2007-07-25
Dostęp do wpisu:
Publiczny
| Parę słów o tytule i autorze blogu (czytano: 1772 razy)
PATRZ TAKŻE LINK: www.rymierz-wiersze.blog.onet.pl
Witam serdecznie P. T. Koleżanki i Kolegów, maratończyków, joggerów, wszystkich amatorów i miłośników biegania. Dlaczego zatytułowałem ten blog: "Samotność maratończyka"? Na początku lat 60-tych ubiegłego wieku jeden z najwybitniejszych twórców kina angielskiego Tony Richardson nakręcił film pt. "Samotność długodystansowca", który wszedł na stałe do historii kina światowego. Bardzo dobry film i bardzo dobry tytuł. Mój tytuł nawiązuje bezpośrednio do tematyki i atmosfery tego filmu. Myślę, że każdy biegacz długodystansowy, każdy maratończyk rozumie doskonale, co znaczy "samotność na trasie maratonu". Wszak swoją samotność przeżywa w trakcie każdego swego treningu i każdych zawodów. Jesteśmy samotni, ale z drugiej strony jest nas tak dużo i należymy do tej samej rodziny, rodziny biegaczy.
A teraz parę słów o mnie, autorze tego blogu. Mam na imię Ryszard, lat 53, jestem typowym amatorem i miłośnikiem biegania od 26 lat. W szkole nie miałem szczęścia do dobrych nauczycieli wf, dlatego też nie mogę się pochwalić żadnymi osiągnięciami sportowymi z czasów młodości. Biegać zacząłem w wieku 27 lat ze względów zdrowotnych. Wtedy to odezwała się moja chora wątroba (w 15-tym roku życia chorowałem na żółtaczkę zakaźną), zacząłem mieć problemy z nadwagą, nadciśnieniem itd. Po około 1 miesiącu systematycznego joggingu porannego, zrzuciłem zbędne kilogramy i poczułem się znacznie lepiej. Biegałem więc nadal, dla zdrowia, nie myśląc o żadnych występach na zawodach. Po 4 latach spotkałem w trakcie swojego truchtania nieco starszego ode mnie kolegę, który zainteresował mnie wzięciem udziału w maratonie. Mieszkałem wówczas we Wrocławiu, gdzie od 3 lat odbywał się słynny Maraton Ślężan z Sobótki do Wrocławia. Pobiegłem i chociaż "umierałem" na trasie, kląłem na siebie samego i przysięgałem sobie, że to pierwszy i... ostatni mój występ biegowy, na mecie wiedziałem już, że będą w moim życiu dalsze maratony. I były. W sumie w latach 1986-1991 ukończyłem 10 maratonów, z najlepszym czasem 3:12.44 uzyskanym w 1988 r. w III Odrzańskim Maratonie Przyjaźni w Kędzierzynie Koźlu. Oprócz tego pobiegłem w wielu biegach masowych na dystansach od 10 do 25 km. Niestety, potem pojawiły się poważne komplikacje zdrowotne, aż dwa razy byłem o krok od przejścia na tę... drugą stronę. Za namową lekarzy porzuciłem swoją pasję, swoje ukochane bieganie. Aż po latach, na wiosnę tego roku, kiedy osiągnąłem już... 45 kg nadwagi i zachorowałem poważnie na zapalennie żył w nogach, okazało się, że z biegania nie można i nie wolno rezygnować. Powrót był bardzo trudny. Pozbycie się tej ogromnej nadwagi okupiłem ciężką anemią (spadkiem hemoglobiny z normalnego poziomu 14 hgm do 8,9 ghm), interwencją pogotowia ratunkowego, reanimacją i kilkudniowym pobytem w szpitalu pod kroplówką. Jednak ostatecznie osiągnąłem swój cel, czuję się coraz lepiej i - co najważniejsze - znowu b i e g a m .
Pozwoliłem sobie na te osobiste zwierzenia, aby przede wszystkim dać nadzieję tym wszystkim, którzy będąc w podobnej do mojej sytuacji życiowej i zdrowotnej, tracą nadzieję. Nie traćcie jej nigdy, Drodzy Przyjaciele, nie poddawajcie się i nie słuchajcie tzw. dobrych rad tych, którzy nigdy sami nie doświadczyli przyjemności i dobrodziejstwa biegania. A zatem, do zobaczenia na trasie!!!
Blog moga komentować tylko Przyjaciele autora |