2024-05-13
Dostęp do wpisu:
Publiczny
| Niechęć biegania (czytano: 1122 razy)
Tylko przez pierwsze 500 m maratonu w Pradze odczuwałem satysfakcję, że tam jestem. Był to moment wystrzału startera oraz takty „Wełtawy” Bedricha Smetany rozbrzmiewające gromko z głośników. Kiedy kilkutysięczny tłum biegaczy opuścił szeroką ulicę Paryską a następnie Most Czecha i skręcił w lewo entuzjazm minął. Nie wrócił nawet na Moście Karola (3 km).Następne kilometry to było żmudne odliczanie do końca biegu. Zniechęcony i zmęczony ostatnimi miesiącami chciałem jak najszybciej znaleźć się na mecie i wrócić do czekającej na Brevnovie Rodzinki.
Dlaczego tak się działo ? Po grudniowym ultramaratonie w Gdańsku (84 km) chciałem dać sobie trochę więcej czasu na regenerację i powoli „wejść” w nowy sezon startowy, dlatego maraton zaplanowałem dopiero w maju.
Niestety długi okres przygotowawczy w „pakiecie” z brakiem czasu, permanentnym zmęczeniem (wynikającym również z za długiego ubiegłego sezonu) oraz wiekiem powodował frustrację, zniechęcenie i „zapaści” w miesiącach poprzedzających start.
Po raz pierwszy większość przygotowań wykonałem na bieżni mechanicznej ponieważ wieczorny smog w moim mieście był nie do zniesienia. Kilkukrotnie miałem treningi, podczas których „męczył mnie” każdy kilometr. Podczas jednej z czterech 30-tek musiałem stanąć po 22 km bo nie byłem w stanie biec a tętno wskazywało ponad 200 uderzeń. Doszło nawet do tego, że Pani Trener namawiała mnie do rezygnacji z docelowego startu lub pokonaniu trasy w tempie „turystycznym”.
Wykonałem jednak plan treningowy i stanąłem na starcie swojego 44 maratonu, 5.05., na Rynku Staromiejskim, w Pradze.
I wystartowałem z szybko wygaszonym entuzjazmem. Z początku za balonikiem z napisem 3:00 bez nadziei jednak, że go utrzymam. Przez pierwszą godzinę świeciło słoneczko, przez cały czas wiał wiaterek, warunki do biegania były jednak dobre.
Jedynie częste pokonywanie mostów sprawiało, że trasa była lekko „pofalowana”.
W drugiej części trasy były to również tunele wzdłuż Wełtawy, cały maraton „oparty” był bowiem o rzekę.
Po 10 km w tempie po 4:16 odpuściłem sporą grupę i biegłem dalej własnym tempem odliczając dystans do końca. Trasa zawróciła w tym czasie z powrotem do rynku i około 13 km przebiegliśmy koło linii start-meta. Wzdłuż ulicy cały czas słychać było gorący doping, czasem muzykę (głównie z taśm). Półmetek pokonałem w tempie na 3:05 (1:32:35) ale moim realnym celem stało się uniknięcie balonika z czasem 3:15, który widziałem kilkukrotnie podczas „nawrotek” oraz bieg bez zatrzymywania. Podchodzących było coraz więcej. Najwięcej osób wykorzystywało „alibi” punktów żywieniowych. Biegło mi się nieźle, choć na sporym zmęczeniu, czasem z wiatrem, czasem pod wiatr. Nie „szarpałem” tempa a kilometry ubywały. Po trzydziestym poczułem satysfakcję, że za mniej niż godzinę mogę być już na mecie i moja „męczarnia” się skończy oraz dumę, że jednak dam radę, wbrew sobie, pokonać po raz kolejny 42,195 km
Znowu znaleźliśmy się po lewej stronie Wełtawy, na Holesovicach. Jeszcze jeden tunel, jeszcze jeden most (Libensky), trochę bruku, kilkanaście osób wyprzedzonych. To zawsze podnosi motywację. Cały czas w biegu! Ostatni żel, ostatni kilometr, znowu szeroka ulica Paryska i niebieska wykładzina na Rynku Staromiejskim. Finiszuję w gwarze. Wznoszę ręce w górę choć to dopiero mój 24 maratoński wynik (3:12:50). Ale jest ! Jest meta ! Mimo zniechęcenia, frustracji i wszelkich, wewnętrznych oporów. Jest ! A teraz sobie odpocznę...no może odpocznę po Hajnówce ;-)
Blog moga komentować wszyscy zalogowani czytelnicyDodaj komentarz do wpisu |