2017-12-31
Dostęp do wpisu:
Publiczny
| o szczęściu... (czytano: 1506 razy)
o szczęściu…
Sobotni poranek. Ostatni w tym roku, jeszcze tylko niedzielny Sylwester i wbiegnę w 2018 rok.
Trening zaplanowałem na ok. 20 km. 20 km słuchania powieści z audiobooka, 20 km spotkania z przyrodą, 20 km chłodnego (-1) powietrza, 20 km tego innego, biegowego życia.
Na ulicy, którą dobiegam do lasu, pusto. Czasem jakiś samochód. Daleko przede mną ktoś biegnie.
Spokój
Szczęście
Wbiegam do lasu. Przez las prowadzi ścieżka rowerowa. Zimą więcej tu biegaczy, niż rowerzystów. Zatrzymuję się na początku tej ścieżki. Zawsze w tym samym miejscu. Dla wyrównania oddechu, żeby się trochę porozciągać.
Po chwili ruszam dalej. Świeci słońce, rosnąca na wolnej przestrzeni trawa pokryta szronem. Kto biega, ten zna te widoki.
Już 4 km biegu, a ja daleko przed sobą widzę kogoś idącego z kijkami. To kobieta. Zauważam też dużego psa biegającego wokół niej. Czy jest na smyczy? Z daleka widać, że nie. Trzeba być czujnym. Kiedy jestem już bardzo blisko pytam, czy pies jest bezpieczny. „Proszę pana, to nie mój pies. Idzie za mną od jakiegoś czasu. Albo się zgubił, albo go ktoś porzucił”. Patrzę na psa. Duży owczarek niemiecki. Zadbany, czysty, ma obrożę. Ufne oczy patrzą na mnie. Ani cienia agresji. Może sylwestrowe petardy go spłoszyły i uciekł właścicielowi? Co z nim zrobić? Zostawić go tak w lesie? Nie można. Te ufne oczy. Postanawiam, że doprowadzę go do miejsca, gdzie bydgoski Związek Kynologiczny ma swój plac tresury psów. Może się tym nieszczęśnikiem zajmą.
Ruszam dalej i wołam psa. Biedny nie może się zdecydować, czy zostać z nowo poznaną panią, czy biec ze mną. Ostatecznie moje zachęty go przekonały. Biegniemy razem. Pies 2-3 metry przede mną. Czasem próbuje skręcić w boczne drogi, ale reaguje na moje wołanie i dalej biegnie ze mną. W pewnej chwili podnosi jakiś kij, biegnie z nim chwilę, a potem kładzie na ścieżce. Podnoszę i rzucam daleko przed niego. Skoro pies chce się bawić, to dlaczego nie?
Po prawie 3 km docieramy do placu treningowego. Niestety, nikogo nie ma. Ale może uda się wejść na ten plac. Zamknąłbym psa w tym ogrodzeniu, żeby się już dalej nie błąkał i poszukał dla niego pomocy. Wszystko pozamykane. Cóż z tobą zrobić, piesku? Przecież nie zostawię cię tak. Takie ufne oczy.
Dalej ulica Zamczysko. Jest przy nim sklep ogrodniczy. Może kogoś tam zastanę? Może tam będę mógł zostawić pod opieką psa?
Sklep otwarty, w sklepie młoda para. Pewnie małżeństwo. Mówię, z jakim problemem do nich przybiegłem, a w tym czasie problem spokojnie obwąchuje wszystko, co wokół niego. Młody człowiek zauważył przypięty do obroży breloczek. Odpina go. W breloczku zapisany numer. Razem z panią próbują odczytać numer, bo był to numer telefonu. Numer bardzo słabo widoczny. Kolejne wersje odczytanego numeru nie odpowiadają. Co robić? Wtedy pani wyjmuje z breloczka kartkę, a na jej odwrocie już wyraźny adres. To blisko, niecały kilometr. Pobiegniemy, piesku, twój dom jest niedaleko. Na odchodne pani dorzuca jeszcze, że na kartce było też imię psa – Brutus.
Brutus, biegniemy!
Tym razem musieliśmy biec skrajem szosy. Ruch niewielki, ale kiedy widziałem zbliżające się samochody pilnuję, żeby Brutus schodził z jezdni. A Brutus jakoś mniej skory do biegu. Czy tempo 5:30 go tak wymęczyło, czy zatrzymują go znajome zapachy? Nic to, potrenujemy interwały.
Dobiegamy z Brutusem do wskazanego na kartce adresu. Duży dom, bardzo duży ogród. Dzwonię do bramy. Brutus stoi spokojnie obok mnie, już nie biega wokół. Jeden dzwonek, drugi, trzeci. Nic, nikt nie odpowiada. Co ja z tobą zrobię, piesku? Po kolejnym dzwonku słyszę kobiecy głos - „słucham?” Proszę pani, przyprowadziłem pani psa. „Jak to pan przyprowadził psa?!” No uciekł pani pies, znalazłem go w lesie. „Już otwieram”. Brama się przesuwa i Brutus wbiega na podwórze. Po chwili siada sobie spokojnie. Przecież jest u siebie, więc jakby mogło być inaczej?
Z domu wychodzi pani Brutusa. W podomce. Domyślam się, że jeszcze spała, kiedy dzwoniłem. „Gdzie go pan znalazł?!” , pyta, widać to, całkowicie zaskoczona sytuacją, właścicielka Brutusa. Opowiadam krótko co i jak. Pani nawet nie była świadoma, że Brutus wybrał się na wycieczkę. Teren ogrodzony, nie powinno się to zdarzyć.
Pani dziękuje za odprowadzenie psa, Brutus macha obojętnie ogonem, a ja biegnę dalej, bo czeka na mnie jeszcze 15km biegu. Biegu, w którym towarzyszą mi ufne oczy Brutusa.
Wiecie, jak zwykle kończę swoje opowieści.
Tym razem będzie inaczej
miał szczęście…
Blog moga komentować wszyscy zalogowani czytelnicyDodaj komentarz do wpisu snipster (2018-01-01,15:15): życie jest spontanicznym zbiorem rzeczy niespodziewanych :)
|