Jestes
niezalogowany
ZALOGUJ

 

  WIZYTÓWKA  GALERIA [11]  PRZYJAC. [4]   BLOG   STARTY   KIBIC 
 
Griszka
Pamiętnik internetowy
Griszka

Grzegorz Kaganiec
Urodzony: 1971-07-03
Miejsce zamieszkania: Olkusz
2 / 6


2017-05-08

Dostęp do
wpisu:

Publiczny
Ultramaraton Podkarpacki ( 115 km ) (czytano: 2248 razy)

PATRZ TAKŻE LINK: https://www.youtube.com/watch?v=R024XSIM5Qw#action=share

 

Ultramaraton Podkarpacki ( 115 km)
Rzeszów, Rynek Główny
organizator: Stowarzyszenie Ultra Run
Trzebownisko 1056 a
termin startu: 06.05.2017 r.

Tego dnia/nocy kolejny mój ultramaraton tym razem na dystansie 115 km.
W ramach tej imprezy wystartuje kilkuset zawodniczek i zawodników kolejno na dystansach:

godzina 2.00 – 115 km
5.00 – 50 km oraz 70 km
9.30 – 30 km

Decydując się na dystans 115 km rozpoczynam wraz z innymi bieg na linii startu Rzeszów, Rynek Główny. Po drodze czeka nas sześć punktów kontrolnych, gdzie będzie mierzony czas ( wcześniej określone limity czasowe przez organizatora ). Zawodnicy którzy w czasie tym się nie zmieszczą, będą dyskwalifikowani. Tak więc nie będzie to „ rodzinna przebieżka „. W związku z tym mam rozpisane i muszę kontrolować swój czas na każdym etapie biegu. Ponadto posiadamy przy sobie wskazany w regulaminie obowiązkowy sprzęt i odzież, którego brak również będzie nas kwalifikować do dyskwalifikacji. Trasa oznaczona taśmami i tabliczkami oraz w newralgicznych punktach spotkamy Policjantów, Straż Pożarną, pomoc medyczną oraz wolontariuszy. Dziesiątki osób będą dbać o nasze bezpieczeństwo.
Tak więc wraz z innymi czekam na linii startu, wyposażony w pas biodrowy z bidonami, plecak z bukłakiem, czołówką z oświetleniem przednim i tylnym oraz wiele innych rzeczy, które będą mi pomocne lub niezbędne na czas całej 115 km trasy. Moje założenie to pokonać ten dystans w maksymalnie 15 godzin i znaleźć się w pierwszej 20. Co jednak jak się w najbliższych 60 km biegu przekonam/y, pogoda zniweczy wielu z nas nasze plany i wszystko to „ wsadzimy sobie w buty „.


start, godzina 2.00

Mały Rzeszowski Rynek ze studnią pośrodku, wielu kibiców, niezliczona liczba tętniących życiem knajpek, restauracji. Niebo całkowicie zachmurzone, mokro i deszczowo. Wybiegamy z linii startu, gwarno i głośno, kibice przez chwilę biegną z nami. Biegniemy przez centrum miasta ulicami. Eskortują nas oznakowane samochody i motocykle Policyjne oraz Straż Pożarna. Biegnę w pierwszej około dziesięcio osobowej grupie, po kilku kilometrach na obrzeżach miasta, wśród domów jednorodzinnych jeden z nas orientuję się, że zboczyliśmy z trasy. Wracamy się kilkaset metrów i powracamy na właściwą trasę. Wbiegamy z drogi asfaltowej na łąkę, pod nogami mamy rzęski teren, trawa i kałużę. Po bokach ciemność. Nasze czołówki torują nam drogę, biegnąc jeden za drugim i już czuje wodę w butach. Mżawka i mgła.
Kolejne kilometry to drogi gruntowe i uliczki asfaltowe. Następnie wbiegamy w ciemny las. Mokro, śliskie błoto, wąskie ścieżki i gałęzie, które nas biczują po całym ciele. Zaczynają się strome podbiegi i zbiegi do i przez małe potoki. Co chwilę ktoś ślizgiem upada w błoto jadąc w dół, zatrzymując się na jakimś konarze lub w potoku. Błoto miejscami ponad kostkę, widoczność na kilka metrów. Dużo gałęzi, kamieni zmieszanych z błotem. Biegnę w pierwszej piątce. Cały czas po mocno pofałdowanym, leśnym terenie. Pomiędzy drzewami i krzakami. Po lewej stronie, kilkanaście centymetrów od naszych nóg w ciemności widać pionowe urwisko, trochę zwalniam i czołówką świecę w dół. Nie dostrzegam dna.
Pokonujemy kolejne kilometry zjeżdżają po gliniastym błocie zbocza na butach lub tyłkach, trzymając się gałęzi, konarów i czego tam jeszcze mogliśmy się pochwycić w ciemności. Na jednym z urwisk ześlizguje się gwałtownie jadę w dół to przodem to bokiem i wpadam w krzaki. Leże sobie tak głową w dół, a po chwili orientuję się i czuję, że te krzaki to … pokrzywy. Ktoś do mnie woła,
- w porządku, pomóż ci ? – tak, jest ok, poleżę sobie chwilę i zaraz wstanę ! odpowiedziałem, zastanawiając się jak się podnieść, żeby ponownie nie upaść. Ubłocony przyjmuje pozycję pionową i biegnę dalej. Czuje ból prawej stopy w kostce.
Następne kilometry to las, łąki i drogi asfaltowe. Biegnę z bólem w kostce, coś sobie naderwałem. Próbuje tą kontuzję rozbiegać.


Tyczyn, 23 km

Centrum miejscowości, chyba Rynek. Przebiegam punkt kontroli pomiaru czasu, zajmuje pozycję 17. Jestem 1,30 godz. przed limitem. Uzupełniam wodę, coś piję i biegnę dalej. Droga asfaltowa, po czym łąki i las. W lesie kolejny raz na jakimś zboczu nurkuje w błoto. Zaczyna świtać, ptactwo ćwierka i gwizda. Nie wiem czy ćwierkają do budzącego się słońca, czy nabijają się ze mnie. Biegnę w grupie kilkuosobowej. Na szczęście ktoś miał włączonego GPS-a z wgraną trasą biegu. Znowu się zgubiliśmy. Nazad, odnajdujemy oznakowania trasy i dalej do przodu.


Grzybek, 34 km

Kolejny punkt kontroli pomiaru czasu, moja pozycja to miejsce 18. Tym razem jestem 2,15 godz. przed limitem. Straż Pożarna, wolontariusze, suto zastawione stoły z jedzeniem, napojami. Jem, pije, ściągam trochę mokrego ubrania z siebie, czołówkę i biegnę dalej. Droga asfaltowa pomiędzy polami, łąkami i domami. Cały czas doskwiera mi ból kostki w prawej stopie. Kuleje, ale staram się nie myśleć o tym. Wbiegam na drogę gruntowo – szutrową, następnie łąki i las. W lesie bez zmian mokro, błoto. Trasa zmusza nas do przeciskania się na kolanach pod powalonymi konarami drzew lub nad nimi. Biegnę przez gęste dzikie zarośla, gdzie nawet pewnie zwierzyna się nie zapuszcza. Jestem przemoczony w butach błoto, wiele wzniesień pokonuje na kolanach chwytając się drzew, gałęzi i zarośli.


Zagłobień, 56 km

I kolejna kontrola pomiaru czasu, jestem na pozycji 24. Mój nadrobiony czas nadal utrzymuje się na poziomie 2,15 godz. Cały czas trasa mieszana, asfalt, droga gruntowa i urozmaicenie, mokradła na łące. Po drodze spotykam sarny, bociany i dużo jaszczurek. Przez chwilę biegnę z innym biegaczem równie sponiewieranymi przez trasę jak i ja. Lub przez wiele kilometrów biegnę sam. Na nierównym terenie mocno odczuwam ból kostki. Błoto, strome zbocza wysysają ze mnie siły.


Trzciana, 71 km

Z bólem wbiegam do punktu kontrolnego, jestem na pozycji 28. Od paru kilometrów czuje odparzone stopy. Ściągam buty, skarpetki przetarte do skóry, bąble na stopach, odparzone paznokcie. Woda i błoto zrobiły swoje. Nie oglądam dokładniej, nic nie robię. Wytrzepuje tylko resztki gliny, drobny żwir. Zakładam buty, mocno je wiążąc, uzupełniam wodę i biegnę z bólem dalej.
Ale moja rywalizacja w tym biegu już się zakończyła. Byle dobiec do mety, mieszcząc się w ustalonych limitach na kolejnych dwóch punktach kontrolnych i mecie. A przede mną jeszcze 44 km. Z grymasem bólu na twarzy sunę dalej, wbiegam do zimnego potoku by ulżyć stopom. Pomaga ale tylko na chwile. Kolejne kilometry to przenikliwy ból pękających odcisków i zdartej skóry.


Głogów Małopolski, 93 km

Dotarłem do kolejnego punktu kontrolnego, nie wiem na której jestem pozycji. Palący ból odparzonych stóp. Radzą mi bym nie ściągał butów, jeżeli chcę dalej biec, bo już ich nie włożę. Teraz zaczynam również odczuwać ból kręgosłupa lędźwiowego od plecaka. O bólu kostki już zapomniałem. Uzupełniam bidony i biegnę dalej. Pode mną trasa drogi szutrowej przez las z czego stopy nie są zadowolone przytulając się do każdego kamyczka i dalej droga asfaltowa.
Zrównuje się ze mną inna zawodniczka, chwilę rozmawiamy. Biegnie tą trasą i na tym dystansie kolejny raz tylko z tą różnicą, że rok wcześniej wbiegła na metę kilka godzin wcześniej. Tym razem pogoda pokazała nam wszystkim, że to ona tu i teraz dyktuje nam tempo. Dziewczyna informuje mnie, że jesteśmy na 103 km, sprawdzam limit czasu na następnym punkcie kontrolnym. Musimy mocno przyspieszyć, więc to robimy. Czuje jak mi się stopy gotują.


Nowa Wieś, 105 km

Zaliczamy kolejny punkt kontrolny, zdążyliśmy. Przed nami do mety jeszcze 10 km, mimo zmęczenia musimy przyspieszyć. Trzymam się w jej pobliżu, abym nie zboczył z trasy. Po drodze Straż Pożarna wskazuje nam drogę. Biegniemy ulicami i chodnikami, wzdłuż rzeki. Jesteśmy w centrum Rzeszowa.
Wbiegamy na rynek, mnóstwo ludzi, grający zespól na estradzie, zabawa na całego. Przebiegamy linię mety. Udało się, 115 km za mną. Koniec

czas: 17,42 godz.
miejsce: 32

Pełen szacunek dla osób, które ten bieg ukończyło i przede wszystkim dla tych kilkunastu osób, które nie dały rady.

Ps.
… w szatni ściągnąłem buty, spoglądając na swoje stopy. Ze względów estetycznych zakończę dalszy opis.


Blog moga komentować wszyscy zalogowani czytelnicy

Dodaj komentarz do wpisu


Jarek42 (2017-05-09,06:19): Tytuł powinien być "Podkarpacka rzeźnia".







 Ostatnio zalogowani
waldekstepien@wp.pl
23:40
rolkarz
23:12
Wojciech
23:01
MariuszS10
22:30
Januszz
22:25
wwanat46@gmail.com
22:23
marczy
22:11
VaderSWDN
22:01
Flaming
21:56
conditor
21:45
Rychu67
21:35
rybkaw
21:34
uro69
21:30
benek
21:23
edik19
21:10
marcoair
21:07
|    Redakcja     |     Reklama     |     Regulamin     |