2010-07-10
Dostęp do wpisu:
Publiczny
| Pan Wilson (czytano: 1642 razy)
Hmmmm! Od czego zacząć?
Nigdy nie byłam fanem blogów. Nie lubiłam poświęcać wolnego czasu na czytanie cudzych zwierzeń. Ale dzisiaj doznałam olśnienia. A wszystko przez pana Wilsona. Kto oglądał film z Tomem Hanksem pt. „Castaway”- sorry, ale nie pamiętam polskiej wersji tytułu – wie, że główny bohater miał przyjaciela o takim powiedzmy nazwisku. Tamten pan Wilson był duży i biały, mój za to jest zielony i malutki. Jednak bardzo ruchliwy z niego gość.
Dawno, dawno temu w odległej galaktyce, czyli jakieś dobre dwadzieścia kilka lat temu, dzięki sympatii do przystojnego szwedzkiego tenisisty o imieniu Stefan Edberg zapałałam namiętnością do tenisa ziemnego. Grałam w lokalnym klubie przez dobre 4 lata dopóki sekcja w TKKFie nie rozleciała się z bardzo nieprzyjemnych powodów, o których wolę nie wspominać. Niestety, musiałam przerwać swoje poczynania w tej dziedzinie. Wiadomo tenis jest dość kosztownym sportem, a moich rodziców nie było stać w latach osiemdziesiątych na finansowanie mojej pasji. Próbowali mnie wkręcić do drugiego lokalnego klubu, ale tam stwierdzono, że jestem za stara by coś osiągnąć w tej dziedzinie i tak skończyły się moje marzenia o wielkiej międzynarodowej karierze. Odwiesiłam rakietę na kołek na bardzo długo.
Ostatnio jednak chęć urozmaicenia zajęć wakacyjnych w szkole, które prowadziłam dla dzieci, przypomniała mi o mojej pradawnej pasji. Pomyślałam, że ja i sportowe zajęcia mamy się jak pięść do nosa, ale skoro dyrekcja szkoły dała mi taki przydział, to trzeba było się dostosować. I to był strzał w dziesiątkę. Wyciągnęłam z lamusa mój prastary sprzęt do gry, czyli rakiety ( moja pierwsza rakieta nadaje się do muzeum, ale przypomniała mi stare dobre czasy) i piłki firmy Dunlop, które już niejedną grę przetrzymały. Dzieciaki były zachwycone, a zarazem zdziwione, że nauczyciel angielskiego potrafi grać, ruszać się i biegać no i cieszyć się tym, co robi jak smarkacz. Jedna uczennica zdradza nawet całkiem duże predyspozycje do kontynuowania nauki.
No, ale do rzeczy. No i tak grałam sobie systematycznie, każdego dnia spokojnie aż do dzisiaj. Dzisiaj doświadczyłam tego, że porządny sprzęt jest bardzo ważnym elementem sportu. Wczoraj pojechaliśmy z Tomkiem na przedurlopowe zakupy do Decathlonu (chyba tak to się pisze). Postanowiłam kupić sobie nowy zestaw piłek, by móc stare zostawić w szkole na pastwę dzieciaków. Nie wybrałam najtańszych na półce. Jak się bawić to się bawić. I tu objawia się nam wątek Pana Wilsona. Kupiłam zestaw Wilson 2 US Open. Dzisiaj grałam i co się okazało? Już nie trzeba latać za piłką jak głupi i walić w ścianę by piłka w ogóle doleciała tam, gdzie ma dolecieć. Byłam w szoku. Wiecie to było tak jakby całe życie biegać w tenisówkach i potem nagle ubrać buty biegowe dopasowane odpowiednio do waszych stóp. Z tym od razu skojarzyło mi się uczucie, jakiego doświadczyłam. Pan Wilson miał odpowiednią rotację, szybkość i wysokość po dobiciu się od ziemi. Po prostu rewelacja. Był bardzo szybki, co zmuszało do większego wysiłku i biegu za każdą piłką. Nie trzeba było walić w piłkę by gdziekolwiek ona doleciała. Można było skupić się na technice odbicia.
Wiem, niby takie nic, małe a cieszy. Ale właśnie dlatego zdecydowałam się o tym napisać. Bo życie to takie małe szczęścia, o których warto pamiętać i czasami sobie je przypominać, by w trudnych chwilach mieć trochę radości. :)
Blog moga komentować tylko Przyjaciele autora Sheng2 (2010-07-10,08:50): Fajny wpis. Masz talent do pisania. Skoro tenis to Twoja pasja to graj ile wlezie :)
|