2013-03-13
Dostęp do wpisu:
Publiczny
| SB vs. sos seczuański... (czytano: 1072 razy)
Jedzenie ważna rzecz... Wczoraj się o tym dobitnie przekonałem! Miałem zaplanowany trening - siłę biegową, a z racji napiętego planu dnia chciałem wybiec jak najwcześniej... Wyszło, że zastartowałem w zasadzie zaraz po obiadku.
Obiad, nie powiem, bardzo dobry: makaron razowy z sosikiem seczuańskim, mniam! Lubię to! :) Zjadłem.. dodałem do tego 1,5 szklanki izotoniku i szybko wyszedłem!
Pierwszym błędem było myślenie o zadaniach, które jeszcze przede mną: co mam zrobić, na kiedy, kiedy muszę wrócić itd. itp. - nie miałem tego w zasadzie w planie, ale pod wpływem tych myśli zacząłem trening "z kopyta" i wyszło WB3 (ok 5km), po tym dystansie dobiegłem do miejsc, w których mogłem sobie robić podbiegi, co też skrzętnie robiłem. Biegnąc jak zwykle bulwarami wiślanymi dobiegłem do Wawelu i tam zobaczyłem super odcinek do zrobienia treningu - schody prowadzące do zamku!!! Dodam, że cały czas czułem ciężar obiadu, nie przeszkadzał mi on jeszcze, lecz trochę jakby skracał oddech.
No to, ku uciesze przechodniów-turystów zacząłem "latać po tych schodach w górę i na dół... Odległość jest w sam raz, bo to ok 120÷150m...
I tu się zaczęło... :) Od 3-ciej przebieżki sosik obiadowy wyczuwałem ewidentnie :/ Po 4 -tym razie zaczęło mi być nie na żarty niedobrze, ale powiedziałem sobie, że jak trening to trening (nawet do porzygania :) - jak w przysłowiu: "zestraj się, a nie daj się!") I zrobiłem te 8 przebieżek...
Zbiegłem spod bramy zamkowej cały zielony i miałem wszystkiego dość, ale jakoś trzeba było dotrzeć do domciu. Nic... Nie zatrzymywałem się starając się dojść do siebie - truchtałem, za chwilkę było już lepiej. Mogłem już spokojnie biec i o dziwo zacząłem się czuć coraz lepiej - patrz: coraz lżej, szybciej :) Pomyślałem sobie, że jeżeli biegnę coraz szybciej to znaczy, że mogę w ten sposób już dobiec do domciu...
I tak to skończyłem trening krosem aktywnym. Wróciłęm do domu i po kłopotach nie było śladu! Wręcz miałem dużo energii na zaplanowane wcześniej zajęcia, które na mnie czekały.
Z tego dnia znów wnioski:
Po takim żarciu nie szaleć na treningu! Jak szaleć, to tak jak w mądrych książkach jest napisane: szamanko 1h przed treningiem!
Sos seczuański długo nie będzie przeze mnie jedzony... :)
Blog moga komentować wszyscy zalogowani czytelnicyDodaj komentarz do wpisu (2013-03-13,11:18): Trzeba być jak Henryk Szost - tylko dwie kromki z dżemem i herbata przed treningiem :-) stealmach (2013-03-13,11:22): tja... - szczególnie, że człowiek czeka głodny na żonę z obiadkiem, żeby zjeść razem (nie odmówię sobie tej przyjemności) arco75 (2013-03-13,13:11): U mnie bez pauzy 2-3 godzinnej po jedzeniu to nie ma dobrego biegania, można sobie zrobić tylko więcej krzywdy niż pożytku. jann (2013-03-13,14:33): bieganie po jedzeniu to okropna rzecz, czasem mi się to zdarza z braku czasu bo przecież jeść też kiedyś trzeba ale unikam tego jak ognia, sosu seczuańskiego też unikam, dobrze, że skończyłeś bez jakiejś wpadki na środku miasta,pozdro Marysieńka (2013-03-20,19:19): Z doświadczenie wiem, że dużo lżej biega się o pustym "pysku"..niźli po obfitym obiadku:))
|