Jestes
niezalogowany
ZALOGUJ

 

  WIZYTÓWKA   GALERIA   PRZYJAC. [22]   BLOG   STARTY   KIBIC 
 
Woland
Pamiętnik internetowy
Blog biegowy

Michał Wolański
Urodzony: 1981-07-03
Miejsce zamieszkania: Bydgoszcz
114 / 125


2014-05-22

Dostęp do
wpisu:

Publiczny
Obrazy z przesłości (czytano: 845 razy)

 

Ostatni wpis na blogu pochodzi z marca 2013 roku. Zatytułowany jest "Pożegnanie". W takim razie chyba najwyższy czas... się przywitać :)

Nie umiem kur... nie biegać. No ja pierd..., próbowałem. Naprawdę chciałem nie biegać, ale nie potrafię.

Wiele ostatnio się w moim życiu zmienia, napiszę o tym w kolejnych wpisach. Teraz chciałem napisać tylko o tym, co powoduje, że głód biegania wzrasta u mnie z każdą chwilą. O przeszłości. O wspaniałych obrazach, których byłem naocznym świadkiem, uczestnikiem.

Często słyszałem, że moje wpisy na blogu są zbyt patetyczne, że za długie, itp. Szczerze mówiąc ani mnie to ziębi ani grzeje, bo te właśnie wpisy - relacje z maratonów - piszę... dla siebie. To jedyny sposób by utrwalić emocje. Gdyby nie te wpisy, nie miałbym dziś nic poza medalami i zdjęciami, a to nie wyczerpuje tematu. Do swoich maratońskich wpisów wracałem nie raz, także i teraz.

Poniżej tylko kilka fragmentów. Tych, które są dla mnie najbardziej wartościowe. Tych, które wywołują łzy.


2009-10-12 - Jestem MARATOŃCZYKIEM !! (Poznań 2009)
http://www.maratonypolskie.pl/mp_index.php?dzial=2&action=44&code=16834
(...)
Nie wiem czy starter nie strzelał, czy był tak daleko że nie usłyszałem. Po prostu nagle tłum ruszył. Chyba około 4 i pół tysiąca biegaczy! Z głośników Rydwany Ognia. Łzy w oczach. Rozpłakałem się jak dziecko.
(...)
Znowu przebiegam po macie pomairowej. 3:08:22 netto na 30km. Tempo gdzies na 4:25. Miga mi przed oczami tabliczka "30km". Jak znak graniczny... Przez chwilę świadomość jakby się zatrzymuje na stop-klatce. Dalej jeszcze nigdy nie byłem. Poznałem swój organizm do tego miejsca. Nigdy nie pytałem go co zrobi dalej. Za chwilę się dowiem...
(...)
Gdy skrecamy w kierunku mostu Królowej Jadwigi z tłumu wyskakuje Patryk, który zawsze pogania mnie okrzykiem "dymasz Woland, dymasz!". Tym razem było coś innego, ale równie budującego. Przybiliśmy piątkę. Za plecami usłyszałem tylko "jeszcze tylko 7". Tak, to już 35-ty kilometr.
(...)
Ostatni żel nie przynosi odczuwalnej poprawy, choć pomaga z pewnością. Ale ja cały czas wyprzedzam maszerujących i cały czas nie muszę maszerować. Już dawno Garmin pokazał, że mogę zwolnić do 8"/km żeby zdążyć na 4:30. Ale nie zwalniam, bo nie muszę. Jest trudno, ale pod kontrolą. Kolejna woda. Mijam kolejne tabliczki z oznaczeniami kilometrów, aż widzę, że na jednej jest napis "40km". Czterdzieści!! Przecież to co do końca to już są grosze! O nie, teraz nie zatrzyma mnie nic. Jeszcze kilkaset metrów wcześniej coś mogło spowodować, że nie dotrę do mety. Gdyby huknęło kolano, albo staw skokowy... Ale już za późno! Jeśli obetniecie mi nogi, doczołgam się. Jeśli obetniecie mi ręce, dotoczę się. Nie ma takiej możliwości bym nie dotarł do mety. Mijam kolejny zespół, akurat grają bardzo fajną ciężką muzykę. Podnoszę zaciśniętą pięść do góry i chwilę macham głową w takt muzyki. Wokalista macha do mnie. Nogi są ciężkie, czuję zmęczenie nawet w mięśniach twarzy, ale wysiłek dla kibiców i zespołów idzie jakby z innej puli. Nie mam żadnego problemu by poderwać się na tę chwilę zabawy.
(...)
Ostatni zakręt i z góry spadamy jak husaria na ostatnią prostą. Bramę widzimy z daleka. W uszach szum jakby rozpostartych skrzydeł. Kilkanaście metrów przed metą rozwinięta jest mata. Nawet nie wiem, czy jestem w grupie czy sam. Wbiegając na matę wyrzucam ręce do góry. Wbiegam na matę pomiarową. BIP!! Wiecie co to znaczy? Wiecie co znaczy BIP? Taki krótki, elektroniczny dźwięk? On mówi, że ukończyłem maraton! Za chwilę będą kolejne dowody. Medal, nazwisko na liście wyników, ale on jest pierwszy. On jako pierwszy oznajmia wszystkim, że 4 lata starań, walki z własnym organizmem, trenowania mimo problemów zdrowotnych, że to wszystko zostało nagrodzone! 4 lata walczyłem o ten BIP.
(...)


2010-06-07 - Nie było szansy... (Toruń-Bydgoszcz 2010)
http://www.maratonypolskie.pl/mp_index.php?dzial=2&action=44&code=21123
Niestety, nie miałem szans. Już na starcie wiedziałem, że jest gorąco, ale to co działo się dalej przerosło mnie zupełnie. Już wiem dlaczego funkcjonują określenia "maraton wiosenny" i "maraton jesienny", a nie funkcjonuje "maraton letni".
(...)
Od 12-tego kilometra zacząłem gwałtownie odpadać od tempa. W połowie 12-tego przeszedłem do marszu przemaszerowałem około półtora kilometra, dopóki nie dogoniła mnie grupa na 4:15. Poderwałem się z nimi, ale wytrzymałem około 500 metrów. Domaszerowałem do punktu odżywczego i to był koniec. Nie było szansy. Temperatura powietrza w słońcu 38 stopni. Temperatura asfaltu 45 stopni. Trasa właściwie bez cienia. Gdy zobaczyłem, że po półtora kilometra marszu moje tętno nadal jest w górnej połowie drugiego zakresu wiedziałem, że nie dziś...

Strażak użyczył mi prywatnej komórki, zadzwoniłem po transport, przeszedłem na drugą stronę drogi, by na niego poczekać i zacząłem ryczeć jak małe dziecko, któremu wyrwano z ręki napoczętego przez nie lizaka. Z tej koszmarnej bezsilności. Zrobiłem wszystko dobrze. Lepiej niż się spodziewałem. Gdybym coś spieprzył... Gdybym mógł sobie wytknąć konkretny błąd... Ale od 3 miesięcy robię wszystko poprawnie z myślą o jednej konkretnej imprezie. Przez około 800 przebiegniętych kilometrów myślę tylko i wyłącznie o tej jednej imprezie. I schodzę z trasy przed 1/3 dystansu. Wiedziałem, że obsługa punktu patrzy, że patrzą inni maratończycy, ale nie mogłem się powstrzymać i po prostu ryczałem. Właściwie cały dzień, aż do wieczora, co jakiś czas mam urozmaicony napadami płaczu.

Rozmawiałem chwilę z Tomkiem. Po wysłuchaniu mojej relacji... pogratulował mi mądrej decyzji o zejściu z trasy.
(...)
Konkurs na najlepszego pocieszycielskiego sms"a wygrała bezkonkurencyjnie Rufi. Na mojego płaczliwego sms"a jak to nie poszło i jak to się rozkleiłem odpisała "Przestań pierdolić" :D Moim zdaniem ma zadatki na terapeutkę :D
(...)


2010-09-28 - Bo po 7km zepsuł mi się stoper... (Berlin 2010)
http://www.maratonypolskie.pl/mp_index.php?dzial=2&action=44&code=23193
Po 7km padł mi Garmin, więc do 32km biegłem za szybko. A potem przyspieszyłem...
(...)
Słyszałem wcześniej, że w Berlinie kibice są świetni. I są!! Padało, było zimno, a ich było po prostu wszędzie pełno i nie tylko po to, by pomachać konkretnemu, swojemu zawodnikowi. Oni kibicowali każdemu! Oni się bawili tą imprezą. To było dla nich święto. A ja byłem bardzo dumny z koszulki w barwach narodowych. Kilka razy słyszę w tłumie Polaków dopingujących konkretnie mnie. Wiele razy Niemców krzyczących np. "super Polska!", co po niemiecku brzmi "zupa Polska" :D Kilka razy z różnymi obcymi akcentami "Polska gola" :) Na trasie także kilka osób z różnych krajów zaczepia mnie pytając, skąd dokładnie jestem, jakie są fajne maratony w Polsce itp. Jestem dumny biegnąc w tych barwach!
(...)
Mijam dwójkę członków Drużyny Szpiku. Domyślam się, że to Bodziu i Paulina. Pytam na ile biegną, żeby się zorientować z braku stopera. Na 4:00. Yyyy?? To ja biegnę szybciej niż na 3:45 i właśnie się mijamy?? Pewnie oni na brutto, ja na netto i tak jakoś się to skrzyżowało. Paulinka krzyczy "no to goń, goń!!". No to gonię!! Uciekam Drużynie i lecę dalej.
(...)
Z daleka widzę Bramę Brandenburską - biegniemy do niej. Jest coraz bliżej. Wielka, majestatyczna. Dla mnie to brama do triumfu. Przebiegłem ponad tysiąc kilometrów w tym roku, by wbiec w tę bramę. I wbiegam. Oczy oczywiście są załzawione. W brami biegacze krzyczą, a potężne echo znów ogłusza. Zaraz za bramą oznaczenie kilometra 42. Już!!! Pozostał szpaler zastawiony kibicami krzyczącymi ile sił w gardłach. Widzę bramę na mecie. Zbliżam się powoli, ale nieuchronnie. To się już dzieje poza mną, nie czuję że biegnę, nie czuję żadnej aktywności z mojej strony. Powoli unoszę ręce do góry w geście triumfu. Przyjaciółka oglądając to na filmie powie później, że wyglądam jakbym błogosławił tłumy. Patrzę na zegar - 3:47:xx. BRUTTO!! Przecież marzyłem o takim czasie netto!!!!!
(...)
I aż muszę zacząć nowy akapit pisząc o niemieckiej organizacji. To jest coś nie do uwierzenia. Wszystko o czym piszę działo się płynnie. Na nic nie czekałem. Jeśli przy punkcie z bananami wyciągnąłem rękę, to w tej ręce natychmiast znajdował się banan. Nie istniało takie coś jak kolejka. A tym były tysiące ludzi!! Spojrzałem w wyniki - w PÓŁ GODZINY po mnie na metę wbiegło PIĘTNAŚCIE TYSIĘCY biegaczy. to jest OŚMIU BIEGACZY NA SEKUNDĘ!! I każdy był obsłużony natychmiast!! Nie uwierzyłbym, że to jest możliwe gdybym tego nie doświadczył.
(...)
3:42:26 !!


2011-10-17 - Setny wpis, trzeci maraton, trzecia życiówka! (Poznań 2011)
http://www.maratonypolskie.pl/mp_index.php?dzial=2&action=44&code=28841
(...)
Odliczanie do startu. Na około 10 sekund przed nim zrzucam z siebie folię. Zostaję w startowych spodenkach i koszulce na ramionkach. Jest zimno, ale zaraz przestanie być. Z głośników Rydwany Ognia, strzał z pistoletu i ruszamy. Jak lokomotywa oczywiście... Pomalutku maszerujemy w stronę bramki startowej. Jest. Uruchamiam Garmina. W uszach ciągły pisk z urządzeń pomiarowych wychwytujących chipy biegaczy. Normalnie są to pojedyncze bipy, ale tu zlewa się to w nieprzerwany, świdrujący dźwięk.
(...)
Z grupą na 3:45 dobiegam do maty pomiarowej na 10. kilometrze. 53:52. A miało być 52:00!!!!! Mam prawie dwie minuty straty do zakładanego tempa na 10 kilometrach. Makabra. Podejmuję decyzję. Rezygnuję z punktu odżywczego na 10. kilometrze i gdy grupa rozbiega się do stołów na bokach trasy ja przyspieszam i przebiegam środkiem. Udało się. Wymijam całą grupę, choć tracę przez to odżywianie. A pić trzeba kiedy tylko się da. Gdy poczujecie pragnienie, jest już o wiele za późno, pić trzeba na zapas. No trudno, jeden ominięty punkt mnie raczej nie zabije.
(...)
Przyspieszam. Mocno. Za mocno, zdecydowanie. Za bardzo chcę nadrobić stracony czas. Nie wiem, czy później nie przyjdzie za to zapłacić... Około 13. - 14. kilometra spotykam Flądrę. Umawiałem się z nią na wspólny bieg na 3:40, ale nie znaleźliśmy się na starcie. Rozpoznaje mnie i biegniemy dalej. Od razu widzi, że lecę za szybko, stopuje mnie i utrzymujemy już równe tempo.
(...)
I już przed półmetkiem ludzie maszerują! Tu niestety muszę powiedzieć kilka gorzkich słów o modzie na bieganie. Bieganie jest super. Bieganie jest dla każdego. Powiem więcej - maraton jest dla każdego. Ale ów "każdy" musi się do maratonu przygotować!!! Jeżeli na półmetku ktoś maszeruje, to wyjścia są tylko dwa. Pierwsze to kontuzja, niespodziewany problem, wypadek. A drugi to głupota. A niestety, to właśnie moda na bieganie nagania głupców na trasy maratonu. Na słowo honoru można wystartować w biegu na 5km. Może nawet na 10, jeśli ktoś jest ogólnie w dobrej formie. Ale maratonu nie można przebiec z niczego!! Ja nie mówię, że każdy maszerujący jest głupcem. Ja być może też będę maszerował. Na 37., może 38. kilometrze. Ale nie w połowie!! Dystans maratonu trzeba szanować. Trzeba mieć przed nim respekt. A tym, którzy nie mają, maraton nie wybacza.
(...)
Mijamy więc z Flądrą 20tkę. Kontrolujemy czas. 1:43:53. Powinno być 1:44. Więc idziemy idealnie. Ale ja jestem świadomy nierówności swojego dotychczasowego biegu. Pierwsza dycha to 53:52. Druga to 50:01. Za szybko. Wiem, że mogę za to zapłacić.

Jesteśmy na półmetku. 1:50:13. Spóźnieni o 13 sekund, ale półmetek jest na podbiegu, więc śmiało możemy uznać, że jesteśmy idealnie. Finisz będzie w dół, więc takie końcówki się urwie. O ile utrzyma się tempo.
(...)
Biegniemy razem, równo. A w perspektywie zaczyna już docierać do nas świadomość zbliżającej się 30tki. Tam zawsze czyha zagrożenie. 31.-32. kilometr to zazwyczaj kryzys. Wiele osób tam się załamuje. Na tej trasie jest jeszcze trudniej. Dokładnie przy tablicy oznaczającej 31. km jest krótki, ale bardzo mocny podbieg. Zresztą po chwili kolejny. To wymarzone miejsce do złamania maratończyka. Tam gubię Flądrę. Co jakiś czas znikała za mną, po chwili się pojawiała, także nawet nie odnotowałem kiedy dokładnie ją zgubiłem. Więcej na trasie się nie spotkaliśmy. Niestety, dopadła ją maratońska zmora.
(...)
Wybiegam z okolic Wildy i Dębca w stronę centrum. Wiadukt pod Hetmańską... Atmosfera z innego świata. Na chwilę wbiega się w ciemność, chłód i przygniatające echo tłumu kibiców. Bębny, trąbki, krzyk... To jest niesamowite.
(...)
A około 38. kilometra... Słyszę dzwonek rowerowy. Czekałem na niego cały bieg. Kilka dzwoniło po drodze, ale ani razu ten. "Mam Cię Woland!!". Na rowerze obok mnie mknie tajemnicza (dla mnie trochę mniej, dla Was trochę bardziej), zakapturzona postać. Nazwijmy ją tajemniczo blogerką :) Szukała mnie przez cały bieg. Znalazła dopiero teraz. I chyba całe szczęście, bo zaczyna dopingować w tak intensywny sposób, że gdybym miał siłę się śmiać, to chyba bym się ze śmiechu przewrócił. Kilka zdań z siebie wyrzucam, bo na powitanie wypada, ale ona sama mnie ucisza. Mądra kobieta. A ja tylko słucham kolejnych, opracowywanych na poczekaniu, wierszyków mobilizujących. Coś tam było o buziakach na mecie, coś o autografie na biuście lub pośladku... Czekaj, czekaj mądralo, ja Ci na mecie przypomnę!
(...)
Wspinamy się ulicą Baraniaka. Ja cały czas tylko wyprzedzam. Niestety, cały czas jestem spóźniony, ale już nie kontroluję czasu. Nie jestem w stanie. Po prostu lecę, jak mogę. Ile będzie tyle będzie. Poza tym podnoszenie ręki żeby spojrzeć na stoper mogłoby się bardzo źle skończyć, tak jestem wyczerpany. Wiem, że biegnę szybko. Jestem prawie pewien, że nadrabiam zaległości, ale czy zdążę...
(...)
Teraz już tylko w dół. Momentami niebezpiecznie ostro w dół. Z oddali widzę dmuchaną bramę. Gdy jestem blisko kibice krzyczą, że to ostatnie metry, żeby się spiąć. Spinam się niesamowicie. Zaczynam sprint. Jak torpeda mijam grupkę biegaczy. Kibice wręcz eksplodują entuzjazmem. Przelatuję przez bramę i... dociera do mnie, że to nie jest meta. Że to tylko baner sponsora... Tempo, które wrzuciłem, na ten moment prawie ścina mnie z nóg. Mam wrażenie, że żołądek już wyplułem, a teraz wypluwam wątrobę. Ale wiem, że to już musi być niedaleko. Jeszcze płaski kawałek, zakręt i już widzę. Teraz już nie może być mowy o pomyłce. Nie finiszuję jak na filmach, ale jednak mocno. Tak mocno, jak jestem w stanie. Ręce do góry, podwójna mata pomiarowa. Jest bip. Jestem. Już.
(...)
Zbiegam na bok, zginam się wpół. Żołądek próbuje dojść do siebie. Od razu podbiega sanitariuszka. Spokojnie, nic mi nie jest. Potrzebuję tylko chwili na uspokojenie. Pokazuje mi gdzie jest namiot medyczny w razie czego, klepie w ramię i odchodzi. Obsługa jest niesamowita. Była niesamowita na całej trasie, jest i tutaj.
(...)
Swój stoper zatrzymałem dopiero po chwili, ale nawet mimo tego widzę, że się zmieściłem! Później zobaczę wyniki oficjalne. 3:39:25. Życiówka poprawiona o 3 minuty. 3:40 złamane. Zaczynam pomału przesuwać się do wyjścia ze strefy dla zawodników. Dostaję folię do okrycia. Dostaję medal. Każdy z obsługi jest naprawdę troskliwy i serdeczny. Folii nie dostaje się do ręki. Pani podbiega i okrywa nią biegacza. Po zawieszeniu medalu na szyi każdy z osobna dostaje gratulacje. Oni nie stoją jak przy taśmie produkcyjnej. Rozumieją doskonale, jak my się czujemy. Bardzo Wam dziękujemy!!


2012-10-15 - Ból i łzy. Ogromne rozczarowanie i ogromna determinacja. I satysfakcja, mimo wszystko. (Poznań 2012)
http://www.maratonypolskie.pl/mp_index.php?dzial=2&action=44&code=34247
Ukończyłem. To wszystko, co mogę napisać o swoim występie w maratonie poznańskim. W końcu odebrałem swoją ciężką lekcję.
(...)
Ciągnąłem więc to szalone tempo dalej. Garmin pokazywał mi średnie około 4:55. Na 12. km nie widziałem już baloników, ale na 16. zobaczyłem je znowu. Na krótko. Już od 17. km zacząłem odpadać od grupy. Nie próbowałem się już jej trzymać, zacząłem świadomie nieco zwalniać. Chciałem posłuchać organizmu, czy zwolnienie o kilkanaście sekund na kilometr pomoże.
(...)
Lekkie obniżenie tempa nie pomagało. Niestety, zaczęło do mnie docierać, że już jest za późno. Że już się spaliłem. Jedynie siłą woli ciągnąłem jeszcze do półmetka, by pobić swoją życiówkę w połówce.
(...)
Mój nowy rekord w półmaratonie wynosi 1:46:50. Czyli na półmetku odpadłem już o prawie 2 minuty od tempa na 3:30.

I to był koniec. Absolutnie koniec. Zaraz za matą pomiarową zacząłem iść, jeść chwyconego wcześniej na punkcie banana i rozmyślać. I tu zaczęła się moja krótka, bo zaledwie dwu i pół godzinna ewolucja mentalna.

Chciałem zejść z trasy. Pierwszy odruch był taki - nie ma szansy na zaplanowany wynik, więc po co to ciągnąć. Ukończenie maratonu w byle jakim czasie to nic interesującego. Po co. Zacząłem jeszcze truchtać i na szczęście przyszło otrzeźwienie. Ukończenie maratonu to nic interesującego? Kim ja jestem, by być tak bezczelnym? Trzy lata wcześniej było to moje marzenie. Dla wielu nadal nim jest i dla wielu zawsze będzie. Ja ukończyłem zaledwie 3, a już rzucam tak butnymi słowami?

O nie, ja ten maraton ukończę.

Nie mogłem już biec. W połowie trasy. No powiedzmy, że gdzieś do 25. jeszcze truchtałem. Później miałem może 3-4 zrywy do biegu, żaden nie dłuższy niż 300 metrów. Jakieś 17 kilometrów przeszedłem. Ile razy pisałem o ludziach, którzy idą już w połowie dystansu? Ile razy pisałem, że są w najlepszym przypadku lekkomyślni, a najprawdopodobniej zwyczajnie głupi? Teraz stałem się jednym z nich. Długo długo nie widziałem nikogo poza mną, kto by szedł. Byłem najgłupszym człowiekiem w okolicy.
(...)
Tak więc szedłem. Na 30. kilometrze po raz pierwszy się rozpłakałem... Aż dziwne, że wytrzymałem tak długo. Oczy mi się zacisnęły i musiałem stanąć, bo nic nie widziałem. Że praca poszła na marne, że tak bardzo chciałem, że jestem bezwartościowy...
(...)
Szedłem dalej. Łzy zalały mi twarz jeszcze chyba 2 razy, ale oba już tylko dzięki kibicom! Anonimowym, nieznanym mi, nieznającym mnie. Krzyczącym do mnie cały czas, gdy ich mijałem. "Michał, jesteś silny!". "Michał, brawo!". "Michał, walczysz!!". Nawet teraz, gdy to piszę, oczy mi się zaszkliły.
(...)
Przy tablicy "38km" po raz pierwszy i na szczęście ostatni zapłakałem z bólu. Paliły mnie spody stóp, bardzo bolały górne części, przy wiązaniu buta. Kłuły stawy skokowe, bolały pachwiny, kręgosłup oraz miałem kolkę z obu stron jednocześnie. Dotarło do mnie, że mogę być fizycznie niezdolny do ukończenia.

Ale szedłem. Dostałem od chłopca z publiczności cukierka, ale nie byłem w stanie odwinąć go z papierka...
(...)
Teraz szło już bardzo wielu i w ramach czarnego poczucia humoru mogę się pochwalić, że w kategorii chodziarzy pewnie wygrałem. Wyprzedzałem innych idących, a żaden nie wyprzedził mnie. Jeszcze raz próbowałem ruszyć do biegu - wytrwałem około 100 metrów.
(...)
Byłem na Moście Dworcowym. Wiedziałem, że to już. Dotarłem na teren MTP jeszcze idąc. Chciałem pobiec dopiero na ostatniej prostej, ale poderwałem się odrobinę wcześniej. Przetuptałem około 500 metrów, do ostatniego zakrętu, a wtedy...

Ostatnia prosta to inny wymiar. Inny wszechświat. Znane nam prawa fizyki i ludzkiej fizjologii tam nie obowiązują. Gdy zobaczyłem metę ruszyłem sprintem absolutnie niewyobrażalnym. Wyprzedziłem rzeszę idących, kilku biegnących a nawet jednego, który również ostro finiszował. Mam wielką nadzieję, że dopadnę jakiś film, bo takiego finiszu nie miałem jeszcze w żadnym maratonie.

4:23:50 netto. 53 minuty wolniej, niż chciałem. Ale ukończyłem! Ukończyłem swój czwarty maraton. Swój najtrudniejszy!
(...)
Odebrałem nareszcie swoją maratońską lekcję. Być może elementem składowym sportowej porażki było to, że wcześniejsze maratony poszły mi zbyt łatwo. Czym jest ukończenie maratonu, w którym od startu do mety leci się równo, walcząc owszem ze zmęczeniem, ale utrzymując tempo, wobec maratonu, który łamie nas już w połowie. W którym w połowie trasy stoimy na poboczu i zupełnie poważnie rozważamy zejście z trasy.


[dziś]
I to tyle wspomnień. Znowu wpis będzie długi i znowu będzie patetyczny. I znowu nic nie mnie to nie obchodzi. Bo znowu miałem łzy w oczach i znowu chciałem ponownie przeżyć te obrazy. Tych bolesnych najchętniej nie, ale one są nieodłącznym elementem biegania maratońskiego.

Będę biegał. Te obrazy, te wspomnienia... Po prostu nie chcę, by były tylko starymi zdjęciami w zakurzonym albumie. By już nigdy tego nie przeżyć. Jestem na to zbyt młody i zbyt zajebisty!

Blog moga komentować wszyscy zalogowani czytelnicy

Dodaj komentarz do wpisu


snipster (2014-05-22,21:38): run, run, run... :)
Truskawa (2014-05-23,10:16): Nieee, no zwariowałweś! CZemu aż tyle tekstu!! Myślę, rzucem okiem na MP. Paczem, a tu Twój blog. Myślem: muszem się zalogować i skomentować, bo muszem ale kurde, wieczorem, ok? :)
Woland (2014-05-23,10:58): W ostateczności może być wieczorem. Ale żeby mi to było ostatni raz!!
Truskawa (2014-05-23,23:59): A se bądź patetyczny. I tak będę czytać. Ale jedzie patosem niekiedy. To akurat fakt. Ale ile w tych fragmentach emocji! :)
Truskawa (2014-05-24,00:00): Hehe,wiedziałam że tu wrócisz. :)
Rufi (2014-06-03,08:04): A już myślałam, że nie ma żadnej nadziei.... a jednak :-)







 Ostatnio zalogowani
basia1266
08:47
kgondek
08:45
kostekmar
08:43
konsok
08:41
mariuszkurlej1968@gmail.c
08:34
Wojciech
08:29
crespo9077
08:19
fit_ania
08:14
platat
08:12
m.kucharski1@op.pl
08:08
Admin
07:57
ArturSz
07:49
michu77
07:44
Januszz
07:38
malkon99
07:34
Gapiński Łukasz
07:27
|    Redakcja     |     Reklama     |     Regulamin     |