|
Czy w dobie wszechobecnych, często niespójnych obostrzeń wydawanych przez rządzących można zorganizować prawdziwe, ciekawe zwody biegowe. Nie wirtualne, tylko rozgrywane na normalnej trasie z pomiarem czasu. Okazuje się, że można, a to wszystko za sprawą twórców tegorocznej edycji Cyborga – Śląskiego Maratonu Noworocznego.
Ogólnie, Śląsk wyrasta ostatnimi czasy na lidera organizacji biegów. Po październikowej edycji Silesia Maratonu, która okazał się największą imprezą w Polsce, rozgrywaną na królewskim dystansie w 2020 roku, tym razem w pierwszym dniu stycznia ciekawy format biegowy przygotowali autorzy Cyborga. Modyfikacje były nieuniknione, bowiem w obecnych warunkach start masowy nie jest możliwy, zastąpiono go więc dowolną godziną biegu każdego zawodnika w przedziale od 8.30 do 17.00
Poza tym cała reszta była zbliżona do normalności. Pomiar czasu, obfity bufet na mecie każdego okrążenia, obsługa medyczna. Do tego ponad 700 uczestników i urokliwa trasa w scenerii Parku Śląskiego – wszystko to pozwalało choć na chwilę zapomnieć o otaczającej nas ostatnio rzeczywistości.
Minimalny dystans jaki mieli do pokonania uczestnicy to jedno, 7 kilometrowe okrążenie. Dla wielbicieli dłuższych dystansów przewidziano klasyfikację półmaratońską (3 okrążenia), na dystansie maratonu (6 okrążeń), a nawet Ultra, w której biegacze musieli pokonać pętlę siedmiokrotnie. Pętlę warto dodać nie najłatwiejszą.
Po starcie w okolicach stadionu GKS następował niemal dwukilometrowy podbieg, następnie ok 1,5 km zbiegu przechodzącego w dość płaski odcinek, by wreszcie na ostatnim kilometrze każdej pętli jeszcze raz dać w kość uczestnikom za sprawą krótkiego, ale jednak podbiegu. Dla tych co pokonywali 6 lub 7 pętli nie trzeba więcej tłumaczeń, że był to fragment dość mocno odbierający siły.
Czy był to ciekawy bieg? Oczywiście, nawet bardzo. Wyrazy szacunku dla Organizatorów, którzy tak kreatywnie zmodyfikowali plan imprezy, że mogła ona dojść do skutku. Czy przetarli tym szlak dla setek innych Organizatorów imprez biegowych, zobaczymy już wkrótce. I tylko żal, że dzięki decyzjom o zamknięciu hoteli czy pensjonatów, niektórzy biegacze (bo przecież nie ekipa Sylwestrowa TVP) musieli pokonywać setki kilometrów by dotrzeć w tym samym dniu na start.
Czuć żal? I dobrze, bo pisząc te słowa mam dziś przeszło 700 km za kółkiem i 43 km w nogach. Bo jakiś mądry sobie wymyślił, że nie mogę zrealizować wykupionego, samotnego noclegu w hotelu, aby być bardziej wypoczętym w tak długiej podróży. Cóż, trzymam się jednak słów jednego z Organizatorów, skierowanych do mnie w korespondencji mailowej. „Szerokości i uśmiechu, nie damy się”,
|
|
|
| |
|