Jestes
niezalogowany
ZALOGUJ

 

Przeczytano: 303 razy (od 2022-07-30)

 ARTYKUŁ 
Srednia ocen:0/0

Twoja ocena:brak


O Janowcu Wlkp.
Autor: WojciechGruszczyński
Data : 2003-05-27

Do Janowca Wkpl. wybrałem się po raz pierwszy. Może wpłynął na to fakt, że pojawił się w Maratonach Polskich baner UKS -u "DRAGON", informujący o 15 Biegu Tomasza Hopffera.
Podskórnie przeczuwałem jakąś niespodziankę i była , ale o tym po kolei. Do Janowca udałem się prosto z Bukowej, gdzie w sobotę biegaliśmy pół maraton (jak zwykle w Bukowej bardzo ładny medal). Jazda nocą z Bukowej do Gniezna zeszła szybko. Ale od Gniezna do Janowca 20 kilka km jechałem prawie godzinę. Brak dostatecznej ilości drogowskazów. Krążyłem gdzieś po jakichś wioskach, których w ogóle nie było na mapie, a spytać się nie było kogo. O godz. 3 nad ranem zajechałem pod rynek uśpionego miasta, gdzie moim oczom ukazały się przygotowane namioty z leżankami, scena i gustowny ogródek piwny. Przy fontannie zauważyłem siedzącego na ławce gościa, który tego wszystkiego pilnował. Zapytałem, go gdzie by tu bezpiecznie postawić samochód ,aby się w nim przespać. Oświadczył stawiaj pan koło mojego, będę pilnował tego całego majdanu i pana gabloty, aby nie podłaziły jakie spóźnione szczawiki.
Wyciągnąłem z bagażnika śpiwór i mając takiego stróża, uciąłem sobie 4 godziny spokojnej drzemki. O godz. 7 obudziły mnie podjeżdżające pod kościół na mszę samochody. Pierwsza myśl to może by też odnowić się duchowo, ale po obejrzeniu się w lusterku uznałem, że za bardzo jestem "wymięty" i rozczochrany. Toaleta poranna zrobiona przy miejskiej fontannie, zajęła mi tyle czasu, że zaliczył bym tylko pół mszy. Mój stróż stwierdził może pan iść na mszę popołudniową. Przyznałem mu rację i zaproponowałem wspólne zjedzenie śniadania. Powyciągałem kanapki i przy fontannie, świergocie ptaszków "wrzuciliśmy coś na ruszt". Po posiłku zebrało mnie na poranną małą czarną. Zasypałem szklankę kawą, podtykam stróżowi i mówię zakombinuj coś i zalej mi to. On na to ja pilnuję i się stąd nie ruszam. Ja ze śmiechem na to - taki kolega jesteś?
Odpalam maszynę i postanawiam znaleźć dom Lecha Stachowiaka, głównego chyba organizatora biegu , aby zalał mi wrzątkiem upragnioną kawę. Znów krążę po ul. Spółdzielczej i jakoś nie mogę sobie przypomnieć który to jego dom (dojazd od oczka wodnego), chociaż już kilka lat temu na jego podwórku parkowałem samochód przed wyjazdem z Janowca na Maraton do Paryża. W pewnym momencie idąca po chodniku elegancko ubrana ładna Pani, widząc moje zakłopotanie spieszy z pomocą i tłumaczy mi gdzie mieszka Lech, znany, a jakże miejscowy nauczyciel .
Jakoś straciłem ochotę na odwiedziny Lecha , robienie mu kłopotów i wracam do stróża. Ale na skwerze już gwarno. Schodzą się organizatorzy, strażacy i wszelkiego rodzaju służby. Na razie na zapisy jeszcze za wcześnie, więc udaję się do miejscowego "marketu" po napój i rodzynki. Ku mojemu zdziwieniu z zaplecza sklepu wychodzi moja wcześniejsza informatorka z pytaniem , czy znalazłem dom którego szukałem. Stwierdziłem że nie i że przez przypadek zmieniłem obiekt zainteresowania i dlatego moja wizyta w tym sklepie. Pośmialiśmy się z kasjerkami, kupiłem co trzeba, plus banana i udałem się po numer startowy. Z nr. 189 udaję się do miejscowej szkoły, gdzie można zaparkować za ogrodzeniem samochód i korzystać z szatni i toalet. Z minuty na minutę pod szkołą przybywa aut. Coraz więcej przebranych i rozgrzewających się biegaczy. Ja na razie spędzam czas na trawce na opalanku. Bieg ma się rozpocząć w samo południe. Rośnie temperatura. Grzeje niemiłosiernie. Zanosi się na niezłą "jatkę". Dobrze , że to tylko 10 km. Z kilkoma biegaczami udajemy się na ryneczek. A tam niespodzianka tłumy kibiców.
Trasa wokół rynku i nie tylko, szczelnie już obstawiona. Właśnie dziecięce roczniki walczą na całego, obiegają co chwilę rynek, a rodzice, babcie, dziadkowie żywo dopingują. Pytam co jest ?, czy tu zawsze tyle ludzi?. Dowiaduję się, że sprytnie pod imprezę biegową, podczepiono też święto z okazji "Dnia Matki". Odpowiednio nagłośniono to w szkole. Przygotowano dla dzieci stosy upominków, które leżały poukładane przy scenie na stołach i efekt piorunujący. Każdy zwycięski rocznik wchodził na scenie na podium, otrzymywał ładny dyplom, nagrodę rzeczową i rzęsiste oklaski od licznie przybyłych mam ,bo tatusiowie w barku piwnym delektowali smaczne piwo, ale mieli wgląd na wszystko, z uwagi na pomysłowe rozmieszczenie sceny i ogródka.. Zaznaczam nie widziałem żadnego, podchmielonego kibica.
Sam bieg upłynął szybko "jak z bata strzelił". Trasa prowadziła do jakiejś miejscowości, potem nawrót tak, że miało się przegląd sytuacji kto przede mną , a kto za. Do dobrego samopoczucia przygrywała schowana w cieniu drzew, miejscowa orkiestra. Mnie przyszło kończyć bieg w towarzystwie miejscowej, urodziwej Kasi , finiszowałem przy dodatkowych brawach, chociaż zdaję sobie sprawę, że większość była dla ładnej i ładnie opalonej mojej konkurentki. Na mecie po biegu na mojej szyi zawisła właśnie ta wyczuwana przeze mnie niespodzianka. Medal na którym uwieczniono sylwetkę nieodżałowanego, Tomasza Hopfera.
Czyżby Janowiec był na razie jedynym, który wpadł na taki pomysł, aby uhonorować patrona swoich biegów. Lębork ma w nazwie maratonu oprócz im. Tomasza Hopfera także Ekologiczny i może dlatego na medalach tych, symbol drzewa z jednym liściem, ostrzegające nas , co nas czeka jak nie będziemy dbać o matkę Ziemię. Mieszkańcy Janowca naprawdę dołożyli wszelkich starań, aby stworzyć odpowiedni klimat i świąteczną oprawę tego biegu. Po dekoracjach zaczęły się imprezy z okazji Dnia Matki. Dzieci i nauczyciele przygotowali specjalny program. Mnie wzruszyła melodia śpiewana i grana przez jednego chłopca. Dedykował matkom piosenkę ze słowami :"troszeczkę nieba, troszeczkę ziemi, troszeczkę słońca". Atmosfera biegu tak mnie urzekła, że opuściłem Janowiec jako ostatni z jego uczestników o godz. 19. W szkole kąpałem się samotnie. Samochód mój poczciwy też czekał samotnie na mnie, na placu szkolnym w cieniu drzew. Zadowolony z dobrze spędzonej niedzieli, żegnany i zapraszany za rok, przez weselnych gości przybyłych akurat pod kościół na ślub postanawiam wracać do domu. Podbudowany tym co zobaczyłem, odetchnąłem całą piersią i z wolna nie spiesząc się ruszyłem do swojego domku.
Dziękuję Wam koledzy Stachowiak i Serafiński. Dziękuję Wam mieszkańcy Janowca. Dziękuję też temu młodzieńcowi, który podarował mi długopis, abym sobie robił notatki. Dziękuję zespołowi "ELIKSIR" za doznania muzyczne. Myślę, że za rok będzie równie dobrze. Lechu. - chociaż większość mieszkańców przypisuje ci zasługi w organizacji tego biegu to w pojedynkę nie jesteś w stanie zrobić dobrego biegu. Pomogli Tobie na pewno mieszkańcy Janowca. Spróbuj w naszym imieniu im za to podziękować. My to zrobimy na żywo za rok. A ty się martw teraz , aby to powtórzyć. Bywaj kolego z maratońskich tras. Czekam na wspólną fotkę z Waszą Kaśką. Ktoś tam robił nam zdjęcie. Zapytaj czy jest ono do zdobycia. Szkoda, że nie może tego wszystkiego potwierdzić nasz Admin, który rozważał udział w tym biegu. Była natomiast silna grupa "Ko

lejarza" - Bydgoszcz, ale bez Benneta i Marcina 70. Niech żałują. Z "Mety" były same niedobitki. "Czerwony kapelusz".



Komentarze czytelników - brakskomentuj materiał



















 Ostatnio zalogowani
Gapiński Łukasz
08:38
crespo9077
08:36
JG
08:31
keemun
08:28
ania.skor
08:20
PRE
08:16
martinn1980
08:16
platat
08:16
Admin
08:03
arturgadecki
08:02
michu77
08:02
marcoair
07:56
Januszz
07:46
BemolMD
07:46
szalas
07:45
FoRestRun Gdynia
07:32
|    Redakcja     |     Reklama     |     Regulamin     |