2013-03-31
Dostęp do wpisu:
Publiczny
| Bez jaj, czyli po zawodach (czytano: 1090 razy)
Nie byłoby o czym pisać, gdybym nie rzucił dziś okiem na wyniki wczorajszego biegu "O wielkanocne jajo. Teoretycznie to już początek wiosny, więc wybrałem się na zawody sprawdzić, co też wypracowałem przez tę zimę. W poprzedzającym tygodniu rozwijałem się na asfalcie szukając prędkości. Chwilę wcześniej miałem mały spadek. Po dwóch dniach niebiegania wyszedłem z domu oczekując świeżości i mocy pod butem, tymczasem okazało się, że nogi jakby drewniane i mimo wysiłków nie jestem w stanie biec ani szybko ani elegancko. Pierwszy wniosek wysnułem taki, że może jestem typem, który powinien biegać bez przerwy; odrzuciłem go jednak, bo przypomniałem sobie innym moment, kiedy po dwóch dniach wolnych świeżość była. Dociekając przyczyn przypomniałem sobie modną teorię z lat chyba osiemdziesiątych na temat biorytmów. Zajrzałem do internetu no i masz! - Wszystko się zgadza. Na wykresie, czarno na białym widać wyraźnie kiedy górka, kiedy dołek. Pomyślałem, że może warto byłoby to wziąć pod uwagę w planach treningowych. (Ciekawe swoją drogą, co może zawodnik, jeśli np. Mistrzostwa Świata są we wtorek, a jemu wypada, że fizycznie właśnie jest w wielkiej, czarnej dziurze - przełożyć Mistrzostwa?) Tymczasem okazało się, że na zawodach powinienem mieć szczyt formy. Zadowolony, już się widziałem zbierającym laury i do chwili startu mój optymizm wciąż wydawał się z grubsza uzasadniony. Tym bardziej, że bieg kameralny (dwudziestu siedmiu chłopa na starcie), święta tuż, tuż, trasa prawie jak u mnie koło domu, krótko - wszystko mi sprzyja.
Kiedy czołówka zniknęła za zakrętem, nie zmartwiłem się zbytnio; biegając wcześniej interwały kilometrowe byłem przecież szybki. Tu jednak zamiast przerwy w truchcie trzeba było dawać pod górkę. Po pierwszym trzykilometrowym kółku mieściłem się w dziesiątce i już to prawie zaakceptowałem, niestety na drugim kółku wyprzedził mnie najpierw dzieciak, a chwilę później starzec. To zasiało we mnie ziarno zwątpienia w teorię biorytmów. Na trzeciej pętli miałem około pół minuty straty do jedenastego i mniej więcej tyleż przewagi nad trzynastym. Wiedząc, że już nic się nie zmieni dowiozłem swoje dwunaste miejsce pocieszając się przyzwoitym (w moim mniemaniu) czasem. A wycieczka przecież z żoną Elą i dzieckiem Mieszkiem, którzy bardzo mnie dopingowali na trasie też miła. Mały, ale jednak, niedosyt kołatał się we mnie do dzisiejszego ranka. Pojawiły się wyniki i stoi tam jak wół, że jako "masters" (takiego się doczekałem tytułu), to jestem trzeci! Pierwsze prawie podium - nie licząc zawodów w ping-pongu we wsi. Coś jednak w tych biorytmach musi być.
Jaja nie dostałem, ale na moją karierę wiejskiego biegacza, przyszłego ultragórskiego maratończyka i króla szos muszę spoglądać w tej sytuacji jednak baardzo optymistycznie - czego i Wam życzę. Wesołych Świąt!
Blog moga komentować wszyscy zalogowani czytelnicyDodaj komentarz do wpisu |