
Przez punkt przeleciałem nie tracąc czasu. I zaczęły się góry. Najpierw fajny dobieg do Czarnego Stawu Gąsienicowego z konkretnym ale krótkim podejściem na koniec. I pierwsze z dwóch dużych podejść – pod Karb.
Jakoś tak to w górach wygląda, że pod górę – szczególnie przy ostrych podejściach – jestem naprawdę szybki i wyłącznie wyprzedzam (ok – w tej części „peletonu” w której biegnę; tych z przodu bym nie wyprzedził).Tak tez było na podejściu pod Karb –szedłem ale bez przestojów i bez zwalniania. I to wystarczyło, żeby 5-6 osób minąć i jeszcze całkiem spory kawałek się od nich oderwać.
Potem zbieg – na początku dość trudny technicznie, potem się wypłaszczało i było łatwiej. Tradycyjnie – to co zyskałem na podejściu straciłem na zbiegu Może nie wszystko, ale większość. Na szczęście znałem trasę i wiedziałem, że zaraz wracam do gry –przed nami podejście na Przełęcz Swinicką. Najtrudniejsze i najdłuższe w całym biegu.
Muszę przyznać, iż mi też dało popalić. Na koniec podejścia krzyż mi łupał a płuca paliły jak miechy w kuźni. Serce waliło jak dzwon kościelny w południe. Nie było łatwo szczególnie że pod koniec podejścia, na dość trudnym kawałku natknąłem się na kijkowca. Naprawdę nie jest łatwo minąć taką osobę jak trzeba trzymać te 2-3 metry dystansu ze względów bezpieczeństwa.
Bardzo miłym akcentem był TOPR-owiec pilnujący poręczówek, który w totalnej mgle nawoływał i dopingował zawodników.
W ogóle to podejście było trochę magiczne – mgła, rządek wspinających się biegaczy i totalna cisza dookoła (a w niej pohukiwania TOPR-owca). Super.
Potem był bardzo fajny zróżnicowany odcinek granią na Kasprowy. Szybkie zbiegi, powolne podbiegi, dużo płaskiego ze zróżnicowanym podłożem. I momentami przebijające się przez mgłę słodkie landszafciki na tym odcinku tradycyjnie straciłem kilka pozycji.
Tutaj spotykaliśmy już pierwszych turystów (chyba takich z kolejki, ale cóż). Na Kasprowym był drugi punkt odżywczy (i drugi punkt z limitem czasowym) – jak zwykle przebiegłem nawet nie zwalniając (2 pozycje do przodu). I potem ten 6-7km zbieg z Kasprowego do Kuźnic. Schodziłem tym odcinkiem dwa dni wcześniej i wydał mi się bardzo długi, a pierwsza część trudna technicznie.
Na zawodach było inaczej. Zbiegało mi się wyjątkowo dobrze. Miałem obawy, że tabuny szybkobiegaczy będzie mnie mijały jak furmankę z gnojem, ale tak się nie stało. Albo chłopaki byli już zmęczeni albo ja zbiegałem szybciej niż zwykle. Cały zbieg w sumie wydał mi się dość łatwy, a od Myslenickich Turni to już naprawdę można było się nieźle rozpędzić. Czułem się lekki i szczęśliwy. Po zmęczeniu nie było śladu (znaczy że znowu biegłem zbyt asekuracyjnie i się za bardzo oszczędzałem). Za to około kilometra przed końcem na prawie płaskiej trasie, na drodze straciłem czujność i podkreciłem kostkę!!! Przez pierwsze kilka kroków myślałem, że umrę z bólu opierając ciężar ciała na tej nodze, więc musiałem mocno zwolnił i kustykać i podskakiwać, żeby oszczędzać tę nogę. Na szczęście po ok. 500 metrach kostka się rozgrzała i mogłem biec. Nie tak szybko jak do tej pory, ale nieźle.
Wcześniej od Myslenickich Turni non-stop mijałem się z „białą koszulką” – na zbiegu on był ciut szybszy, ja nadrabiałem na płaskim. W końcówce, jeszcze przed przygodą z kostką, „biała koszulka” mi kawałek uciekł.
Są Kuźnice – czuję się wspaniale. Ani sladu zmęczenia – czemu tu nie ma mety???
Podliczam bilans zbiegu i nie mogę uwierzyć – minęły mnie 4 osoby a ja minąłem 3. Bilans tylko minus jeden – to biała koszulka muszę go dopaść. A mamy 2 km strasznego podbiegu do Kalatówek – nudnego, po strasznym podłożu (duże, okrągłe kamienie). Biegnę. Dopadam białą koszulkę i mijam. Idę. Widzę dwa następne cele. Biegnę i mijam. Ledwo żyję…chyba już nie mam siły biec; patrzę – dochodzi mnie biała koszulka i biegnie; dopinguje mnie. Dobra – też lecę. A co. Mijam kolejną osobę i kolejną. Oni wszyscy idą – już nie mają siły biec, pewnie marzą o mecie. Biała koszulka też został i idzie. Dobra – widzę jeszcze jednego – musze go minąć. Zrobione. Już nie dam rady muszę przejść do marszu. Co krzyczą ci ludzie – że meta za zakrętem??? Naprawdę??? To lecę, do mety wytrzymam. Widzę metę dostaję skrzydeł, mijam jeszcze jedną osobę i jest!!!!
Mission accomplished. Czas 3.18 – zajebiście!!! 75 miejsce na 301 osób. Jak na debiut w takim biegu super. A tutaj nie było przypadkowych ludzi – wszyscy których widziałem na starcie wyglądali megaprofesjonalnie, a jacy wycieniowani. Żadnych misiaczków…Ten bieg jest takim trochę niszowym biegiem tzn. nie ma wielkiej promocji więc biegną w nim prawdziwi biegacze górscy. No i ja też już kimś takim jestem
Zejście w dół do Kuźnic jest trochę bolesne (po tych kamieniach, a przecież stopy po biegu bolą), ale umilam sobie czas dopingowaniem tym którzy jeszcze walczą z ostatnim odcinkiem do mety.
Podsumowanie:
Dla mnie rewelacja – 10/10
No i mi wrócił sentyment do Tatr – muszę jakoś we wrześniu wpaść na jakiś weekend i się tu trochę zmasakrowac.
Blog moga komentować wszyscy zalogowani czytelnicyDodaj komentarz do wpisu (2013-08-30,14:04): biegłem w Biegu Sokoła, też mogę polecić. Droga z Kuźnic do Kalatówek faktycznie niebiegowa :)
|