2010-11-04
Dostęp do wpisu:
Publiczny
| MÓJ PIERWSZY RAZ :))) (czytano: 1670 razy)
Ten wpis powinien nastąpić trzy tygodnie wcześniej, lecz okoliczności nie sprzyjały, a ponieważ i tak musi mieć miejsce więc jest właśnie teraz:)))
10 października 2010 r. godz.10:10 11 Poznań Maraton
Wymarzony, wyczekiwany z niecierpliwością, obawą, radością i odrobiną nieśmiałości:)))
Założenia były dość ambitne, przewidywały złamanie 4 godzin. Moja wiara w ich realizację jak na osobę raczej wątpiącą była wzorowa, choć może bardziej wynikała z uporu niż przekonania:)
Do połowy dystansu ich realizacja była realna, szło nie najgorzej, dość równo, siły fizyczne i psychiczne na przyzwoitym poziomie.
Od 23 km zaczęła się inna bajka.
Nagły spadek mocy, zasilanie pada, stan zapasów energii bliski zeru. Nędza. Jedyny pozytyw w tych okolicznościach to głowa, która na razie działa zaskakująco dobrze choć typowana była na słaby element tej maszynerii.
Lewe kolano postanowiło bardzo aktywnie uczestniczyć w tym jakże ważnym dla mnie wydarzeniu. Rozluźniam się i cierpliwie tłumaczę, że to nie najlepszy moment na akcentowanie swojego istnienia, że darzę je szczególną sympatią i szacunkiem, ale na pieszczoty przyjdzie czas później, a teraz trzeba się wziąć do roboty, bo za siebie nie ręczę. Mięsień czworogłowy wtórował mu równie odczuwalnie. Zdawał się być zbyt krótki i przy każdym napięciu jakby chciał się rozerwać. Skubany no, idealnie wybrał sobie miejsce i czas. Popłakałam się ze złości. Nie dam sobą rządzić. Staram się nie myśleć o bólu, ale wydaje mi się, że podświadomie i tak biegnę koślawo. Później dowiedziałam się od kibicujących koleżanek, że nic bardziej błędnego, że wyglądałam na całkiem zrelaksowaną i wypoczętą. No cóż trzeba trzymać fason do końca i stwarzać pozory, że jest lepiej niż jest:)))
Plan A szlag trafił i przyszła pora na realizowanie planu B czyli dotarcie w miarę przyzwoicie do upragnionej mety.
Z każdym kilometrem chcę zapomnieć o dokuczliwym bólu i albo mi się to cudownie udaje, albo trwam w symbiozie z dokuczaczami, albo też tracę zdolność odczuwania, bo z czasem przestaję się nim przejmować. Nogi jednak zrobiły się sztywne i ołowiane. Ruszały się wyłącznie z przyzwyczajenia nie mając sił, żeby zahamować ten ruch.
Na 34 km rozpoznaję postać kolegi, który mijał mnie na 6 km z zamiarem zrobienia 3h45min. Tym razem maszerując „uchachany” plotkuje z drugim sobie podobnym. Wrzeszczę do niego, że ma ruszyć dupsko i nie robić obciachu, to przecież mój debiut i mnie demotywuje tym spacerem. W odpowiedzi słyszę tylko „Skórcze!!!” :))) Przecież to maraton, a nie porodówka myślę i lecę przed siebie:)))
Nie musiałam długo czekać aby i w mojej głowie zaświtała genialna myśl o przemaszerowaniu choćby kawałeczka. Idealna okazja, bo właśnie zbliżał się podbieg, za którym znajdował się punkt żywieniowy. Słońce grzało okrutnie (jak dla mnie o dobre 5 stopni za ciepło) więc spragniona stwierdzam, że szybciej dobiegnę do wodopoju niż dojdę, a podbiegów mam jeszcze kilka przed sobą więc nic straconego. Mijają metry, kilometry a ja nadal biegnę. Nie mam odwagi podjąć decyzji o aż tak drastycznych krokach. Na 40 km za brak konsekwencji, stanowczości i determinacji w realizowaniu zamierzeń postanawiam się ukarać i przyspieszyć:)))
Widzę ostatnie metry, te na które tak bardzo czekałam. To właśnie po to przebiegłam 42 km, żeby poczuć tę szaleńczą radość, satysfakcję, niepowtarzalne, rozpierające poczucie szczęścia i nieograniczonej wewnętrznej siły. Pędzę ile się da, mam wrażenie, że lecę choć ruszam się siłą rozpędu a nie własnej woli. Słyszę jak ktoś wrzeszczy moje imię, ale widzę tylko metę. Ktoś kogo mijam widząc mnie zrywa się do finiszu, ale po chwili niestety słabnie. Mam łzy radości w oczach, ściska mi gardło, nie mogę nabrać powietrza, czuję, że zaraz skonam z niedotlenienia. A na mordce...wielki rogal, rozkoszuję się tą chwilą.
Przekraczam linię 42,195 km.
Niezapomniane wrażenie i choć nie spełniłam oczekiwań, walczyłam z bólem, czuję żal i niedosyt, że to już koniec.
Z emocji zapominam wyłączyć Gremlina. Czas wg późniejszego sms-a 4:12:13 netto. Niech i tak będzie. W końcu marzyłam o finiszu, a cała reszta dystansu była niezbędna do przeżycia emocji właściwych i oczekiwanych:)))
Wieszam się na szyi Piotrowi – mojemu osobistemu fotografowi i serwisantowi, ściskam Ewkę i Kocjura i bardzo się cieszę, że na mnie czekali, odnajduję Jagódkę i dopadam do niej, żeby ją wycałować.
Od przyjaciół otrzymuję ogromną czekoladę owiniętą w złoty papier będącą substytutem złotego medalu:)))
Po powrocie do domu Anuśka zawiesza mi na szyi własnoręcznie wykonany medal „za zajęcie pierwszego miejsca” :))) i wręcza namalowany na kartce „złoty puchar dla zwycięzcy” :))) Najwspanialsze nagrody jakie mogłam dostać. Poryczałam się ze szczęścia:)))
Przeleciałam maraton!!!!!!!!!!!!!!! Po raz pierwszy i z pewnością nie ostatni:)))
Marzenie spełniło się:))) Jedno z wielu większych i mniejszych, bardziej i mniej realnych, bardziej i mniej osobistych i ambitnych.
Czas na realizację następnego:)))
Chcieć to móc!!!:)))
Wiesiu!!! dziękuję za pomoc:)))
Blog moga komentować tylko Przyjaciele autora Marysieńka (2010-11-04,10:34): Gratki "TWARDZIELKO"....:))) Hepatica (2010-11-04,10:51): Małgosiu jeszcze raz Ci Gratuluję:))). Rufi (2010-11-04,10:55): Nooo i tak trzymac :-) Do nastepnego :-) Jej jaka piekna fota:-) Czemu ja tak na finiszu nie wygladam :-(((( golon (2010-11-04,11:02): gratulacje Gosiu :) u mnie plan A też szlag trafił od 27km i był plan żeby juz jakoś dolecieć :) bardzo się ciesze że wreszcie mogłem Cie osobiście poznać :* :) fajnie było pogadać ! oby do kolejnego razu jagódka (2010-11-04,11:03): Gosiu tekst z porodówką po prostu mnie powalił!;))))))) A co do Twojego maratonu to ech Kochana pokonałaś go!:))))) tdrapella (2010-11-04,11:05): gratulacje Gosiu! Maraton jest piękny... zwłaszcza za linia mety :) Rufi (2010-11-04,11:14): ...a bo mieliście ładniejszą pogodę :-PPPP kudlaty_71 (2010-11-04,12:53): ...hmmm...Gosiu...kolejny raz składam gratulacje, na które bardzo ciężko zapracowałaś...a ponadto...a co ponadto, to już Tobie napisałem... darcia39 (2010-11-04,13:31): Wielkie gratulacje dla fajnej Małgosi i osobistego fotografa brawo brawo maratonko michu77 (2010-11-04,13:39): ... teraz już pójdzie z górki! Gratulacje Gosiu! tygrisos (2010-11-05,09:27): Gratuluję spełnienia marzeń i życzę konsekwentnej realizacji kolejjnych :) Gosiulek (2010-11-05,09:49): Dziękuję Wam wszystkim jeszcze raz:))) Dodam jeszcze że usłyszałam już opinię, że skoro mam co chciałam to teraz pewnie przestanę biegać...uśmiałam sie do łez...jak to ludzie nic nie rozumieją, że niektóre szaleństwa są nieuleczalne:))) Kocjur (2010-11-08,13:30): Gosiu ten pierwszy raz to był dopiero początek, wiesz jak smakuje i będziesz chciała jeszcze i jeszcze...my to rozumiemy :)))GRATULUJĘ spełnienia
|