2012-09-10
Dostęp do wpisu:
Publiczny
| Niedokończony bieg (czytano: 1666 razy)
To nie będzie historia użalania się nad własnym losem, raczej próba wyciągnięcia wniosków, którymi- nie wiedzieć czemu- chcę się podzielić. To także próba podsumowania tego sezonu, który niechybnie zmierza ku końcowi. Mogę śmiało powiedzieć, że należał on do jednych z najlepszych
i najciekawszych, które mam za sobą. Nadspodziewanie dobrze wyglądały marzec i kwiecień, gdzie z tygodnia na tydzień pobiłam swoją życiówkę w półmaratonie (Warszawa, Poznań). Treningi zimowe w syberyjskich temperaturach zrobiły swoje. Równie ciekawie było w maju i czerwcu, wziąwszy pod uwagę już dość intensywne (znienawidzone przeze mnie) wysokie temperatury i słońce, kiedy to stanęłam na pudle trzykrotnie. Ciekawym doświadczeniem był dla mnie Bieg na Szczyt Rondo po schodach- kompletna nowość dla mnie, a zarazem kolejny sukces ( byłam ósma). Druga połowa kwietnia i początek czerwca, to okres intensywnych przygotowań do Rzeźnika- pierwszego w zasadzie długiego biegu górskiego, którego nie planowałam jeszcze w lutym. I tu znów niespodzianka- bieg ukończony bez uszczerbku na zdrowiu i wspaniała przygoda z ukochanymi Bieszczadami. Lipiec przeleciał pod znakiem przygotowań- rekonesansu do Biegu 7 Dolin ( 100 km) w Beskidzie Sądeckim, zaś sierpień już tylko jako długie wybiegania i bezpośredni wypoczynek i superkompensacja do tego biegu. Chyba popełniłam tu poważny błąd, robiąc aż 5 dni przerwy od jakiejkolwiek aktywności fizycznej. Przestrzegałam konkretnej diety żywieniowej i dość solidnie się wysypiałam, czego mój organizm jakoś nie wykorzystał. 2 dni przed ultramaratonem zaczęły się kłopoty żołądkowe, nieznane mi wcześniej. Zbagatelizowałam je zupełnie (to dziedziczne, bo moja babcia też leczyła się sama) i na linii startu, wypłukana z potrzebnych mi składników mineralnych, niespokojnej i niedospanej nocy, ruszyłam w mój najdłuższy bieg. Jaworzyna przywitała mnie lekkim niewinnym śnieżkiem i podmuchami zimnego wiatru po 1 h 40 min. Przebiegłam ją w kompletnej samotności, w oderwaniu od światła dziennego i gdzieś między podążającymi uczestnikami. Mimo spożytego śniadania, w żołądku ziało pustkami i zjadłam pierwszy żel energetyczny. Mięśnie czworogłowe i pośladkowe miałam już poważnie zakwaszone. Na punkcie kontrolnym na Hali Łabowskiej miałam 20 minut zapasu, więc na delektowanie się gorącą herbatą i herbatnikiem nie było już czasu. Rzęsisty deszcz na Hali Pisanej zupełnie oderwał mnie od realności odczuwania świata i zaczęłam poważną „rozmowę” z samą sobą. Stanęłam obok i puknęłam się w głowę myśląc, że chcę skończyć ten bieg. Oczywiście, skończyłabym go, w kiepskim stanie i poza limitem czasowym. Pomyślałam, już nie po raz pierwszy, ze sezon się dla mnie skończył i pora odpuścić. „I tak wykonałaś kawał dobrej roboty w tym roku”- powiedziałam sobie i przeanalizowałam kilometraż startowy. Rozmyślania przerwał mi majaczący w oddali i zbliżający się jednocześnie biegacz opatulony w złotą termiczną folię. W miarę zbliżania się do postaci, rozpoznawałam, że to kobieta. Za kilka chwil nie miałam już wątpliwości, że to Ewelina, moja koleżanka biegowa. Oczami wyobraźni widziałam ją na mecie w Krynicy! Bardzo ucieszyłam się z tego „spotkania” i perspektywy naszej dalszej biegowej wędrówki, podczas której pilnowała mnie przed oczami innych podczas moich niedomagań żołądkowych... Na wielkim już zmęczeniu, przemoczeniu ale z dobrymi humorami, zbiegłyśmy do Rytra z kolejnymi planami treningowo- startowymipo 5 godzinach i 20 minutach. Tego samego wieczoru przeżywałam finisz „setkowiczów” na deptaku krynickim myśląc, że to jeszcze nie teraz, że dokończę ten bieg w innym terminie. Nie żałuję żadnej chwili, spędzonej zarówno na trasie ultramaratonu, jak i po nim w towarzystwie znajomych. Niedzielne przedpołudnie spędziłam w ich towarzystwie, obserwując uczestników Biegu na Jaworzynie i delektując się pięknem otoczenia.
Blog moga komentować tylko Przyjaciele autora Mijagi (2012-09-10,13:03): Iza, najważniejsze, że walczyłaś. A, że mocna kobita jesteś, to ja wiem najlepej. Następnym razem ten bieg będzie twój. izamoskal (2012-09-10,13:05): Wojtek, dzięki. Podobno to bieg nie dla dziewczynek, ale dla twardych bab i nie dla chłopców, tylko prawdziwych mężczyzn :) Wszystko przed nami. Mijagi (2012-09-10,13:26): No t. Iza, za rok. Trzeba najpierw zmężnieć. Marfackib (2012-09-10,14:04): Wynik w sporcie, to oprócz przygotowań też trochę szczęścia. Czasami los płata nam figla i w dniu startu tego szczęścia brakuje. Bieg dokończysz w przyszłym roku a ten rok i tak masz zaj....ty :-)))) Gratki :-))) ultramaratonka (2012-09-10,18:29): Iza, policzymy się jeszcze z tą trasą :-)
Ważne, że cały wyjazd był udany :-)))
|