Prolog
Nastał piątek 4 maja, wielu się cieszy iż to tygodnia koniec i początek, dla mnie był dniem rozmowy o pracę i wyjazdu do Radomia. O 13 pogawędka na Służewcu, kolejne cudy na wierzbie, a ta młoda kobieta, która przedstawiła mi sytuację chyba nie do końca wiedziała co widzi w ustaleniach ludzi z wyższego szczebla. Jak to zwykle, miło szybko i z głowy. Do stacji PKP rzut beretem (myślę, że nawet lekko dociążony doleciałby do celu).
Obraz nędzy i rozpaczy tego co nazywa się transport kolejowy pogłębia we mnie budka z sprzedażą biletów na Kolej Mazowiecką (problemy na najwyższych szczeblach kolejarskich dopełniają obrazu firmy). Jednakże o 14.05 na remontowana stację i podtorze wraz z peronem PKP Warszawa Służewiec podjeżdża EU 07 wraz z piętrowymi wagonami dla pasażerów (całość klasy 2 choć przy tej nowoczesności to nawet Interregio może się schować).
Oczywiście tłumy wsiadają, w środku też sporo ludzi (przecież to piątek), mimo to za Piasecznem znajduję miejscówkę w górnej części wagonu i do Radomia podróżuję w dobrych warunkach. Niestety pokonanie 92km zajmuję takiemu składowi 2:01 tak więc czasem jedzie się szybko, a czasem to na piechotę się da wyprzedzić. Dojeżdżam do Radomia, inwestuję w bilet autobusowy, jedzenie w Biedronce (obraz nędzy i rozpaczy, no niestety chlew w tym sklepie ale pracownicy i tak już zarobieni po pachy przy obsłudze dostawy).
Dojeżdżam do biura zawodów, wszystko sprawnie i miło, na salę do noclegu muszę poczekać z 3 godziny to w międzyczasie oglądam trening siatkarek, później długi trening piłkarzy ręcznych włącznie z atakiem systemem 5-1 na bramkę rywala. Poziom wysoki skoro chłopaki walą w bramkę jak z armaty lub stosują takie sztuczki, że bramkarz to nawet wbiciu z długiego rogu zwykle wyjmują piłkę z bramki.
Późnym wieczorem (choć za oknem już dawno ciemno) przybywa organizator imprezy, wita się z każdym, oczywiście jest trochę zalatany ale znajduje czas na rozmowę z nami i wprowadza nas w temat sobotniej imprezy i programu z nią związanego. Miska makaronu w sosie wraz z pieczarkami musi sprawić iż sobota będzie dniem z uzupełnionym zapasem pożywienia przed maratońskiego. Bardzo kameralna chwila, dosiadają się kolejni biegacze, zjawia się ekipa z Litwy no i zbieramy się do hali karate rozlokować się do snu.
Kto pierwszy ten lepszy, łapie materac i ma wygodne spanie. Ja z wygranym materacem z Korycina zaczynam go pompować aby było jak dobrze zasnąć przed sobotnim wysiłkiem. Nakarmiony, po kilku herbatach, mandarynkach i podobnych rzeczach mam zamiar iść spać acz tu koledzy z Litwy nadal imprezują pojadając kiełbasę i rozmawiając gdy reszta uczestników już zmierza do snu. Światło nie daje zasnąć, koledzy z mojej lewej są za gwałtownym wyjaśnieniem zaistniałej sytuacji. Podnoszę więc swoje zwłoki i ni to po polsku ni to pa ruski mówię 3 minuty i zgasiła światło (cały rok rosyjskiego, a ja jakieś słowa pamiętam).
Chłopaki złapali temat i powiedzieli, że wystarczą 2 minuty). Po umówionym czasie zgaszone światło stało się znakiem iż pora zasypiać i obmyślać taktykę na jutro. Zamiast zeszłorocznej godziny snu jaką było coś po północy zasypiamy w tym roku po 23.20.
Wasyl nie chrapał, organizator zapewnił mu miejsce gdzie będzie mógł w spokoju się dobrze wyspać bo wyspany spiker to dobry spiker :) Spodziewałem się iż sobota zacznie się pobudką około 5 rano, wtedy to zwykle zacznie się ruch pasażerski na trasie hala – WC ale pierwsze kursy wyruszają około 5.20, światło zostaje zapalone o 6 rano. Następnie pakowanie, szykowanie stroju na bieg, drobne śniadanko tam gdzie spotkanie z Tadkiem Kraską i zabieramy się w drogę, albo transportem organizatora albo na swój sposób.
8 rano, biuro zawodów i przebieralnia, przed 9 czyli startem na dystansie głównym jakim jest maraton (14 okrążeń) oraz pozostałymi czyli półmaratonu (7 okrążeń) i mini maratonu (1 okrążenie). Wasyl już dawno na posterunku z mikrofonem, robi pamiątkowe zdjęcia na dla wszystkich oraz do tworzonego przez siebie albumu o 30 latach Polskich Biegów (Grzesiu jak coś sknocę to nie celowo). Ustawiamy się na starcie, najszybsi z przodu i tak dalej, Ja z końca bo znam swoje realia na ten bieg, chce tylko być na mecie. Po przyjeździe czuję się tak sobie, na starcie obawiam się czy aby żołądek nie zastrajkuje. Chyba oznaki chorobowe ale staram się myśleć wyłącznie aby pokonać maraton w Radomiu.
Akt 1
Ruszyliśmy, z każdym metrem od startu widać było powiększającą się przewagę czołówki. Początek spokojny najpierw z górki, potem przy szlabanie w prawo do chodnika przy ulicy, a potem po betonowym chodniku mijamy wiatę autobusową i skręcamy w część krosową, najpierw trawka, potem wydeptana ścieżka.
Nierównościami docieramy do ścieżki rowerowej, odbijamy w prawo i mijamy punkt kontroli w postaci maty rozłożonej na szerokości chodnika dla rowerzystów. Następnie lekko pod górkę, po prawej oznaczenie 1km, zaraz za nim spadek aż do mostka drewnianego przez Zalew Borki z lewej strony, od niego pod górkę aż do pierwszej agrafki „czyli złap latarnię ręką i zrób nawrót 180 stopni lub 200 gradów, a co po geodezji jestem).
Po nawrocie z górki do mostu łapie się prędkość przelotową (chodnik już dla pieszych), przy mostku wbiegam pod największym łukiem by jak najmniej wytracić z rozwiniętej wcześniej szybkości. Po prawej woda, po lewej woda, a my biegniemy (Mojżesz też tak potrafił). Po zbiegnięciu z mostku kombinacja zakrętów (prawy potem lekki lewy z górki). Za mną już 2km :) potem skręt w lewo pod górkę, lekkim łukiem dobiegam do skrętu w prawo nadal pod górę. Mijam szczyt i kawałek prostej z górki następnie skręt w lewo (można było skrócić ciut biegnąc po ziemi ale skoro taśmy były rozłożone tak, a nie inaczej to chyba zgodnie z regulaminem.
Po chwili z lewej taśma rozwieszona na prętach wbitych w łączniki między płytami chodnika i skręt w lewo na ścieżkę rowerową. Kawałek z górki do miejsca gdzie kończy się drewniany mostek, kolejna agrafka (kto łapie za słup to łapie jednakże redukcja tempa bardzo wyraźna). Chodnikiem dla pieszych już lekko pod górkę w kierunku baneru oznaczającego koniec okrążenia. Czas 1 kółka 18:46, tak miało być.
koniec okrążenia zapoznawczego, czerwone bermudy bo lubię w nich biegać nawet tempem żółwia morskiego, zdjęcie wykonywane na mecie każde następne w odstępie kilku sekund
Akt 2
Już tylko 39,2km do mety jak fajnie. Zbiegam do punktu żywienia ale nie korzystam.Tempo kolejnego kółka bardzo zbliżone do tego co w 1, brak kryzysu. Czas po drugim okrążeniu 37:28 (drugie kółko o 4 sekundy szybsze niż pierwsze).
ręczny pomiar czasu każdego okrążenia – dobry sposób oceny jak idzie taktyka biegu
Akt 3
Znów mijam stolik z odżywkami własnymi i organizatora dla biegnących wokół zalewu. Kryzysu brak, biegnę swoje co chwile widząc znajome twarze, na agrafkach pozdrawiając i motywując się wzajemnie do dalszego biegu). Tempo szybsze, rundy zapoznawcze były teraz pozostaje nadrobić do planu 2:07:30 na połowie dystansu.
3 kółko już w 17:45, czas łączny 55:13, czyżby ogień w nogach?
Akt 4
Spodziewam się pierwszych oznak przebytej trasy, jednakże takowe się nie pojawiają. Bieg w polarze Adidasa był dobrym pomysłem, suwak przy szyi robi za termoregulator organizmu sprawnie pozbawiając mnie uczucia zgrzania. Przebiegając pod wiatą nadal słyszę ten świst szybkości jakbym mknął TGV Eurostar z Paris Nord odcinkiem LGV Nord, LGV 1 potem tunelem pod kanałem la Manche następnie trasą High Speed Line 1 do stacji końcowej czyli London St. Pancras. Najszybsze okrążeniu w całym biegu – 17:27, czas łączny 1:12:40.
po ponad 12km jeszcze nawet nogę podnoszę, cóż za gracja i precyzja :)
Akt 5
Mknę dalej niestrudzony widząc cel jakim będzie pamiątkowy medal i kolejny już ostatni w tym roku 6 ukończony maraton. Okulary staja się zamglone, różnica temperatury między tym co na zewnątrz i tym co przy oczach jest wyraźna. Żołądek nie strajkuje, ja coraz bardziej mokry ale zdjęcie polaru może być brzemienne w skutkach.
cóż za zapał, co za poświęcenie, co za determinacja w dążeniu do celu, kółko w 17:30
Akt 6
To już prawie połowa dystansu, brak większych sygnałów buntu jednostki napędowej i kolejne metry połykam jak świąteczno ciasto. Widzę już rywala, który biegnie o połowę krótszy dystans niż ja, póki co strata jakieś 300m na agrafce. Mimo to rywal słabnie w oczach, chyba już wykonał plan, a teraz jedynie ogranicza szybkość na ostatni kilometr. No to mnie pewnie ma bo ja nie przyspieszę ponad to co sobie założyłem na pierwsze 21,1km aż tak by wygrać z kolegą z Radomia.
Pozdrowienia od innych biegaczy skutecznie poprawiają chwilowe oznaki zmęczenia, w miejscu nie stoję – to najważniejsze. Chwilę przed metą wyprzedza i kończy półmaraton sprawca całego biegu - Tadeusz Kraska we własnej osobie, ma w sobie moc.
serce w normie, tempo też - miło jest, 17:33 upływa na 6 okrążenie
Akt 7
To już prawie połowa, popijam herbatę, gorąca – odczucie takie same jakbym pił 92% bukwicę, czyli pali w przełyku. Doganiam rywala, chwilę go prowadzę po czym ustawiam go do ataku na ostatnią prostą. Na metę wpada 16 sekund przede mną, swój bieg ma już z głowy – zostałem ja.
to już połowa, teraz już bliżej niż dalej, nie ma to jak motywacja psychiczna
Akt 8
Połowa za szybko tak więc na punkcie odżywczym ładuję się cukrem, mandarynkami i kruchym paluszkiem. Izotonik i herbata też spożyta aby sił nie brakło. W miarę dobrze się czuję, uczucie głodu zostało zażegnane „partią” kcal. Dlatego wynik czasowy tego okrążenia odstaje od pozostałych 19:33 – przecież nie będę sobie żałował. Plan na drugą część dystansu jest taki aby dobiec do mety niezależnie od uzyskanego czasu, trudno go nie wykonać no nie?.
nie pada, nie wieje mocno, warunki perfekt, nawet poślizgu brak, cud miód i orzeszki
Akt 9
Nastaje ta chwila, organizm odmawia dalszej współpracy przechodząc w tryb awaryjny. Zatrzymuje się, siadam na ławce i zdejmuje buty, pięty bolą czyli chyba amortyzacja New Balance uległa wyczerpaniu, chwila dla stóp które okryte spoconymi skarpetkami ulegają szybkiemu schłodzeniu. Po 3 minutach wkładam znów buty, wiąże w pewny sposób co by się na sznurówkach nie zabić (a kontakt z glebą się zdarzał). Bieg staje się marszem, myślę sobie swoje wykonałem, potrzeba odpoczynku.
Całą 9 okrążenie pokonuje powolnym marszem z rękoma schowanymi w kieszenie. Znajomi zazdroszczą trybu lajtowego z jakim pokonuję kolejne metry. Andrzej Mazurkiewicz z KB Gymnasion Warszawa mówi, ze nieźle wyglądam jak na panujące warunki: „no ładnie czapka, okulary przeciwsłoneczne i marsz z rękoma w kieszeni”. Odpowiadam iż nastał czas rozmyślań, przecież ile można tylko gonić uciekające sekundy. Szczery uśmiech i po chwili mija mnie w drodze na drewniany mostek.
trochę ponad 3km w 39 minut – wiem, żenada ale organizmu nie oszukam
Akt 10
Już chyba gorzej nie można, próbuję poderwać się do biegu – efekt taki iż organizm po 15m sprowadza mnie do marszu. Czuję przenikliwy chłód, dłonie mimo iż w rękawiczkach biegowych (cienkich) bardzo zmarznięte, od razu lądują w kieszeni. Nadal rozmyślam co jest nie tak, idę rozmyślając i patrząc się w chodnik (jak mysz do sera). Kolejni znajomi współtowarzysze podnoszą morale zagrzewając do biegu, mimo dobrych chęci idę swoje, jedynie staram się zmniejszyć kadencję kroku (ilość kroków wykonywanych na danym odcinku lub przez ustalony okres czasu). Czas okrążenia 35:12 nie powala, ale cóż dam radę to już 30km za mną.
kolejne ponad 3km marszem, na zegarze już 3:38:55, a tu jeszcze ponad 12km
Akt 11
Nastąpiło odblokowanie organizmu, zaczął się bieg tempem nieco wolniejszym od tego co było ale to już jednak bieg :). W 2008 roku pieszo pokonałem 3 kółka, w tym roku nie chciałem dopuścić do powtórki. Co jakiś czas chwile marszu bo to już sił mniej acz jednak dość by biec. 11 okrążenie w 21:23 czyli postęp znaczący. Wielu już dawno na mecie, trasa staje się coraz bardziej opustoszała, fajnie gdyż lubię samotne pokonywanie dystansu bo nie słychać głośnego oddechu innego biegacza obok.
Wracam do walki STOP, o to chodziło STOP, jest dobrze STOP, progres do góry STOP, niezły prognostyk na koniec biegu :). Po raz kolejny zdarza się u mnie tak zwany efekt „drugiego oddechu” czyli powrotu do prędkości przelotowych (szlakowych, jak kto woli). Podbudowane morale i nowy cel – pokonać ponad 9km i zmieścić się przed upływem 5 godzin, teraz tylko realizacja – mam niecałą godzinę.
na mecie okrążenia w 4:00:18 zaczyna się bój o chwałę i „godność maratońską”
Akt 12
Już nieliczni walczą, tempo nadal rośnie i o to chodzi. Jest walka, coraz krótsze odcinki marszu i myśl, że potrafię rzecz trudną dla mnie. I efektem jej 12 kółko w 20:28 (szanse rosną) no i to jest znak dla mojej głowy. Jest jak skutecznie spławić myśli o marszu bo ile się można męczyć?.
na rękawiczki miejsce w kieszeni, zaciśnięta dłoń i wiara w powodzenie - a jak :)
Akt 13 – przedostatni
Walka już niezła, nogi niosą i z każdą chwilą ubywa kolejnych metrów trasy. Nadal istniejąca obawa czy zdążę skraca pobyt przy punkcie odżywczym do niezbędnego minimum. Biegnę, z przodu pusto z tyłu pusto, hehe kameralność jak nic uzyskana tylko jakim kosztem?.
Czas okrążenia 19:05 daje kopa, ale moc mam w sobie. W oczach widać rozszalałe tornado, które z bezwzględnością przemieszcza się nie bacząc na wszelkie przeszkody. Przechodnie na pytanie „to ile masz do przebiegnięcia” i odpowiedź 42,2km odpowiadają motywującym „o nie, ja bym nie dała tyle rady”. Obsługa pytając mnie „ile jeszcze” uzyskuje odpowiedź „przedostatnie”, tym razem kwitując całość „e no to szacuj”. Dobiegam do drugiej agrafki i sytuacja niejako się powtarza.
Ile ci wolontariusze mogą stać i marznąć patrząc czy ktoś nie skraca sobie trasy, nawet widok zalewu może już zbrzydnąć do reszty. Biegacze pod koniec okrążenia motywują by walczyć, wstyd im nie przyznać racji, już tak niewiele do celu.
cza nieubłaganie zbliża się do ustalonego wyzwania, ostatnie obliczenia ile mam na ostatnie okrążenie
Akt 14 – finalny
Mam 20:09 na pokonanie ostatniego kołka maratonu. Zmęczenie duże ale motywacja jeszcze większa i pobyt na punkcie to już tylko herbata, a kubek po niej po chwili ląduje w pojemniku na śmieci. Grzeję ile sił nie patrząc na innych, których o dziwo wyprzedzam na trasie. Tylko na podbiegach zdarza się kawałek marszu na zmniejszenie oddechu.
Pokonuję kolejne fragmenty trasy, już wiem, że dam radę. Wychodzę po dużym łuku na ostatnią prostą do mety. Biegnę, na jakieś 200m przed metą marsz ostatnia redukcja sił i po chwili finiszowe metry. Zdejmuję okulary i zakładam je na czapkę. To już koniec, udało się, dobiegłem i uzyskałem 4:57:37. Ostatnia pętla w 17:46 pokazała zacięcie do realizacji celu. Otrzymuję medal i torbę z drobnymi upominkami oraz gratulację od osób z mety biegu. Udało się!
meta moja, udało się być ty jednym z niewielu którzy mieli przyjemność biec w Radomiu
Podsumowanie
Teraz po herbatę może kiełbaskę i szybko przebrać się w suche rzeczy. Po dojściu do miejsca na jedzenie takiej smakowitości i krótkiej rozmowy „iż już na mecie” zbieram się do miejsca gdzie czeka na mnie torba i garnitur. Ospale ale jednak docieram do budynku Politechniki Radomskiej i zabieram się do przebierania. Krótka rozmowa z dwoma uczestniczkami trasy było ozdobą tej czynności. Gotowy i ubrany „jak się masz” w strój biznesowy pytam szatniarza jak się dostać na dworzec PKP, z pociągami w niedzielę raczej cienki wybór. Wpada kolega Rysiek, gratulujemy sobie mety, darujemy już schabowego bo nie mam do tego głowy aby zajechany wysiłkiem organizm dobijać jeszcze obiadem, muszę odczekać.
Otrzymuję intratną propozycję transportu na dworzec PKP – jak tu się nie cieszyć, gdy wizja noszenia sporego bagażu przyprawia o ból krzyża. Dochodząc do bolidu Ryśka (Fiat Seicento, nowsza wersja cieniasa jak to mówią fani 4-ech kółek), dla mnie rewelska, bagaż na tył i zamiast podróży na dworzec dochodzimy do wniosku iż można i do Warszawy. Trochę głupio bo zmienia to kierowcy plan podróży z komfortowej na dłuższą i w korkach. Dla mnie nieźle, dla kierowcy niezbyt acz stwierdza iż to i tak nie problem – to już chyba limit fartu wykorzystany. Podróż mija dobrze, z rozmowami na temat biegania, że nam się jeszcze chce.
Końcowe refleksje
Wyjazd udany, meta osiągnięta, medal piękny – warto było walczyć. Warszawa wita nas korkami, na Trasie Łazienkowskiej ciężko z wysiadką, udaje się dopiero przy Rozbracie. Wsiadam z tobołami do „171” i jadę do Centrum, na końcu przegubowego Solarisa 5 kibiców (tu się zastanawiam nad poprawnym określeniem) Legii Warszawa po pijaku drze ryja na cały autobus. W sumie mnie to rybka, póki się pijany kibol nie przywala to reagować nie będę, słychać głos puszek od piwa i butelek.
Starsza kobieta informuje kierowcę „że jak to można w autobusie się zachowywać, prosi o reakcję”. Kierowcy mają do dyspozycji łączność radiową z dyspozytornią (to jest nowoczesność), informuje o sytuacji i otrzymuje odpowiedź o tym ,że służby mundurowe w drodze. Na wiosce korki jak cholera, wleczemy się jak krew z nosa przy Smyku Policji brak to tamci nadal śpiewają. Skręcamy na Marszałkowską, z boku jedzie furgon „niebieskich” kierowca informuje o problemie, tamci zjeżdżają na chodnik i wołają następnych 2-óch z patrolu i udają się do ostatnich drzwi autobusu. Wchodzą i grzecznie zabierają podchmieloną ferajnę celem dalszych czynności służbowych jakie muszą wykonać. Tyle bajeru na koniec historii.
Radom to obowiązek w moich planach startowych, pogoda bywa różna ale cel jeden wystartować i ukończyć. Klimat niezwykły, znów się nie zawiodłem na decyzji, było fantastycznie.
jedna strona medalu jaki otrzymałem na mecie, symbol 3 kieliszków
przewróconych do góry dnem, a na nich biegacze jednoznacznie informuje o celu biegi
|