2011-11-12
Dostęp do wpisu:
Publiczny
| Mój pierwszy maraton (czytano: 1290 razy)
Minęły trzy tygodnie od mojego pierwszego maratonu w Poznaniu. Warto z tej perspektywy podsumować ten start i zaplanować starty w przyszłym roku. Dzięki temu będę mógł przygotować odpowiedni plan treningowy.
W Poznaniu od rana wszystko układało się po mojej myśli. Zjadłem śniadanie i spakowałem się do samochodu. Około 30 minut szukałem miejsca do zaparkowania. Byłem sam, nie znałem okolic, więc było ciężko. Kiedy się udało, ładną chwilę zastanawiałem się, jak wybrać się na start. Czy brać wszystkie rzeczy ze sobą, czy przebrać się i nic nie brać? Było zimno, 2-3 stopnie. Po konsultacji z przypadkowo spotkanymi biegaczami zapakowałem wszystko w worek "szatniowy" i udałem się na Maltę. Tam ujrzałem setki ludzi. Biegających, rozmawiających, w długich kolejkach do toalety i do masażystów.
Podszedłem do linii mety. Tu miałem się pojawić po niecałych trzech i pół godzinach od strzału startera. Czy mi się uda? W jakiej będę formie? Myśli kotłowały się w głowie. Serce biło coraz mocniej.
Zostało 90 minut do biegu. Zauważyłem spore grupy biegaczy wchodzących na piętro budynku. Postanowiłem tam zajrzeć. Od razu uderzyło mnie ciepło panujące w środku. Ludzie siedzieli na kilku krzesłach, na podłodze, na parapetach. Część z nich była przebrana i gotowa do biegu, część stała bezczynnie w strojach zdecydowanie nie biegowych. Widziałem też masę osób towarzyszących. Ciągle zastanawiałem się, jak się ubrać. Długie leginsy czy krótkie spodenki. Bluza z długim rękawem czy sama koszulka z krótkimi. Wybrałem kompromis. Krótkie spodenki i bluza z długimi rękawami. Do tego letnia czapka z daszkiem i pas na picie i żele energetyczne. Po przebraniu miałem jeszcze 75 minut do startu, którego jeszcze nie widziałem. Na wszelki wypadek stanąłem w kolejce do toalety. Stałem, stałem, stałem. Wyszedłem na 25 minut do startu. W kolejce było wtedy jeszcze około 20 osób!
Oddałem worek z wszystkimi rzeczami do szatni i ruszyłem w kierunku, w którym podążała większość. Zostało 10 minut, a startu nie widziałem. Pamiętam tylko, że z truchtu przeszedłem do biegu, wszyscy wokół mnie biegli, gnali na start! Na 10 minut przed strzałem w końcu pokazał się transparent z napisem start. Zostało mi do niego jakieś 800 metrów. Do strzału 5 minut. Osłupiałem, kiedy okazało się, że start jest w moją stronę. Muszę go obiec, żeby ustawić się w odpowiednim sektorze.
Zdążyłem. Na 90 sekund przed strzałem. Chwilę zastanawiałem się nad sektorem. Na ile mam biec? 3:30? A może 3:45. Ambicja zwyciężyła i stanąłem kilka metrów od faceta z balonem 3:30.
Ruszyliśmy. Muzyka, biegacze, wiszący nad nami helikopter, to wszystko dodawało skrzydeł. Jednak tłok na starcie nie pozwalał biec szybko. Przynajmniej mi. Baloniki przesuwały się do przodu znacznie szybciej. Tego mijania osób wolniejszych, które ustawiają się kilkadziesiąt metrów za wcześnie i chyba świadomie przeszkadzają lepszym trzeba się nauczyć. Pogoń za balonem bardzo mi w tym szkoleniu pomogła.
Blog moga komentować wszyscy zalogowani czytelnicyDodaj komentarz do wpisu |