2014-11-15
Dostęp do wpisu:
Publiczny
| Tam gdzie wolność przyszła najwcześniej (czytano: 2600 razy)
PATRZ TAKŻE LINK: http://mosir.zakopane.eu/115-i-zakopianski-bieg-niepodleglosci
Tak jak patrzę na moją dość krótką historię biegania to było kilka biegów, które pomimo wielu trudności sprawiły mi ogromną radość. Ale było naprawdę niewiele tych, które od początku do końca, do przekroczenia mety, były tym czego od biegu oczekiwałem (a tak naprawdę od siebie). Nawet po analizie błędów i czasu końcowego bardzo rzadko zdarza mi się zadowolenie ze startu. A jak już nie padnie życiówka to już w ogóle. A jednak taki bieg się zdarzył. I to w tym tygodniu. To był ten jedyny i niezapomniany Dzień Pański 11 listopada 2014 roku.
W tym dniu o godzinie 10.00 ruszył I Zakopiański Bieg Niepodległości. Ale po malutku.
Weekend zapowiadał się od soboty już nieźle. Wreszcie miałem kilka dni wolnego. Wyjeżdżałem z moją ślubną na klika dni do Zakopanego. Wcześniej mieliśmy odwiedzić znajomych w Krakowie. Obiad był pyszny. Zajechaliśmy w góry. Pogoda niespecjalna; mgła, deszczowo. Odkryłem jednak pewną ciekawą zależność; jeżeli jesteś szczęśliwy, zadowolony to pogoda zawsze jest ładna.
No to odpoczywamy. Pogoda poprawia się znacznie. Rano w poniedziałek pada nieśmiała propozycja. A może wejdziemy na Giewont. No to w drogę. Okazało się, że jest to jedno z marzeń mojej ślubnej. Było ciężko, wiało dość ostro i na górze i na przełęczach. Ale udało się i zadowoleni wróciliśmy na nocleg. Jednak są to góry, dość spory wysiłek.
Jest tuż przed 11.11. Krótkie podsumowanie przygotowań. Przygotowań brak. Od jakiś trzech miesięcy nie biegam. A jak biegam to mocno nieregularnie. Powód: praca dyplomowa, obroniona na koniec października. Ale przynajmniej psychicznie ok. Wszystko pozamykane, dopięte. W końcu wolność.
Rano we wtorek jestem troszkę podenerwowany. Wiadomo brak przygotowań, a tutaj trzeba pobiec dwa kółka pod górę. No cóż, biec, nie przestawać, taki oto plan. Tak myślę że w godzinie się zmieszczę, na 50min nie liczę. 55min w zasięgu. No to w drogę. Już żałuję, że nie wziąłem spodenek, bo tutaj upał. Sic! Listopad, Zakopane, Upał!!! Coś takiego się nie zdarza. Piękny dzień, pogoda bezchmurna. Leżący Rycerz jak na dłoni. Start z ul. Kościuszki z pod Urzędu miasta Zakopane. Tuż przed budynkiem postać z brązu pierwszego (po Chaubińskim) lekarza Zakopanego dr Chramca. Bieg jest na 5km, 10km i Nordyk Walking na 5km.
Tuż przed startem Hymn Polski. Dwie zwrotki. Jak mi tego brakuje na innych biegach. Startujemy. W głowie mam tylko te emocje, wiem, że pierwsze kółko rekreacyjnie. Po 700m zawrotka na rondzie Solidarności i 2,3km pod górę do ronda Jana Pawła II. Spokojnie, ale się czuje przewyższenie. 300m przed rondem mijamy popiersie dr Chałbińskiego i posąg Jana Krzeptowskiego Sabały. I te 300m są jakby bardziej pod górkę. Wiedziałem już wczoraj, że tutaj rozegra się zwycięstwo albo dramat biegu na drugim kółku. Potem już tylko w dół. Powoli się rozkręcam. Od delikatesów wpadam we właściwy rytm. Przebiegam połowę z uśmiechem na ustach. Wcześniej widzę dziewczynkę 9letnią kończącą 5km. Jest podobna do mojej córki Julii. 28 min z haczykiem minęło. Znów z górki i znów pod górę. Ale teraz szybciej. Teraz już się bez oszczędzania się. Wyprzedzam. Tuż przed Sabałą krótka rozmowa z bosym biegaczem (nie Pawłem, jakimś nowym ;) ).
Odrywam się i zaraz z górki. Nogi niosą. Zwiększam tempo. Przez cały bieg mam w głowie, w sercu ten widok Giewontu, słyszę Hymn, to szczęście zakończenia co miałem zakończyć, wszystko na raz. Myślę o moim pradziadku, żołnierzu który biegał w zawodach na 3000m, był w AK i zginął w Gross Rosen. Biegnę tak trochę także dla niego. Wiem że mogę wszystko. Patrzę kontrolnie na zegarek do końca 1km, czas ponad 50min. Nie zmieszczę się w 55min. Nie, Zmieszczę się! Przecież mogę. Na ostatnich 500m jest już mocno. Nie czuję zmęczenia. Któryś z mijanych biegaczy krzyczy: „Tak trzymaj”. Ostatnie 100m prostej. Na maxa. Znak krzyża przed metą i skok szczęścia. BO WOLNOŚĆ JEST W NAS. I co słyszę z głośników: „…myyyyy Pierwsza Brygada…”. Cóż chcieć więcej. Tak chciałem to zrobić. Przebiegłem ten bieg głową, pierwszy raz wolną od zmartwień, tego co powinienem zrobić, a nie zrobiłem. Jest pięknie. (55:15,2)
Fota, fota, jedzonko i do domu. Pięknie jest pobiec w górach. Choć po asfalcie, ale pięknie. Do zobaczenia w czerwcu. Ja po prostu KOCHAM TU BIEGAĆ, BYĆ.
Jest czwarty dzień po, a ja ciągle to przeżywam, wspominam. Tą ludzką flagę z koszulek biało czerwonych, tych wspaniałych ludzi, tą oprawę, nawet pyszny gulasz i bułkę z makiem.
Cudowny był ten weekend. Trudno wszystko opisać tyle było wrażeń. Nie mieści się w głowie, a co dopiero na kartce. Nie było życiówki. Wynik, nic specjalnego, a nie zamieniłbym go na żaden inny. Tak, chcę to powtórzyć.
Blog moga komentować wszyscy zalogowani czytelnicyDodaj komentarz do wpisu cierpliwy (2014-11-15,13:51): Czy nie o to chodzi w tym naszym bieganiu ? O satysfakcje,radość,emocje które KARZĄ nam wrócić za rok ?Brawo.Gratuluję i troche zazdroszcze. Inek (2014-11-15,18:48): Piękny Bieg! Byłem też zapisany, ale niestety, nie dane mi było dojechać, może w przyszłym roku się uda..
Czytając Twoją relację czułem się jednak prawie tak jak bym tam był, dzięki Piotrze :)
piotrbp (2014-11-16,09:32): Dziękuję Panowie. Ireneusz, przyjedź, przyjedź. Tutaj bieg nabiera nowego znaczenia i wymiaru :-) henryko48 (2014-11-16,13:34): Podoba mi się twoje określenie z "z moją ślubną"może masz jeszcze jakieś nieślubne?pozdrawiam. piotrbp (2014-11-16,18:42): A co Henryku, chciałbyś pożyczyć...jak mam ;-)
|