Jestes
niezalogowany
ZALOGUJ

 

Admin
Michał Walczewski
Toruń
WKB META LUBLINIEC
MaratonyPolskie.PL TEAM

Ostatnio zalogowany
2024-11-11,19:16
Przeczytano: 925/264723 razy (od 2022-07-30)

 ARTYKUŁ 
Srednia ocen:10/7

Twoja ocena:brak


Lyprinol: Ocean Biegaczy
Autor: Michał Walczewski
Data : 2010-04-16

Witamy naszych czytelników w nowym cyklu wywiadów prowadzonych pod hasłem „Lyprinol: Ocean Biegaczy”. W ramach tego cyklu prezentować będziemy biegaczy, maratończyków, amatorów, którzy byli lub są znani nam wszystkim z biegów ulicznych. Biegaczy których znamy często tylko z twarzy. Postaramy się
wraz z patronem cyklu, firmą Biovico – producentem preparatu Lyprinol
wspomagającym wydolność organizmu i chroniących przed licznymi kontuzjami –
przybliżyć Wam te szalenie interesujące sylwetki, ich życie, ich pasje sportowe, ich osiągnięcia. Osiągnięcia biegaczy – amatorów. Takich samych zawodników jak my wszyscy.


Naszym dzisiejszym gościem jest Tadeusz Spychalski - mieszkaniec Torunia, w latach 90-tych jeden z najbardziej znanych w naszym kraju maratończyków-amatorów. Multimaratończyk, posiadający do dnia dzisiejszego na swoim koncie 233 przebiegnięte maratony, 2 biegi 48-godzinne, 3 biegi 24-godzinne, pięć startów w Spartathlonie (246 km)


Tadeusz Spychalski, Toruń 2010


T.S. – Tadeusz Spychalski
M.W. – Michał Walczewski

M.W. Tadeusz, znamy się już do tylu lat, że pozwolisz, że od razu będę zwracał się do Ciebie po imieniu :-) Na początek, niczym podczas wizyty u lekarza poproszę o kilka Twoich podstawowych danych.

T.S. Michale, od zawsze mówimy do siebie po imieniu. Poznaliśmy się ponad 10 lat temu, gdy pomagałeś robić mi obsługę informatyczną jednego z moich biegów. Urodziłem się 14 sierpnia 1960 roku. Obecnie ważę 96 kilogramów, za najlepszych treningowych czasów ważyłem 76 kg, a maksymalnie 102 kg. Moją pierwszą damą jest Alina Spychalska :-)

M.W. Nie wiem czy wiesz, ale gdy ja zaczynałem swoją przygodę z bieganiem, tak w pierwszej połowie lat 90-siątych, gdy byłem nikomu nieznanym biegaczem a o internecie w Polsce nikt jeszcze nawet nie słyszał, Ty byłeś prawdziwą ikoną maratonów. Byłeś osobą, na którą tacy początkujący biegacze jak ja patrzyli z podziwem! Startowałem w 1-2 maratonach w roku, i zawsze Cię widziałem, byłeś bardzo rozpoznawalny zarówno dzięki liczbie startów jak i humorowi, z jakim podchodziłeś do zawodów :-)

T.S. Tu Cię zadziwię, ale ja Cię także pamiętam z tamtych lat! Poznaliśmy się chyba w 1995 lub 1996 roku podczas Maratonu Solidarności w Gdańsku. Zapamiętałem Cię bo biegłeś ze swoim przyjacielem Smolnym cały maraton w takich wielkich rękawicach bokserskich. Było bardzo śmiesznie :-)


M.W. Rzeczywiście była taka historia :-) Często startowałeś w Gdańsku?

T.S. Maraton Solidarności to bieg, w którym brałem udział przez jego pierwsze 9 edycji. Trochę żałuję że nie udało się mi wciąż mieć kompletu.

M.W. Tadeusz, zacznijmy może od początku. Jak rozpoczęła się Twoja przygoda z bieganiem?

T.S. Mój pierwszy bieg to Maraton Toruński w 1988 roku, rozgrywany wtedy na trasie z Chełmna do Torunia. Miałem wtedy 28 lat, a w lokalnej gazecie pojawił się wywiad z jego organizatorami, z którego dowiedziałem się, że wystartować może każdy, potrzebne jest tylko zaświadczenie lekarskie.

Od zawsze prowadziłem sportowy tryb życia – chodziłem do klasy sportowej, trenowałem gimnastykę. W klasie sportowej mieliśmy 2 godziny WF-u dziennie, a do tego… godzinę tygodniowo baletu :-) Zawsze też w wakacje mieliśmy darmowe miesięczne obozy treningowe. Niestety po upadku komunizmu klasy sportowe pozamykano i moje dzieciaki nie mają już takich możliwości...


Za młodego zawsze imponowali mi prawdziwi sportowcy – tacy, których widziało się w telewizji, o których pisano w gazetach. Boniek, Szurkowski, Szozda. Mieszkałem w internacie i tam trafiłem na wychowawców, którzy zaszczepili mi zapał do sportu. Gdy więc ówczesny Prezes toruńskiego TKKF Ryszard Kowalski w gazecie „Nowości” napisał, że w maratonie wystartować może każdy nie namyślałem się, tylko postanowiłem wziąć w nim udział. To była okazja stanąć obok prawdziwych sportowców!

Decyzja to jedno, ale realizacja to drugie. Do maratonu tylko 5 dni, a ja nigdy nie biegałem :-) Oczywiście nie było czasu na treningi, zresztą nie one były mi w głowie. Mussiałem najpierw wyprowadzić rodzinę w pole, oraz zdobyć zaświadczenie lekarskie że mogę biec maraton. Żonę wysyłam do dalszej rodziny na wieś, a zaświadczenie… Zgłosiłem się na pogotowie do stomatologa :-) Ten mówi do mnie „Panie, ale ja się na tym nie znam, ja jestem dentystą”. Nie dałem jednak za wygraną, obiecałem, że jestem zdrowy i wysportowany, zrobiłem pokazowe pompki i dostałem upragnione zaświadczenie!

Pamiętam jak dzisiaj, gdy odbieram numer startowy od Jadwigi Wichrowskiej w biurze zawodów. Nie miałem jednak zielonego pojęcia jak wygląda bieg. Dlatego też na starcie w Chełmnie trzymałem w garści 50 złotych z myślą, że jak nie dam rady to jakoś dojadę do Torunia komunikacją miedzymiastową. Nawet nie wiedziałem, że za wszystkimi biegaczami jechał autobus z napisem „Koniec Maratonu”.


M.W. I jak poszedł Ci ten pierwszy w życiu bieg?

T.S. Od samego startu biegłem w ostatniej grupce biegaczy. Towarzystwo słysząc, że biegnę pierwszy raz, a do tego że nigdy nie trenowałem pokręciło głowami, ale też powiedzieli mi coś, co pamiętam do dzisiaj: że nie ma schodzenia z trasy. Można iść, czołgać się, ale do mety trzeba dotrzeć.

Pamiętam, że dobiegłem do 7 kilometra, gdzieś do wysokości Unisławia, i skończyły mi się siły :-) Pomny jednak tego co mi powiedzieli biegacze zacząłem iść kilometr i biec kilometr – i tak na przemian…

M.W. Czyli odkryłeś metodę Gallowaya?

T.S. Tak, jak widać w Polsce była znana od dawna :-) Do mety dotarłem z czasem 4:50, na 10 minut przed końcem limitu czasu. Byłem trzeci od końca. I tu wielki pech - okazuje się, że ostatni mężczyzna i ostatnia kobieta otrzymują na mecie pucharek. W tamtych czasach taki pucharek to była niezwykła rzecz. Niestety mi się nie należał :-)

Gorsza niespodzianka spotyka mnie w domu gdy wróciła wieczorem ze wsi żona. Chwalę się że mam dla niej niezwykłą niespodziankę. Pyta się, czy kupiłem pralkę, bo mieliśmy niesprawną. Myślałem, że jestem bohaterem, a tu taki coś w plecy. Cały mój niezwykły wyczyn z którego byłem tak dumny poszedł się…


M.W. Faktycznie porażka :-) Jak zniosłeś ten pierwszy maraton na drugi dzień?

T.S. Oj bardzo ciężko :-) Musze przyznać, że nie mogłem chodzić. Poszedłem więc na wieś do lekarza. Ten zdziwiony zbadał mnie i mówi, że jestem zdrowy. Ja mu tłumaczę, że przebiegłem maraton i nie mogę chodzić, bo mnie wszystko boli. Pamiętam do dzisiaj: wypisał mi zwolnienie na kilka dni z adnotacją PRZEZIĘBIENIE. A pod spodem była jego pieczątka: FELCZER :-)

M.W. I tak zaczęła się Twoja wielka przygoda z bieganiem. Jak rozumiem do kolejnych maratonów już się porządniej przygotowywałeś? Przebiegłeś ich w końcu przecież do dnia dzisiejszego aż 233.

T.S. Tu Cię zaskoczę, ale nie. Nigdy nie miałem smykałki do treningów. Przez kolejne 3 lata startowałem w 2-3 maratonach rocznie, uważając że krótszych biegów nie ma sensu zaliczać. Zresztą było wtedy raptem kilkanaście biegów w Polsce. Do żadnych z tych maratonów niemal wcale się nie przygotowywałem. Startowałem regularnie w Warszawie, Toruniu, oraz Wrocławiu u Marka Danielaka. Już wtedy Toruń był, jak to wtedy nazywano „sercem polskich maratończyków” więc miałem wielu przyjaciół z którymi jeździłem na zawody. Zaliczyłem wtedy też 2 razy jeszcze Maraton z Sobótki do Wrocławia.

M.W. Ale w końcu zacząłeś jednak trenować. Jak to się stało?

T.S. Pracowałem wtedy w Toruniu w firmie Pacyfic. Miałem też coraz większa wiedzę o bieganiu. Zdobyłem się więc na odwagę i napisałem pewnego dnia podanie do mojego Zarządu z prośbą o sponsoring.

M.W. Udało się? Na początku lat 90-tych sponsoring był przecież prawie nieznany w Polsce…

T.S. Tak, udało się. Pod jednym wszak warunkiem – musiałem podpisać oświadczenie, że moje bieganie nie będzie mi przeszkadzało w pracy, oraz że będę zawsze trenował tylko po pracy i w wolnym czasie :-)

M.W. Więc stałeś się zawodowym biegaczem?

T.S. Nie. To nie miało nic wspólnego z zawodowstwem! Zacząłem biegać razem z innymi biegaczami z Torunia, tak 2 razy w tygodniu. Treningi te wyglądały tak, że biegliśmy razem grupą do jakiegoś punktu i zawracaliśmy. Zawsze jednak zaczynało się wcześniej czy później, zwykle wcześniej, ściganie, wszyscy mi uciekali i zostawałem sam!

Postanowiłem jednak zrobić coś dla firmy, która mnie zasponsorowała. Dostałem wszak od nich prawdziwy dres sportowy, który mam zresztą do dzisiaj. Kupiłem więc białą koszulkę, taką białą, i ręcznie narysowałem na niej logo PACYFIC, pomalowałem na czerwono i w niej biegałem na zawodach :-)


Tadeusz Spychalski w ręcznie malowanej koszulce Pacyfic


M.W. Powiedz mi, bo to bardzo zawsze interesujące, a młodzi biegacze nie pamiętają już tamtych czasów: co 20 lat temu było innego w biegach, czym różniły się tamte czasy od dzisiejszych?

T.S. Wiele się zmieniło, naprawdę dużo. Ale wspomnę może o czymś innym. Pamiętam, że wtedy nie było internetu, i największym skarbem każdego biegacza był taki papierowy Kalendarz Imprez Biegowych. Liczył kilkanaście czarno – białych stron, praktycznie bez reklam. Strzegło się go jak oka w głowie. Gdy pożyczyło się komuś ten kalendarz i nie odzyskało, był to cios na cały sezon! W tamtych czasach dzwoniło się do organizatora, pytało kiedy jest start i jechało przez całą Polskę tylko na podstawie rozmowy telefonicznej. A mimo to nigdy nie spóźnialiśmy się na biegi.

M.W. Coś jeszcze?

T.S. Na pewno zaczęło powstawać w kolejnych latach coraz więcej imprez. Dzięki temu zacząłem biegać już nie dwa, ale trzy, pięć, siedem maratonów w roku.

M.W. W końcu z maratonów trafiłeś do ultramaratonów. Jak to się stało?

T.S. Ah, to wspaniała historia. Na którymś z maratonów w Pucku, wtedy jeszcze rozgrywanym na trasie Hel – Puck, poznałem Mirka Lasotę. To było coś – startowałem w maratonie i potem ludziom pokazywałem na mapie że przebiegłem cały półwysep :-) A więc poznałem tam Mirka, oraz jego wspaniałą żonę Irenę Lasotę, która wtedy debiutowała – to był jej pierwszy bieg, biegła półmaraton.


Po lewej T.Spychalski, pierwszy z prawej Mirek Lasota


Mirek miał już duże doświadczenie w bieganiu i zaczął mi opowiadać, że za granicą biega się jeszcze dłuższe biegi, a w dodatku biega się maratony dzień po dniu. I właśnie wtedy była taka okazja – maraton w Pucku był w sobotę, a na drugi dzień odbywał się po raz pierwszy, w niedzielę, Maraton w Lęborku. Mirek wybierał się na niego bezpośrednio z mety. Tak mnie zafascynował ten pomysł, że postanowiłem pojechać z nim.

Niestety Mirek tego dnia po raz pierwszy złamał w maratonie 3 godziny, i był tak szczęśliwy z tego faktu, że zamiast pojechać do Lęborka postanowić wracać do Poznania. Pojechałem więc do Lęborka sam. Pojechałem, przebiegłem, i strasznie mi się to spodobało!

M.W. I co dalej? Pomyślałeś o tym, żeby pobiec na 100 km?

T.S. Nie. Ale miałem już kontakt telefoniczny do Mirka i Ireny, i oni namówili mnie, by pojechać do Czech, gdzie organizowany jest bieg: 10 maratonów w 10 dni. Zabraliśmy ze sobą jeszcze Jurka Bednarza, i pojechaliśmy…

M.W. Dałeś radę?

Było ciężko :-) Brak doświadczenia i przygotowania. Byli tam zawodnicy z USA, Niemiec, Czech, no i my ekipa z Polski. Czułem się jak reprezentant, to mnie strasznie motywowało. Wystartowało nas około 20 osób. Każdy maraton codziennie odbywał się na innej trasie, między innymi miastami. Nocowaliśmy w szkołach. Na trasę wybiegaliśmy z mapami, bo organizatorzy nie byli w stanie każdego pilnować z osobna. Były lasy, góry, dużo błądzenia.

Każdego ranka połamani zwiedzaliśmy okolice, bunkry, zwalczaliśmy zakwasy. A potem, zwykle koło godziny 14:00 startowaliśmy do kolejnego etapu. Pierwszy kryzys miałem czwartego dnia. Drugi siódmego. Ale pamiętam, że ostatnie trzy maratony to już był miód, już czułem że dobiegnę. Po dziesięciu dniach pamiętam jak staliśmy razem z Mirkiem Lasotą na mecie ostatniego maratonu i płakaliśmy ze szczęścia. Udało się.


IV Morawski Ultramaraton 1995
Od lewej: Jerzy Bendarz, Tadeusz Spychalski, Krzysiek Bartkiewicz



Pamiętam też, że ponieważ wtedy nie było jeszcze komputerów czekaliśmy kilka godzin na wyniki, by móc zabrać je ze sobą do Polski.

M.W. Czy ta 10-dniówka nadal się odbywa?

T.S. Nie wiem. Startowałem w niej 3 razy. Potem organizatorzy zmienili ją na 7-dniówkę, którą ukończyłem kolejne dwa razy. Ale czy odbywa się obecnie trudno powiedzieć.

M.W. Inne Twoje niezwykłe biegi?

T.S. Na pewno bieg na 450 km w Szwecji dookoła jeziora Waren. Przez cały bieg biegłem sam. Uczestników około dziesięciu. Ani razu nie widziałem żadnego z nich. Na mecie myślałem że wygrałem, okazało się jednak że byłem drugi. Nie wiem kiedy i kto mógł mnie wyprzedzić, więc mam pewien żal do organizatora, który był osobą prywatną. Biegło się z batonami i płatkami pod pachą, każdy musiał zadbać o siebie. Pamiętam, że na mecie nie dostałem posiłku, bo organizatorka – żona organizatora – stwierdziła, że jeżeli nie wypowiem bezbłędnie po angielsku „daj mi kolację” to nic nie dostanę. Próbowałem kilka razy i za każdym razem stwierdzała, że źle wymawiam. Zdenerwowałem się i odszedłem. Kolacji nie dostałem… A startowe wynosiło na dzisiejsze pieniądze około 700 złotych.


Nie tylko Lech Wałęsa skakał za młodu przez płoty :-)


M.W. Czas chyba aby zapytać o Spartathlon?

T.S. Cóż, to bieg legenda. Zarówno ze względu na miejsce, jak i dystans. 246 km przebiegnięte na raz to wielkie wyzwanie. Zwłaszcza, że poganiają wyśrubowane limity czasu. Panuje tam zasada, że trzeba biec szybko do 80 km , inaczej nie zmieścisz się w czasie i Cię zdejmą. Na pięć startów dwa razy mi się udało ukończyć.

Bieg zwykle jest w upale. Punkty z wodą są co 3 km, a zwykle po półtora kilometra znowu jest się suchym...


Tadeusz Spychalski na mecie Spartathlonu


M.W. Jesteś także organizatorem bardzo znanego cyklu rozgrywanego w formule grand prix – TopCrossu Torunia. Jak doszło do tego, ze z biegacza zmieniłeś się w organizatora?

T.S. Biegając w barwach Pacyfic zapisałem się do klubu TKKF Rekreacja Toruń. Jeździliśmy razem autobusami na zawody, było fajnie. Podczas jednych z wyborów na Prezesa TKKF zostałem wybrany… Prezesem! Warto zaznaczyć, że do tej pory taki Prezes nie musiał pracować, miał zapewnione utrzymanie itd. Ja byłem niestety pierwszym Prezesem, który pracować już normalnie musiał – czyli nie było już etatu. Pech!

W ramach działalności TKKF-u organizowaliśmy Grand Prix Torunia. Za mojej 5-letniej kadencji zorganizowaliśmy razem z kolegą Frankiem 55 biegów. Po wygaśnięciu kadencji postanowiłem robić własny cykl tak, by uzupełniać imprezy z TKKF-u. Toruń był wtedy potęgą – ewenementem krajowym – mieliśmy 18 imprez w roku!

TopCross Torunia do dzisiaj odbył się już 133 razy.


TopCross Torunia



M.W. Czyli łącznie zorganizowałeś już 183 biegi?

T.S. Nie. Trzeba dodać jeszcze 7 moich prywatnych maratonów :-) Zresztą dobrze o tym wiesz – startowałeś u mnie w 2003 roku na pierwszym w Polsce prywatnym maratonie koleżeńskim. Nawet dobiegłeś.

M.W. Rzeczywiście. Pamiętam nawet tytuł artykułu który napisałem: „32 upierdliwce” – oto link do niego: www.maratonypolskie.pl


M.W. Tadeusz, na sam koniec – co powiesz naszym czytelnikom? Jakaś rada od doświadczonego biegacza?

T.S. Może to nie rada, ale taka przykra dewiza. „Chcesz mieć wrogów, zorganizuj bieg”

M.W. Naprawdę tak ciężko?

T.S. Tak.

M.W. Od kilku lat coraz rzadziej można spotkać Cię na biegach, chociaż Twoją koszulkę zawsze rozpoznaję z daleka. Dlaczego?

T.S. Dużo mniej już startuję. Biegi stały się bardzo drogie. Sumując startowe, dojazd, jedzenie, taki start kosztuje teraz po 200 pln. Niestety to odbywa się kosztem rodziny. Mimo to biegam regularnie 4-5 maratonów rocznie. Zawsze też biegnę w Toruniu – to wszak mój lokalny obowiązek.

M.W. Twoje rekordy życiowe?

T.S. Nigdy nie byłem ścigaczem, i nigdy też nie chciałem nim być. Mimo to żałuję, że nie udało mi się nigdy złamać 3 godzin w maratonie. Najbliżej byłem w Pucku – 3:07. Taki sam wynik osiągnąłem także podczas jednego z maratonów we Wrocławiu. Zapomniałbym – pobiegłem także 9 razy Kaliską Setkę

M.W. Zainteresowania pozabiegowe?

T.S. Mam trzy koty perskie, jeden z nich właśnie się na Ciebie patrzy :-) Przez 7 lat sędziowałem także w Lidze Okręgowej Piłki Nożnej. Sędziowałem łącznie około 350 meczy. Teraz zaś zapał do sportu wszczepiam moim dzieciakom żałując, że nie mają już takiego łatwego startu jak ja, gdy tego typu rzeczy finansowało Państwo.


Tadeusz Spychalski, Toruń 2010


M.W. Tadeusz, dziękuję za rozmowę i tę niezwykłą opowieść. Mam nadzieję, że jeszcze przez wiele lat będziemy Cię widywali na biegach w całym kraju?

T.S. Na pewno. Nie zamierzam odpuścić i będę biegał do końca życia!



Komentarze czytelników - 22podyskutuj o tym 
 

Ania A

Autor: Ania A, 2010-04-18, 21:34 napisał/-a:

Tadeusz Spychalski to człowiek z pasją i tą pasję biegania przekazuje innym. Widać jak go cieszy duża ilość najmłodszych dzieci na starcie Top Crossu. Liczna obecność dorosłych biegaczy z Torunia i okolic potwierdza przywiązanie do tej imprezy, doceniających pracę i zaangażowanie włożoną w jej organizowanie.

 

Arti

Autor: Arti, 2010-04-18, 23:33 napisał/-a:
Pozdrowienia dla Tadzia !!!! Wspaniale zaraża innych...pasją biegania ;)

 

Kkasia

Autor: JOY, 2010-04-19, 08:48 napisał/-a:
Tadziu - dziękujemy! że możemy bywać u Ciebie na Top Crossie całą rodziną i cieszyć się bieganiem. Pozdrawiamy!!

 

per6

Autor: per6, 2010-04-19, 17:18 napisał/-a:
Chodzi mi o pisownie. Piszemy tak jak na Tadzia koszulce - Pacific. Niby szczegół.
A Nestle to szwajcarska firma.

 

benek

Autor: benek, 2010-04-19, 17:48 napisał/-a:
Myślałem, że francuska.

Pamiętam, że kiedyś na ścianie od strony Szosy Lubickiej był taki wielki napis PACIFIC :]

 

Krzysiek_biega

Autor: Krzysiek_biega, 2010-04-19, 21:30 napisał/-a:
Jak to nie mia firmy Pacific?
Osobiście dziś jeden z pracowników tej firmy pokazał mi pieczątke (aktualną z legitymacji ubezpieczeniowej) gdzie nie było Nestle, lecz napis firmy Pacific...
ale to szczegół, wątek dotyczy się T.Spychalskiego i niech tak zostanie

 

seb

Autor: seb, 2010-04-20, 08:56 napisał/-a:
Gwoli ścisłości: Cereal Partners Poland Toruń-Pacific Sp. z o.o. A Tadeusz już tam nie pracuje.
Najbliższy Top Cross, na którym ocean biegaczy będzie się przelewał jak fale po górkach i podbiegach, już 28 kwietnia.

 

florianchojnice

Autor: florianchojnice, 2010-04-27, 22:26 napisał/-a:
LINK: http://florianchojnice

Pozdrawiam serdecznie Ciebie Tadeusz - przyznam że masz bardzo ciekawy życiorys sportowy. Podziwiam Twoj spokój na trasach maratońskich, uśmiech i czas na krótka rozmowę dla każdego kolegi ANDRZEJ - FLORIAN Chojnice

 

ronan51

Autor: ronan51, 2011-06-21, 21:51 napisał/-a:
cholera dopiero teraz to przeczytałem ale bardzo pouczające? jak Tadek biegł pierwszy maraton z Chełmna do Torunia ja stałem pod płotem w Różankowie i piłem piwko zimne?ha ha ha a całkiem niedawno jechaliśmy jednym autobusem na maraton metropolii? Top Cross biegam od 2,5 lat rok temu pobiegłem połówkę no a teraz na jubileusz pobiegnę cały Top Cross Maraton?

 

edjasti

Autor: edjasti, 2014-03-19, 10:41 napisał/-a:
A ja dopiero dziś trafiłem na ten wywiad. Pan Tadeusz to nietuzinkowa postać a wywiad można dedykować każdemu przed pierwszym maratonem w życiu. Admin - dobra robota. Pozdrawiam

 

 Ostatnio zalogowani
VaderSWDN
21:38
Januszz
21:34
chimerian
21:32
tomasso023
21:13
szalonyM
21:11
insetto
21:09
Szafar69
21:08
JW3463
21:05
mario.s5
21:02
Namor 13
21:02
KMS
21:01
kamczar
20:57
bobparis
20:56
ula_s
20:51
uro69
20:36
Wojciech
20:32
|    Redakcja     |     Reklama     |     Regulamin     |