2021-10-09
Dostęp do wpisu:
Publiczny
| Asfalt się ciągnie od jednego podbiegu do drugiego (czytano: 787 razy)
Jakoś zawsze lubiłem ten bieg. Był dla mnie ideałem organizacyjnym i zawsze miał świetną wymagającą trasę.
Pamiętam rok w którym wystartował tam sam Henryk Szost - więc miałem to szczęście zmierzyć się z rekordzistą Polski w maratonie. On pokonał trasę w 45 minut, a ja byłem 30 minut za nim - ot mała różnica - ale zawsze była to frajda.
Od pierwszego biegu podobała mi się trasa jaworznickiej 15-tki była trudna nie tylko dla tego, że podbiegi przechodziły w zbiegi i nie było chwili wytchnienia, ale również dlatego, że temperatura bardzo często decydowała o finalnym wyniku.
Gdy bieg odbywał się w sierpniu, były edycje gdy temperatura oscylowała w granicach 30 stopni, czasem padał deszcz - no nie można było narzekać, że się zmarznie ;)
Teraz po powrocie na trasę po 10 latach sporo się zmieniło. Pewnie to pandemia wpłynęła na frekwencję, albo pojawiło się tak dużo innych biegów, że Jaworzno przestało być tak konkurencyjne. Możliwe, że główny organizator już się nieco zmęczył - 25 lat to szmat czasu - nie wiem - ale było dużo skromniej niż to pamiętałem.
Dla mnie nie miało to znaczenia, bo w aktualnej moje formie sam pomysł na start w tym biegu był delikatnie mówiąc szalony lub nieodpowiedzialny, więc liczyłem tylko na to, że dobiegnę. Ilość "konkurentów" i cała otoczka biegu miała dla mnie mniejsze znaczenie.
Ale i pod tym względem nie ma powodów do narzekania. Nagrody pieniężne, wiele kategorii wiekowych i branżowych, końcowe losowanie nagród, pożywny posiłek regeneracyjny, punktu z wodą, ciekawy medal i koszulka w pakiecie.
Moje 115 kg ruszyło na start z myślą by trzymać tempo po 6:30 i nie zwalniać, nie przyspieszać aż do ostatniego kilometra i co najważniejsze - cały czas biec.
Nie wszystko się udało, bo pod koniec biegu na jednym podbiegu postanowiłem ok 100 metrów przemaszerować, by trochę uspokoić tętno i nabrać energii na ostatnie 2 km.
I to jedyne potknięcie.
Resztę planu wykonałem biegnąc ostatni kilometr najszybciej.
Ale nie to było najistotniejsze. Najważniejsze było to, że czerpałem radość z tego męczącego biegu. Byłem zadowolony, że mogę się tak pomęczyć, rywalizować nawet z samym sobą czy biegaczami obok. Mimo zmęczenia czułem zadowolenie i radość - przez większość część biegu, a na mecie czułem - spokój. Takie spełnienie. Nie było euforii, tylko spełnienie.
Cieszę się, że podjąłem tę szaloną decyzję. Dzięki niej mogłem również zweryfikować swoje kolejne plany startowe i z planowanego półmaratonu w Sosnowcu ( to już nie szaleństwo a głupota by była) - postanowiłem wystartować na 7 km.
Liczę, że za rok w Jaworznie wynik już zbliży się do najlepszych moich czasów na tych zawodach, a jeśli nie - to i tak z grymasem bólu i radości zamierzam je ukończyć.
Blog moga komentować wszyscy zalogowani czytelnicyDodaj komentarz do wpisu |