2012-02-28
Dostęp do wpisu:
Publiczny
| XXXII PÓŁMARATON Wiązowna (czytano: 1103 razy)
Wszystko zaczęło się na dzień przed biegiem. W lokalnym turnieju squasha w Łodzi zagrałem kilka zaciętych meczy. Wygrana z Michałem, Arkiem pozwoliła mi zagrać o półfinał z odwiecznym rywalem - Piotrkiem. Wygrałem 2:0 i jakby napięcie ze mnie zeszło. W półfinale gra nie układała się po mojej myśli i pierwszy raz przegrałem z Adasiem. 2:3. W meczu o trzecie miejsce obroniłem pięć piłek meczowych i wygrałem 2:1. Nie udało mi się jednak obronić przed własnymi nerwami, na poruszeniu których zależało kilku osobom.
Do Wiązownej wyjechaliśmy z Andrzejem około ósmej rano. W Łodzi świeciło słońce i tylko lekko wiało. Podróż zajęła nam dwie godziny. Odebraliśmy skromne pakiety startowe, bawełniane koszulki i w dużej sali gimnastycznej przebraliśmy się do biegu. Rozgrzewka na zewnętrznym boisku trwała tylko kilka minut. Zaczął padać śnieg, a podmuchy wiatru dawały się wszystkim we znaki. Na kwadrans schowaliśmy się do budynku szkoły.
5 minut przed startem pojawiliśmy się w sektorze 1:35. Byłem zdziwiony małą liczbą zawodników. Ze startu w Pile pamiętam ścisk i przepychanki. Tutaj było luźno.
Pierwsze cztery kilometry biegłem idealnie. 4:29 - 4:30. Wszystko zaczęło się jednak psuć na pierwszym podbiegu, na którym straciłem 8 sekund. Może gdybym wiedział, że trasa jest tak pofałdowana, rozpocząłbym nieco szybciej. Później do nawrotu nadrobiłem 10 sekund, ale zbiegając na 9 kilometrze wiedziałem, że powrót będzie okrutny.
Na domiar złego wiatr dmuchał coraz mocniej. Obaj z Andrzejem doszliśmy do wniosku, że na pierwszej połówce nie było go czuć na plecach. Wracając często pochylaliśmy głowy, by uniknąć przeraźliwego zimna, jakie oferowała mieszanka porywistego wiatru, śniegu i gradu.
Podbieg pod wiatr liczył 3 kilometry. Czasy kolejnych kilometrów 4:42, 4:41 i 4:47 uświadomiły mi, że planowanego wyniku 1:35 nie uda mi się złamać. Wiatr dmuchał coraz silniej, śnieg sypał coraz gęściej. Starałem się biec w tempie 4:30. Kilometr 14 przebiegłe w 4:33, 15 w 4:29, natomiast 16 km ku mojemu zaskoczeniu zaliczyłem w 4:24. Na kolejnych kilometrach czułem się już coraz słabiej. Walczyłem ze sobą i fatalną pogodą. Myślałem o swobodnym stylu ChiRunning. Kilkakrotnie poczułem nawet swobodne przebieranie nogami. Andrzej, który przez pierwszą połówkę wiózł się za mną i obserwował moją walkę o równe tempo, na ostatnich 2-3 kilometrach minimalnie przyspieszył i odjechał mi na 20-30 metrów.
Ostatni kilometr był prawdziwą próbą sił. Siła i kierunek wiatru były najbardziej odczuwalne, z opadów śniegu zrobiły się opady śniegu z gradem. Biegłem tak szybko, na ile pozwalały mi siły. 21 km pokonałem w 4:24.
Czas końcowy brutto 1:36:09 (1:35:57 netto). Całkiem nieźle, jak na te warunki i zdradliwą trasę. Poprawiłem życiówkę o 7 minut. Teraz trzeba będzie próbować łamać półtorej godziny.
Po biegu rzuciliśmy się z Andrzejem na ciepłe jedzenie. Żurek, bigos i kiełbasa wydawały się idealnym rozwiązaniem po tak wychładzającej przebieżce. Jednak skutki naszego łakomstwa odczuliśmy już po pierwszych kilometrach drogi powrotnej.....
Bieg w Wiązownej wydawał mi się jednym z ważniejszych wydarzeń w kalendarzu biegowym. Okazał się biegiem raczej kameralnym, bez wielkiej rzeszy kibiców. Zmienił moje spojrzenie na biegi masowe. Nie było tłumu biegaczy, długimi odcinkami biegliśmy w dwójkę, lub w grupie 3-4 osobowej. Na trasie niewiele się działo. Świadczą o tym bardzo przybliżone miejsca na kolejnych punktach kontrolnych.
Podsumowując. Z wyniku jestem bardzo zadowolony. Jest nadzieja, że w lepszych warunkach uda mi się zrealizować główny cel na pierwszą część sezonu i złamać w łódzkim maratonie barierę 3:15:00.
Blog moga komentować wszyscy zalogowani czytelnicyDodaj komentarz do wpisu mariod (2012-02-28,13:11): Kilka razy biegłem w Wiązownej i zawsze ta sama pogoda,a tamtejszy wiatr to jest słynny na całą Polskę.Pobiegnij połówkę w Wawie lub Pabianicach,będziesz miał inne odczucia.
|