2015-07-14
Dostęp do wpisu:
Publiczny
| Bliżej nieba, czyli alpejski obóz kondycyjny. (czytano: 1789 razy)
Jarek stale narzeka, że zamieniam mu wczasy w obóz kondycyjny, ale mnie jest gór ciągle mało i mało. Dawniej przyjeżdżaliśmy w Alpy na miesiąc, ciągnąc ze sobą dzieci, psa, górę książek i prowiantu. I jakoś dawaliśmy radę to wszystko obsłużyć i się nachodzić do syta.
Teraz to ledwo dwa tygodnie, we dwójkę tylko, a i czas, gdy człowiek się starzeje płynie inaczej, więc na nic go nie starcza. Ledwo zatem przyjedziemy, rozpakujemy skromny dobytek, a tu już przychodzi czas pakowania na powrót :( Góry się jakby wyższe zrobiły i pogoda ciągle niedobra - a to za gorąco, a to za zimno...
Dotarliśmy w zeszłym roku za namową Kasi i Piotrka do doliny Paznau w austriackim Tyrolu i zachwyciliśmy się jej gościnnością, nieprzebraną wielością szlaków o rozmaitej trudności, zarówno tych do prawdziwie górskich wędrówek, jak i do biegania, nordikowania, czy dla rowerów. Po dwóch, mocno deszczowych zresztą tygodniach w Kappl, mieliśmy spory niedosyt i obiecaliśmy sobie tu wrócić.
Minął rok, rok jak się okazało bardzo trudny, rok, który nie przyniósł za wiele dobrego, zabrał za to wiele zdrowia i nerwów. Jakoś jednak przetrwaliśmy i dotrzymaliśmy danego sobie słowa - znów jesteśmy tutaj. Jarek z bolącym kolanem, ja ciągle niepewna, czy moje serce zachowa się jak należy.
Mimo to przeszliśmy już w ciągu tygodnia dobrze ponad 100 km po okolicznych pagórkach, a mnie i tak ciągle mało - a bo to świstaki się gdzieś pochowały, śnieg stopniał i nie ma z nim już takiej zabawy, jak w zeszłym roku, i zupełnie nie mam pojęcia, jak zdołałam rok temu przebiec dobrze ponad 20 kilometrów po okolicy, skoro teraz padam już po kilku... Nie, nie sądźcie, że ja chodzę i marudzę. Wręcz przeciwnie, widzę, że z każdym rokiem moja zdolność do cieszenia się byle czym wzrasta :)
Choć oczywiście bywają i gorsze chwile. Zwłaszcza o poranku :) Gdy jechaliśmy dzisiaj autobusem do Galtur, by wjechać kolejką na Silvapark (a transport publiczny i wszystkie kolejki linowe są w Paznau w okresie letnim dla wczasowiczów darmowe!) czułam, że pora umierać :( Nic mi się nie chce, wszystko mnie boli, nie mam sił nigdzie włazić, no normalny weltschmerz i przejmujący ból istnienia. A skoro nawet góry wokoło mnie nie pocieszają, to już koniec, nie ma już nic!
Wygramoliłam się z kolejki i ruszyliśmy, zgodnie z planem, w kierunku Zeignissjoch. W zeszłym roku zachwycały mnie okoliczne krajobrazy. Chwilowo zupełnie nie mogłam zrozumieć dlaczego :( Zza chmur wylazło słońce i zaczęło przypiekać coraz bardziej. Zdjęłam polar i ruszyłam troszkę żwawiej. Żwirowata szeroka droga przeszła w ścieżynkę przeciskającą się przez kosówkę. Wokół leżały ogromne głazy, a nad nami górował Ballunspitze, który z tej perspektywy wyglądał jak wielki, złośliwie uśmiechnięty sęp.
Powoli wszystko wokół zaczynało nabierać kolorów i właściwych proporcji, nogi jakoś cudownie przestały mnie boleć, mięśnie przyjemnie się rozgrzały, oddech wyrównał i świat znów był piękny. A gdy dotarliśmy do rozwidlenia dróg, gdzie odchodziła ścieżynka na Breitspitza, to na propozycję Jarka, byśmy tam podeszli zareagowałam entuzjastycznie. I absolutnie, bezwzględnie było warto! To nie jest szlak ani trudny, ani długi, za to przepiękny widokowo. Najpierw wspina się po zboczu opadającym w kierunku jeziora Kops, potem wchodzi głębiej i wokół są tylko góry, dużo gór, sporych całkiem, choć ścieżka wije się łagodnie wśród skał, róż alpejskich i kosówki, by w końcu wyprowadzić na szeroki wierzchołek, z którego można podziwiać całą przełęcz Bielerhohe.
Z Breitspitza zeszliśmy do zapory Kops, a stamtąd do Zeignissee, gdzie podjeżdża autobus. Mała wycieczka, a ile potrafi dostarczyć szczęścia! Powinnam to wiedzieć od samego rana, bo przecież tak jest codziennie :) I tylko dłuższa wyprawa ze świstakami i koziorożcami byłaby lepsza. Ale po pierwsze lepsze jest wrogiem dobrego, a po drugie - jeszcze parę dni przed nami!
Blog moga komentować wszyscy zalogowani czytelnicyDodaj komentarz do wpisu Hung (2015-07-15,17:13): "... I słońce, co rozlepia mi
na twarzy piegi trzysta trzy,
i grad, co mi na głowę spadł,
dziurawy dach,
na wróble strach,
i czarny kot,
krzywe jot,
bo: Ja
Ja to się cieszę byle czym ..." Varia (2015-07-15,22:27): Hung, dokładnie tak! Kilka dni podczas biegu złapał nas grad, na tyle duży, że jedna gradzina rozcięła mi rękę. I jaka to była frajda dobiec w tym gradzie do domu :)))
|