2022-12-20
Dostęp do wpisu:
Publiczny
| V Bieg "Śladami Żubra" (czytano: 2233 razy)
PATRZ TAKŻE LINK: https://smakibiegania1.blogspot.com/2022/12/v-bieg-sladami-zubra-pomaraton.html
V Bieg "Śladami Żubra" - półmaraton.
To był mój powrót do Studzienic koło Pszczyny po trzech latach. Jako, że w czeluściach Internetu nic nie ginie, odszukałem sobie zdjęcie z tego biegu. Patrząc na nie z sentymentem, stwierdzam że w zasadzie nic się nie starzejemy 😉.
A jakie wrażenia odniosłem z tegorocznej edycji i dlaczego ponownie zawitałem do tej uroczej miejscowości koło Pszczyny ?
Napisać, że lubię biegać w okolicach Pszczyny, to jakby nic nie napisać. Myślę, że w jakimś stopniu przyczyniły się do tego czasy pandemiczne, w których zmuszeni byliśmy biegać sami lub w gronie najbliższych znajomych. Odkryłem wtedy w Internecie tracki z biegów „Pszczyński Cross Terenowy -cztery pory roku” opracowane przez Leszka Pławeckiego. Zaliczyłem wszystkie te trasy, niektóre nawet dwa razy. Oprócz tego bieganie nocne po Pszczynie, biegi powstańcze, słowem polubiłem wracać w te piękne lasy czy parkowe aleje.
Zapamiętałem sprzed tych trzech lat cudowną, swojską atmosferę „Biegu Śladami Żubra”, jego kameralność i … sporo błota na trasie. Wtedy startowałem na dystansie 12 kilometrów, który stanowił dwie 6-kilometrowe pętle. Teraz po raz pierwszy wprowadzony został dystans półmaratonu i to na jednej pętli. Co Wam będę pisał – musiałem tam być 😅.
Już na starcie zaskoczyło mnie ogromne zainteresowanie tym biegiem. Na biegi na dystansach 6 km, 12 km i 21 km oraz nordic walking na 6 km i 21 km zapisało się 800 osób czyli górny limit określony przez organizatora i to już na kilka dni przed biegiem. Przyznacie, że w dzisiejszych, trudnych biegowo czasach, to spory organizacyjny sukces 👏.
Ja też bogatszy o kilkuletnie biegowe doświadczenia oraz zawarte przez ten okres znajomości, co rusz spotykałem znajomych, którzy także postanowili odwiedzić Studzienice.
Na bieg wybrałem się z przyjaciółmi ze Smaków Biegania czyli Ewą, Darkiem i Irkiem.
Niż w ogóle było nam dane wystartować, zawitaliśmy w gościnne progi remizy OSP, gdzie mieściło się biuro zawodów. Wokół mnóstwo śniegu i mroźnie, a tam cieplutko i wesoło. Podobno wymagane było okazanie dokumentu tożsamości. Może i tak, ale nie, gdy moją skromną osobą zajęła się Kasia Pławecka. Kasiu na Twoje ręce wielkie podziękowania dla całego biura zawodów za ich profesjonalną pracę 👏.
Człowiek odebrał pakiet, a tu już kolejne przywitanie, tym razem z Tomkiem Wysockim. I teraz nie wiem co napisać : czy przede wszystkim biegaczem czy przede wszystkim fotografikiem, którego nieraz mam okazję spotkać podczas trailowych biegów. Tomek pewnie napisze, że i to i to, bo tyle kilometrów ile On przemierza z aparatem, aby wykonać te swoje piękne zdjęcia, to chyba nawet On nie zliczy.
I potem już poszło. Co krok spotykani kolejni znajomi, a wraz z nimi kolejne okazje do rozmów i zdjęć. I nagle człowiek sobie uświadamia, że przecież tyle osób (łącznie ze mną) nie może się mylić – tu w Studzienicach zanosi się na naprawdę fajne bieganie. A co najdziwniejsze, ja tu spotykałem zarówno specjalistów zarówno od asfaltowych sprintów, jak i górskich biegów ultra. Aż byłem ciekaw, jak sobie poradzą obydwie te grupy na zaśnieżonych, mroźnych trasach. Trasę na 6 km znałem, ale kompletnie nie wiedziałem czego spodziewać się po trasie połówki.
Mając jeszcze trochę czasu, poszliśmy na krótki spacer po najbliższej okolicy startu. Dla Ewy, Darka i Irka to były nowości, ale dla mnie miłe wspominki sprzed trzech lat.
I tak powoli zmierzaliśmy w okolice startu. Podziwiałem kondycję i humor spikera, który wesoło dodawał nam energii przed startem. Miałem okazję zamienić z nim parę słów przed startem i na mecie – mogę z czystym sumieniem stwierdzić, że facet zna się na swojej robocie. I to jak potrafił utrzymać formę i energię podczas tych kilku mroźnych godzin, to tylko On wie najlepiej. Były i radosne dialogi z zawodnikami przed startem, a także i gorące przywitania nas na mecie. Myślę, że zarówno ja, ale także większość ze startujących docenia takie gesty. Chłopie duże brawa od biegacza w czapeczce „Winter Trail Małopolska” 👏👏👏😅.
Jeszcze ostatnie pamiątkowe zdjęcia przed startem, ostatnie życzenia sobie powodzenia. I wtedy naszła mnie taka śmieszna myśl, że takie biegi powinny sponsorować … służby odśnieżania miast. Normalnie mróz, padający śnieg, mnóstwo białego puchu na trasie i … ani jednego słowa żalu czy pretensji, że nie da się iść, biec czy zaparkować 👍😉😂.
Ale nadchodzi wielkopomna chwila startu, w jednym momencie tracę z oczu całą moją ekipę, ale czuję jednocześnie szturchnięcie w plecy. To Dawid Kopiec, którego wcześniej nie zauważyłem. Oczywiście jest i fotka, jest i fajna dyskusja, w ferworze której nie zauważyłem, że biegacze wystartowali. Ale skoro Dawid jeszcze stoi, to znaczy, że czas jeszcze jest. Z tego wesołego letargu wybudza mnie głos Dawida, który informuje, że On startuje na nordic walking, a start w tej dyscyplinie rozpocznie się za pięć minut 😂😂😂.
Wystartowanie jako ostatni ma swój urok i atut. Nikt cię już nie wyprzedzi 😅. I z perspektywy tego biegu, uprzedzając fakty, jest to bardzo motywujące. Udało mi się wyprzedzić dokładnie sto osób 👍.
Mijając kolejnych zawodników, delektowałem się trasą. I chyba jest to najwłaściwsze określenie. Szerokie, leśne aleje. Pełne lekkiego, zmrożonego śniegu, czasem oblodzone. Dla mnie trasa bajka. Może było trochę z górki czy pod górkę, ale jakoś nie odczuwałem tego specjalnie. Dawno nie biegło mi się tak lekko i radośnie. Spotykałem wesołe grupy przebranych biegaczy, spotykałem i znajomych.
Mijałem leśne zagajniki, ambony, drzewa uginające się pod ciężarem śniegu. Widziałem gałęzie łamiące się od nadmiaru śniegu. Powiem Wam, że normalnie nie wiem, jak minąłem półmetek biegu. Sam się również dziwiłem, że utrzymuję tak wysokie dla mnie tempo biegu. Wynikało to poniekąd z faktu, że w tym biegu kompletnie nie martwiłem się, że pomylę trasę. Po prostu biegło się wydeptanymi szerokimi ścieżkami. Każde ewentualne zejście z kursu kończyłoby się zapadnięciem po kolana.
I tak dotarłem do dziesiątego kilometra. Bufet na trasie. I tu kolejne duże brawa dla wolontariuszy, którzy dzielnie na tym mrozie obsługiwali punkty z napojami, a kilka takich punktów było 👏👏👏.
W okolicach dwunastego kilometra po raz pierwszy zaczęła świtać mi myśl, że ja tego swojego wysokiego tempa raczej nie utrzymam. Ale wtedy otrzymałem … kroplówkę w postaci Marcina 😅. Spojrzałem, tak sobie, kto leci obok mnie i oczom nie wierzyłem – Marcin we własnej osobie. A wraz z nim ekipa Jego znajomych. To były dwa kilometry, w których Marcin swobodnie sobie ze mną rozmawiał, a ja chcąc jakoś mu odpowiadać wydobywałem ostatnie pokłady energii i sapałem jak parowóz 😅. Ale jednak dzięki niemu i tym naszym dialogom pokonałem kolejne dwa kilometry. Musieliśmy się jednak pożegnać, bo podczas gdy ja zastanawiałem się jak utrzymać tempo, Marcin starał się je na ostatnich kilometrach podkręcić 😱. On i Jego ekipa poleciała dalej, a ja zostałem na siedem kilometrów przed metą z pustką w głowie i … wyplutymi płucami 😰.
I wtedy dostrzegłem kilkadziesiąt metrów przed sobą pewną biegaczkę. I tak sobie w myślach postanowiłem, że albo będę trzymał równy dystans do niej albo … padnę 😱😉. Ku mojemu zdziwieniu zacząłem ten dystans systematycznie skracać i gdy prawie się zrównaliśmy, jakby przez mgłę i jakby z oddali usłyszałem … cześć Jacek 😀. I to była moja druga kroplówka, a raczej Katarzyna Piechula-Bobla we własnej osobie. Jakoś tak wstąpiły we mnie nowe siły, chociaż bardziej prawdziwe będzie stwierdzenie, że wykrzesałem tę ostatnią resztkę, którą miałem. Oj Kasia to był prawdziwy mistrz motywacji 😂😉. Ta to potrafiła człowiekowi dodać otuchy. Na przykład przy pewnym mostku, gdy mój zegarek wskazywał niecałe cztery kilometry do mety, Kasia uparcie twierdziła, że Ona zna trasę i jeszcze co najmniej pół godziny biegu przed nami 😱. Ale poza tym bardzo wesoło nam się rozmawiało na biegowe i życiowe tematy. Po jakimś czasie, cieszyłem się, gdy zobaczyłem chorągiewkę z napisem „4 kilometry”, bo w tym miejscu półmaraton łączył się z trasą biegu na 6 kilometrów i oznaczało to, że do mety są dwa kilometry. Kasia zaś stanowczo twierdziła, że … cztery 😱. Kasia, w swojej relacji z biegu, przepraszała mnie za marudzenie, ja po raz drugi stanowczo stwierdzam, Kasiu to było najlepsze podniesienie ciśnienia i motywacja, jaką mogłem sobie wymarzyć 😱😉😂.
I tak w równym tempie i bardzo radośnie minęliśmy linię mety i podziękowaliśmy sobie za ostatnie wspólne, wesołe kilometry.
Ja chwilkę odczekałem na złapanie oddechu i … powróciłem na trasę biegu 😱😉😀. Mam już taki swój mały zwyczaj, że dobiegam wtedy do spotkania z Ewą i towarzyszę Jej w końcówce biegu. Nie inaczej było i tym razem. Teraz już na luzie biegnąc w przeciwnym kierunku mijałem kolejnych biegaczy. Gorąco zagrzewałem ich do biegu, biłem im brawo, przybijałem piątki, słowem byłem w swoim żywiole 👏👍. Oni odwzajemniali pozdrowienia, a na ich pytania czy daleko jeszcze, widząc niekiedy zmęczone twarze, niezmiennie zapewniałem, że już naprawdę niewiele 😅. Ogromnie lubię takie wesołe dialogi, bo sam wiem jak potrafią one człowiekowi dodać energii. I tak w odwrotnej już kolejności mijałem najpierw dwudziesty kilometr biegu, a potem dziewiętnasty.
I tak jak na starcie zagadałem się z Dawidem, tak teraz spotkałem Go na trasie. Dawid ogromne gratulacje i szacunek za czwarte miejsce w nordic walking 👏.
Byłem już tak około 2,5 kilometra od mety, gdy słyszę, że ktoś zza drzew pyta „A pan co tu robi w tej samej czapeczce” ? Oczom nie wierzyłem, Leszek Pławecki we własnej osobie 👍, który pilnował porządku w tym miejscu. Tylko dlaczego ja Go nie zauważyłem, gdy biegłem wcześniej z Kasią ? Zaiste oczy moje zaszły już wtedy mgłą całkowitą 😉. Fajna, ale krótka rozmowa z Leszkiem, bo zbliżała się już do nas Ewa.
Lubię te nasze wspólne, ostatnie kilometry. Zawsze wesoło, zawsze na luzie. Człowiek może robić za znawcę trasy, co mi się zdarza niezwykle rzadko 😂. A tam rzuci, że w tym miejscu jest lód, a tu zauważy, że za chwilę skończy się las i wbiegniemy w zabudowania, czy wreszcie oznajmi, że za tym domem to jest sto metrów do mety. Głośny doping zgromadzonych na mecie osób, spiker który wymawia imię Ewy. Taka atmosfera zdarza się niezwykle rzadko, ale właśnie to powoduje, że każdy zawodnik czy to pierwszy czy ostatni czuje się doceniony i potem chce wracać do tego miejsca 👏😃.
To był czas na wspólne i indywidualne zdjęcia. To był czas na podzielenie się wrażeniami z trasy, to był wreszcie czas na udanie się do miejsca … gdzie serwowali przepyszną grochówkę 😋😋😋. A ja w takich miejscach cudownie się czuję 😉😂👍. Po grochówce, przy wspólnym ognisku, w gronie innych zawodników piekliśmy kiełbasę.
To był pięknie spędzony czas. Dziękuję Organizatorom za zapewnienie tej swojskiej atmosfery, która udzielała się wszystkim zawodnikom. Niby warunki trudne, niby mróz, ale jakoś nie spotkałem jednej osoby, która by narzekała. Piąta edycja biegu, a Wy ciągle udoskonalacie ten bieg i wprowadzacie jakieś nowości. Bez dwóch zdań dla mnie strzałem w dziesiątkę było wprowadzenie półmaratonu i znalezienie dla niego takiej bajkowej trasy. Wielkie podziękowania i szacunek dla Was i do zobaczenia 👏👏👏.
Blog moga komentować wszyscy zalogowani czytelnicyDodaj komentarz do wpisu DamianSz (2022-12-23,16:34): " Kasia uparcie twierdziła, że Ona zna trasę " kilka lat wstecz też tak twierdziła gdy biegliśmy razem podczas treningu w Jankowicach a potem zamiast do Tych dobiegliśmy do Studzienic :-) ale faktycznie przy niej czas i droga szybciej mija. Jacek Reclik (2022-12-24,05:36): DamianSz - fajny wpis, a przy okazji potwierdzasz moje słowa. Widzę, że tworzy się fanklub biegania z Kasią. Pytanie co na to sama zainteresowana 😉. Pozdrawiam
|