2015-05-31
Dostęp do wpisu:
Publiczny
| Triathlon Sieraków – recenzja świeżo upieczonej triathlonistki – część II (czytano: 2101 razy)
Trasa kolarska wyjątkowo wymagająca, bo pofalowana, niemal cały czas długie podjazdy, co stanowiło nie lada trudność dla kogoś, kto nie ma roweru triathlonowego. Co więcej nie ma nawet roweru szosowego a jedynie górski, w którym zmieniono opony na nieco węższe od poprzednich. Zawodnicy więc śmigali koło mnie jeden po drugim i to głównie oni mnie wyprzedzali a nie ja ich. Zdarzyło mi się na podjeździe kogoś dogonić i wyminąć po to tylko, żeby za chwilę ten sam zawodnik mnie wyprzedził. Oczywiście jako etatowy pechowiec nie uniknęłam problemów, bo po 5 km spadł mi na podjeździe łańcuch i umazgana smarem próbowałam go naciągnąć. Gdy kończyłam pierwszą pętlę większość zawodników kończyła już cały etap kolarski i dlatego służby kierowały wszystkich na stadion do strefy zmian. Jakież było zdziwienie służby ochrony, gdy ja „nie dałam” się skierować na lewo tylko powiedziałam: jeszcze jedna pętla ! I tu już zaczęłam odczuwać ten pagórkowaty teren. O ile na nielicznych prostych odcinkach i z górki pędziłam z prędkością 25 a nawet 38 km ( zawrotne tempo jak dla mnie ) tak na podjazdach tempo spadało do 10-15 km, mimo, że wydawało mi się że kręcę bez końca ! Jedyny plus był taki, że cała droga była moja: wszerz i wzdłuż! Chciałoby się zaśpiewać ( parafrazując słowa piosenki ): mój jest ten kawałek asfaltu. Pusto, brak zawodników, brak sędziów, którzy pilnowali żeby zawodnicy nie jechali w konwencji draftingu i gwizdali ostrzegawczo w razie złamania zasad. Byłam sama przez większość trasy. Surrealistycznie ! Dopiero potem okazało się, że jeszcze za mną jechało kilka osób.
Trasa biegowa była wyjątkowo trudna. Zawodnicy podkreślali, że to prawdziwy sprawdzian formy i przygotowanie do sezonu. Przy niej bieganie naokoło rodzimej Malty przypomina ślizganie po lodzie; gładkie, płynne, łatwe i niczym niezakłócone. Jest tam tylko jeden podbieg i na tym kończy się trudność. W Sierakowie natomiast było to wszystko, co crossowo – przełajowa trasa może zaoferować: kopny piasek, wystające korzenie, pofalowany teren, liczne podbiegi. Wprawdzie organizatorzy ostrzegali zawodników na odprawie technicznej o tym, że trasa JEST wyjątkowo trudna i pełna korzeni. Te najbardziej niebezpieczne zostały pomalowane odblaskową farbą, ale mimo to zalecano nam ostrożność. Sama się przekonałam, gdy skręciłam prawą nogę na pełnym korzeni, sęków i szyszek pagórku. Chrupnęło, szarpnęło i zabolało. Pomyślałam – tylko nie to ! Wypisz wymaluj to samo stało się z lewą nogą 4 miesiące temu. Ale próbowałam truchtać dalej i nic szczególnego się nie działo a przede wszystkim nie bolało tak bardzo jak wówczas, gdy skręciłam lewą nogę, więc pomyślałam sobie: jest dobrze, potem się będę w razie czego martwić.
Przed startem przestudiowałam wszystkie 3 trasy triathlonu i poczytałam, co na ich temat piszą organizatorzy imprezy.
W informacji na temat trasy biegowej znalazłam taką radę: „Zalecane obuwie z głębszym bieżnikiem i mocnej zabudowie.” No i już wiedziałam czym to pachnie. Takiego obuwia nie mam, bo biegnę w swoich wysłużonych asicsach, które od kilku lat towarzyszą mi na wszystkich HM – ch. Przypomniał mi się maraton w Kórniku sprzed 2 lat. Niektóre fragmenty trasy były tak łudząco podobne, że miałam wrażenie niesamowitego deja-vu ! Dosłownie jakby żywcem wycięte z „maratonu Koral” ! Mogłabym dać się zwieść złudzeniu, że znowu jestem na trasie tamtego maratonu. Doping kibiców a także zawodników, którzy już dawno ukończyli triathlon był niesamowity. Krzyczeli, że jeszcze tylko kilkaset metrów. A ponieważ byłam jedną z ostatnich zawodniczek to w pewnym momencie na trasie w lesie dołączyła do mnie inna zawodniczka i biegłyśmy razem. Gdy wbiegałyśmy na płytę stadionu po raz pierwszy to wszyscy nam dopingowali myśląc, że to koniec a my krzyczałyśmy, że jeszcze jedno kółko. Jeden z kibicujących zawodników, gdy usłyszał, że jeszcze 5 km dodał: to faktycznie kicha ! Ja na to: no kicha ! Ale damy radę ! No i dałyśmy, chociaż ja czułam, że biegnę już na pustym baku, bo rezerwa dawno się wyczerpała, więc nie chodziło tu o wynik tylko o satysfakcję z ukończenia zawodów. Pozostaną wspomnienia i pamiątkowy medal. Nie wiem jak wyglądają inne tego typu imprezy, ale w Sierakowie odczuwało się jakąś niezwykłą rodzinną atmosferę. Ma się wrażenie, że cały Sieraków żyje tymi zawodami. Kibicują wszyscy niemal na całej trasie, co naprawdę pomaga a cała impreza jest świetnie zorganizowana i tu należą się zasłużone brawa dla organizatorów. I tylko taki mały minus, że nie ma mnie na liście wyników ale jak pech to pech.
Teraz jedynym namacalnym śladem mojego uczestnictwa w TRI są numery startowe namalowane na ramieniu i łydce czarnym markerem. Póki je mam czuję się ciągle jak zawodnik. Choć trochę już wyblakłe to wciąż przypominają mi, że WCZORAJ było naprawdę.
Blog moga komentować tylko Przyjaciele autora jacdzi (2015-06-04,22:46): Wielkie gratulacje dla WIELKIEJ zawodniczki!!!! Nie sadzilem ze zajmiesz sie TRi, to madrze przy Twojej milosci do roweru. Mysle ze szybciej niz myslisz zostaniesz sportowcem z zelaza w 100% Nurinka6 (2015-06-07,17:45): wielkie dzięki ! Tri jest nowym wyzwaniem ale nie wiem czy zajmę się nim na serio a biegać półmaratony i tak będę bo nie za bardzo lubię i TO jest dopiero wyzwanie
|