2018-11-14
Dostęp do wpisu:
Publiczny
| Cudowne rozmnożenie leśnych kilometrów (czytano: 618 razy)
PATRZ TAKŻE LINK: azymut.orientujemy.pl/img_editor/ao18tp50.jpg
Po paru latach przerwy wróciłem na TP50, tym razem na sportowo. Dylemat "maraton czy TP50" rozstrzygnąłem na korzyść tego ostatniego w połowie października i się zapisałem na Azymut. Pełen pozytywnych emocji czekałem na 10.11. Odczucia postartowe są nieco bardziej ambiwalentne, ale raczej na plus.
Azymut kusił mnie już rok temu, ale jakoś nań nie trafiłem. W tym roku zapisałem się od razu, zanim zorientowałem się, że odbędzie się daleeeko od Poznania (w Gródku pod Świeciem). Ale cóż, rozgrzewka oriento związana z podróżą nieznanymi drogami po ciemku bez nawigacji to zawsze ciekawe urozmaicenie startów.
Start był zaplanowany na 6:00. Nocowałem na sali gimnastycznej i tak się bałem, że mój budzik obudzi innych, a mnie nie, że wstałem parę minut przed planem. W ciszy się przygotowałem i spakowałem, o 5:50 dostaliśmy mapy. Pierwszy rzut oka – mnóstwo punktów. Ogromne mnóstwo. 30. Będzie gdzie się zgubić. Drugi rzut oka – mapa jakaś taka niewyraźna. Będzie na co zwalić winę, gdy się zgubię. Trzeci rzut oka – to naprawdę TP50. Zwariowałem.
O szóstej ruszyliśmy. Cała dziewiątka. Plus był taki, że na pewno skończę w pierwszej dziesiątce. Morale było dobre.
Pierwsze trzy punkty (28, 6, 5) szukałem jeszcze po ciemku. Ostatni raz doświadczyłem tego w 2009 roku. Ma to swój urok, trzeba przyznać. Na szczęście kupiona w przeddzień startu czołówka okazała się bardzo dobra i nie było problemu z widocznością. Z punktami zasadniczo też nie, choć nie trafiałem do nich tak prosto, jak choćby na Oriento. Do tego same punkty oznakowane były ubogo, zwykłą kartką z kodem QR, więc nie rzucały się w oczy, jeśli się szło od złej strony danego drzewa/obiektu. Organizator skrzętnie to wykorzystał, i to bardzo. ;)
Do PK4 dotarłem sam (wcześniejsze dwa znalazłem razem z parą, z którą mijałem się na trasie jeszcze wielokrotnie) i miałem tam sympatyczny, wczesnoporanny widok na przełom Wdy, jednak na razie nie napawałem się widoczkami i poleciałem dalej. W drodze na PK3 minąłem wspomnianą dwójkę, te dwa punkty zaliczali w odwrotnej kolejności niż ja. Trójka była położona jeszcze piękniej niż czwórka, widok z parunastu metrów w dół na rzekę (z jakby nasypu dojazdowego do planowanego, ale niewybudowanego mostu?) zapierał dech w piersiach. I dawał do zrozumienia, że to nie będzie łatwy rajd. Tereny nie były płaskie.
PK2 zaliczyłem z marszu, do PK1 poszedłem naokoło drogami, bojąc się rzeczki, co jednak okazało się przesadną ostrożnością, bo rzeczka okazała się kanałem węższym niż Struga Świebodzińska. Idąc na szagę spokojnie bym ją przebył na sucho.
Na PK1, znalezionym trochę z pomocą ww. dwójki, nieświadomie doznałem zaćmienia i poleciałem zupełnie niezrozumiałym wariantem w kierunku mostu nad Wdą w Bedlenkach. Zamiast pójść na południe i wybrać wariant drogowy ruszyłem na przełaj lasami, równolegle do rzeki. To był zły wybór. Niemiłosiernie męczyłem się przebywając doliny mini-potoczków, o niekiedy całkiem stromych zboczach. O dziwo, wg Endo trzymałem wtedy konsekwentnie kierunek. Ale był to wykańczający odcinek, na którym parę razy zwątpiłem. Na szczęście po zdecydowanie za długim czasie dotarłem do jakiejś drogi i nią do mostu. Na moście mapa niemal mi wpadła do rzeki. Ciekawe, czy dałbym bez niej radę wrócić do bazy. ;)
Niestety nie był to koniec przygód na drodze do PK14. Gdy biegłem jedną leśną ścieżką, o coś się potknąłem, nie zwróciłem jednak uwagi, o co. 50 metrów dalej droga była przecięta płotem, nieco podniszczonym, ale jednak. Stwierdziłem, że teren oplocony jest zakazany, i chciałem wrócić do poprzedniego rozwidlenia, by dobiec do punktu okrężną drogą. Ale okazało się, że to, o co chwilę wcześniej się potknąłem, to inny płot, bardziej zniszczony. Nasunęła się myśl, że te płoty może są nieaktualne, więc znów zawróciłem, przebyłem ten drugi i ... kawałek dalej natrafiłem na trzeci płot, w stanie idealnym. No żesz! Znów nawróciłem, zły na siebie, bo zrobiłem tu pewnie z kilkaset metrów nadwyżki. Na szczęście potem do punktu trafiłem już na czysto. Do PK13 tak samo.
W drodze na PK29 zaszedłem na przystanek kolejowy Leosia, by sprawdzić, czy Internet mówi prawdę. Okazuje się, że tak: w Leosi są dwa pociągi w tygodniu, jeden w piątek i jeden w niedzielę, oba w tym samym kierunku. I tu mogą infrastrukturę utrzymać. A u nas rozebrali 384, zaniedbali 375. Nawet na biegu te tematy w głowie...
Sam PK29 to drzewko koło wielkiego kamienia, oba znalezione łatwo. O dziwo, koło kamienia nie ma żadnej tablicy informacyjnej. A wygląda na ciekawostkę turystyczną, coś by się przydało.
Zaliczenie PK15, PK10 (znów z dwójką znajomych) i PK11 przysporzył mało kłopotów. Co się działo na PK12, nie wiem do dziś... Choć, jak się zdaje, byłem przy dobrym strumieniu, to krążyłem niżej, niż powinienem był, z uporem szukając punktu, oczywiście nieskutecznie. Wracałem parę razy do drogi, upewniając się, czy na pewno dobry strumień wybrałem, nawet dla pewności sprawdzałem sąsiedni, i nic. Nie było śladu po karteczce z QR.
Po chyba 50 minutach zrezygnowałem, wbiegłem na jakąś górkę, wbiłem na dróżkę i wycelowałem w PK8, myśląc, czy jest sens biec dalej bez jednego punktu. Przebieg drogi mnie jednak zdziwił, nie pasował do mapy. Po paru zakrętach zlokalizowałem się na mapie, a parę chwil później dotarłem do trakcji, przy której, nieco na zachód, powinien być PK12. Porzuciłem myśli o ósemce i skierowałem się na dwunastkę. Parę zbiegów i podbiegów – i oto jest! Przypadkiem się udało jednak ją znaleźć. Co prawda strata wynosiła już niemal 2h względem planu, ale nadal była szansa na ukończenie trasy. Poleciałem dalej.
PK8 i PK9 były łatwe, choć było mokro. Na PK30 bufet, więc usiadłem na skarpie nad Wdą i obserwowałem stado łabędzi na wodzie, starając się zebrać trochę sił. Organizatorzy dali tu wodę (uzupełniłem zapasy) i ciastka, w tym genialne wafelki. Obżarłem się jak głodny człowiek na długodystansowym BnO. Znaczy: zjadłem ze trzy ciastka i trzy dorzuciłem do plecaka. Po chwili dotarła para znajomych (tam widzieliśmy się ostatni raz na trasie), ale od razu pomknęła dalej. Ja łącznie w bufecie spędziłem koło ośmiu leniwych minut.
Ostatnie punkty wschodniego brzegu poszły dość gładko (z drobnymi błędami nawigacyjnymi), zaliczone w kolejności 26-27-24-25-23-22, zgodnie z planem czasowym (już po uwzględnieniu opóźnień). Co jakiś czas SMS-owałem z siostrą, która śledziła wyniki live. Podobno jako jedyny z uczestników nie miałem zaliczonego żadnego punktu. Zastanawiające...
PK21 miał być na brzegu strumienia, przy ujściu. Brak info, czy od strony południowej, czy północnej. Zaryzykowałem i poleciałem od północy. Punkt jest od południa. Zmartwiłbym się, gdyby nie to, że strumień ma jakieś pół metra szerokości. Przeskoczyłem go, zeskanowałem kod i w drogę.
W drodze na PK20 się zamieszałem, myląc dwa zakręty drogi, przez co zbyt wcześniej z niej zbiegłem. Strata około pięciu minut, na szczęście nie więcej. Postanowiłem sobie więcej korzystać z miarki w kompasie. Który to już raz...
W okolice PK18 trafiłem szybko. Punkt miał być w rogu ogrodzenia. Sprawdziłem słupy płotu, najbliższe drzewa – nic. Pełen zwątpienia postanowiłem sprawdzić, czy kawałek dalej nie ma innego rogu ogrodzenia, jakoś las podejrzanie się tam załamywał. Na miejscu okazało się, że to tylko złudzenie było, więc wróciłem i szukałem jeszcze raz, tym razem na nieco większym promieniu. Bingo! Drzewko w karteczką było ponad 10 metrów od rogu ogrodzenia.
Stamtąd skierowałem się na wschód, ku PK19. Bardzo nierozsądnie nie trzymałem ściśle kompasu, biegnąc na azymut jakby na wyczucie (?), zamiast przykładnie biec na kontrolowane odbicie. Okropny i kluczowy tego dnia błąd... Po jakimś czasie dobiegłem do rzeki i nie umiałem określić na mapie, gdzie jestem. Coś mi mówiło, by pójść w kierunku północnym, jakoś tak mi kierunek rzeki pasował, dziś nie mam pojęcia czemu (powinienem był iść na południe). Brnąłem na północ, najpierw górą, potem niżej, bliżej brzegu, ale nigdzie ani śladu cypla, na którym powinien był być punkt. Za to się ściemniało. W końcu natrafiłem na słupek, którego numery wskazywały, że raczej byłem bardzo nie tam, gdzie trzeba, ale dokładnie nic mi on nie mówił, bo niewiele działek na mapie było oznaczonych, a i sama jakość mapy trochę pozostawiała do życzenia. Po dwóch poprzednich ciosach nawigacyjnych ten mnie rozbił całkowicie. "Chcę do domu."
Olałem rzekę, wspiąłem się na górę i skierowałem się południowy zachód, chcąc dotrzeć do trakcji, pod którą była ładna droga aż do Gródka. Przynajmniej taką miałem nadzieję, ale bazowałem na doświadczeniu z odcinka między PK20 i PK18. Było ciemno, coraz trudniej rozpoznać, gdzie las, a gdzie przecinki, więc szedłem na azymut. W końcu dotarłem do jakiejś poprzecznej ścieżki, którą skręciłem na zachód. 200 metrów i wypatrzyłem rzeczoną trakcję. Odnalazłem się (jednowymiarowo, bo wciąż nie wiedziałem dokładnie, na jakiej byłem wysokości). W głowie już dawno porzuciłem myśli o szukaniu ostatnich czterech punktów, po prostu chciałem dotrzeć cało do bazy. Szedłem. Długo i powoli.
W końcu dotarłem do skraju lasu, droga skręcała lekko w lewo, zgodnie z mapą. Chwilę później z naprzeciwka mignęły mi z oddali światła rowerzystów, pewnie byli na PK17. Chyba nawet nie pomyślałem, by pójść po ten punkt. Zmierzałem prosto do bazy. Czasem podbiegałem, ale pojawiał się znajomy ból lewego kolana, znany mi z niektórych innych BnO. Nie podobało mi się to, dlatego odcinki biegowe były raczej krótkie.
Przeszedłem przez tamę, wchodząc niby na teren ogrodzony i zakazany, ale z otwartymi bramkami z obu stron, i zapewne używany przez innych startujących, choćby tych rowerzystów. Zaczęły się światła miejskie. Jeszcze chwila i skręciłem w prawo, w ostatnią prostą. Pobiegłem. O dziwo, tu bólu nie czułem. Może to kwestia równości podłoża? Tu był bruk/asfalt, wcześniej były wyboiste drogi leśno-polne.
Ok. 17:24 dotarłem do bazy. Zeskanowalem PK META i powiedziałem organizatorom, że nie mam czterech punktów. Limit mojej trasy kończył się o 18:00, więc na wyniki trzeba było jeszcze trochę poczekać. Sprawdziłem dystans na Endo – ok. 65km. A miało być koło 50. Spooora nadwyżka... Poszedłem do kuchni, wypiłem dużo wody i zjadłem obiad. Później tego dnia już nic nie mogłem w siebie wsadzić. Chyba byłem zbyt zmęczony.
W końcu, przed odjazdem, sprawdziłem wyniki. Okazało się, że w aplikacji przypisano mi zły numer telefonu, dlatego w wynikach live nie rejestrowało mojego skanowania. Skończyłem na miejscu piątym (później zweryfikowanym na szóste). Najszybszy dotarł do bazy po niemal 10 godzinach, do tego był jedynym, który znalazł wszystkie punkty, reszcie brakowało przynajmniej dwóch. Zastanawia mnie teraz, czy trasa naprawdę była tak ciężka, czy jakieś inne czynniki zaważyły. Dla mnie, subiektywnie, był to nawigacyjnie najtrudniejszy rajd od Olędrów, i ogólnie jeden z najtrudniejszych w ogóle (no, wiele ich za sobą nie mam). Punkty też były dobrze ukryte, i trzeba było z dobrej strony dane drzewo najść, aby karteczkę znaleźć.
Ogólnie wrażenia mam mieszane. Powrót na TP50 był ciekawym i przyjemnym doświadczeniem, wiem na pewno, że to nie ostatni mój start na takiej trasie, następny pewnie na wiosnę będzie (Róża Wiatrów?). Jednak był to zarazem mój pierwszy nieukończony BnO, w sensie – bez zaliczenia wszystkich punktów. Nie liczę wcześniejszych startów na TP50 i TP100, gdzie startowałem raczej towarzysko i na luzie, a nie sportowo. W Gródku biegłem zapoznawczo, by sprawdzić, jak zniosę trud takiego dystansu, nie liczyłem na żaden dobry wynik, ale i tak szkoda, że się nie udało ukończyć tak na 100%. Za to kondycyjnie było w porządku. I to mimo infekcji sprzed tygodnia.
Impreza ogólnie sympatyczna, kameralna, dobrze przygotowana, organizatorzy przesympatyczni i pomocni. Pogoda też w miarę dopisała, choć brakowało mi słońca. Tereny piękne, wymagające kondycyjnie, bardzo zalesione i puste. To wszystko na plus. Na minus brak zwierzaków. Ale i tak wiem, że wrócę.
Tymczasem do końca roku zostały najpewniej trzy starty – Półmaraton Olszak, Wilga Orient (jak zwykle towarzysko) i Nocna Masakra. Zwłaszcza tej ostatniej jestem ciekaw, bo będzie to nocny BnO. Znów jestem pełen pozytywnej ekscytacji. To już niedługo. :)
PS. W linku na górze mapa trasy. Mój ślad na Endo: https://www.endomondo.com/users/35704120/workouts/1228562307
Blog moga komentować wszyscy zalogowani czytelnicyDodaj komentarz do wpisu |